Skocz do zawartości

retrofood

Uczestnik
  • Posty

    24 669
  • Dołączył

  • Ostatnio

  • Dni najlepszy

    437

Wszystko napisane przez retrofood

  1. Jesteś rozbrajająca, jak zawsze...
  2. I tak 3maj!
  3. Na wschodzie to kobity przeważnie zajmują się budownictwem. Od tynków, przez malowanie, szpachlowanie, tapetowanie i układanie glazury. O firmach nawet nie wspomne. Połowa firm remontowo - budowlanych jest własnością kobiet
  4. Ten glazurnik to chyba miał dawkę przedśmiertną.
  5. Jeszcze nie doszedłem do tego stężenia alkoholu.
  6. No, tydzień mi się nie pisało. Ale cóż zrobić, wieczorami bywam tak zmęczony, że i myśli ciężko zebrać... Ciężko to idzie, tym niemniej jakoś posuwamy się do przodu. W sobotę był dzień transportowy. Wywieźliśmy gruz i resztę śmieci. Gruz do miejskiego punktu gromadzenia odpadów niebezpiecznych. Fajne miejsce, nawet nie wiedziałem, że takowe jest. Wszystko mieliśmy popakowane w worki, więc zanim szwagier nadjechał pożyczanym transit-em, powynosiłem worki na chodnik przed wejściem. A było tego około pięćdziesiąt sztuk, każdy o wadze ponad czterdziestu kilogramów. Dałem radę, więc reszta długich odpadów luzem nie stanowiła już problemu. Później szybki załadunek na auto, ale to nie koniec. Na miejscu trzeba było jeszcze raz wszystko podnieść i przerzucić przez krawędź kontenera. Łatwo nie było. Dobrze, że gościu z tego wysypiska kierował nas bez wahania do odpowiedniego pojemnika, bo kręcilibyśmy się jak g...o w przeręblu. Tam jest kilkanaście najróżniejszych kontenerów, na każdym odpowiedni napis, bo odpady muszą być ściśle segregowane. Nawet gruz musi być rozdzielany; ten betonowy oddzielnie i ceglany oddzielnie. Ceglanego nie mieliśmy i to nas uratowało, bo nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, że tu jest ponad dziesięć grup odpadów. Później musiałem pomagać szwagrowi w wywiezieniu starych mebli od właściciela transita (za to nie trzeba było płacić za samochód do naszych celów). No cóż, wywieźliśmy, ale zeszło do wieczora i padałem już na twarz ze zmęczenia. Niedziela była bardzo pracowita, ale zajęcie miałem specyficzne i nie na budowie. Wspólnota serwitutowa do której należę, zadecydowała o pozysku drzewa ze swojego lasu, a mnie powierzono jego sprawiedliwe rozdzielenie na odpowiednią ilość udziałów. No cóż, robiłem to w ubiegłym roku, większość była zadowolona i dlatego ten zaszczyt spotkał mnie ponownie. Chłopy na wsi są wiekowe, mało który bawi się komputerem, a zestawienie tego "na piechotę" to cholerna robota. Dlatego z radością ponownie mi to powierzyli. Zadanie wygląda tak. Dostałem spis 503 drzew przeznaczonych do wycięcia. Miałem odnotowaną ich pierśnicę (czyli średnicę na wysokości piersi) oraz wysokość. I trzeba było to wszystko podzielić sprawiedliwie na 63 udziały. Tak, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, bo udziały są potem losowane. Tak więc najpierw należało z tabel odczytać miąższość (objętość) konkretnego drzewa, potem wszystko zsumować, policzyć średnią, czyli określić ile przypada na jeden udział, a następnie przydzielić poszczególne drzewa do odpowiednich udziałów. Ale nie można tego robić mechanicznie, bo obowiązują co najmniej dwie kardynalne zasady: każdy udział musi zawierać co najmniej jedną sztukę wartościową (tak zwana "pierwsza sztuka") i reszta tych gorszych nie może być rozrzucona po całym lesie, powinny znajdować się blisko siebie, aby nie powodować kłopotów z transportem. Poza tym objętość wszystkich przydzielonych drzew na udział powinna być jak najbliżej średniej, no i ilość sztuk na udział też najlepiej jeśli jest taka sama. Excel pomaga w takiej zabawie, ale o drugiej w nocy, kiedy sprawdzałem wszystko, okazało się, że kilka drzew poprzydzielałem na więcej niż jeden udział, cisnąłem więc wszystko i poszedłem spać. Dokończyłem dopiero w poniedziałek wieczór. A w niedzielę będzie losowanie. Prawie cztery kubiki drzewa będzie do wycięcia. Albo sprzedania.
  7. To mnie się chyba skończyło już ze sto limitów...
  8. Na cholerę drabina! Ale czasami się przydaje
  9. Znaczy, nie potrafili się zdecydować czy zejść, czy wspinać się wyżej. Tu znowu nie potrafili się zdecydować jak to otwierać.
  10. Dobra, dobra, nie żartuj, tylko pisz! Ja tam nie posądzam Cię o reklamiarstwo. Ani brak patriotyzmu. Więc zapominamy o pobocznych uwagach i wracamy do meritum tematu.
  11. Nieprawda, to nie mój styl.
  12. Cały tekst: http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,133...T#ixzz2KtrAPztu
  13. Na Boga, tylko nie gipsem! Ściany się szpachluje! Jaka ta kilkuletnia farba?
  14. Jak to jakie? Takie samo jak granat z urwaną zawleczką.
  15. Dziękuję za przesyłkę.
  16. Jest ktoś w stanie to wyjaśnić?
  17. To się ciesz, że tak późno i dopiero pierwszy raz. Inni mają już to za zadem.
  18. Nieprawda. Po prostu jesteście zbyt młodzi. Jeszcze Was życie nie kopnęło naprawdę.
  19. A oni prawników mają dobrych... I nieograniczone środki na ich opłacanie.
  20. Tak kiedyś mocowano przewody. Gwóźdź w środek, pomiędzy żyły i schluss!!!
  21. Nie ma jak szwagry! Wczoraj nie pisałem, bo padłem niczym na wojnie. Narobiłem się jak reks. Wprawdzie przed południem, pojeździliśmy trochę ze szwagrem po hurtowniach i różnych "Majstrach", "Mrówkach" oraz podobnych "lokalach", ale kiedyś nadszedł temu kres. Wróciliśmy na obiekt, wyładowali towar i przystąpili do... parzenia kawy. I tak piliśmy sobie kawę, a do szesnastej kafelki z łazienki zdążyły grzecznie opaść, po czym powskakiwały do worków, łamiąc się przy tym na części, a worki same, bez popędzania, grzecznie ustawiły się w kolejce, niedaleko drzwi na klatkę schodową. I naprawdę nie wiem, dlaczego to mnie bolały potem ręce... nogi... i byłem okrutnie zmęczony. A po szesnastej przyjechał fachman od mebli kuchennych. Już z pierwszymi propozycjami. Oczywiście, całość oferty miał na lapku, przekręcał te meble, zmieniał ustawienia, szerokości, koncepcje... Siedzieliśmy wokół stołu półkolem, to znaczy ja, najlepsza z żon, nasza córka i szwagier. Oraz ON, główny realizator in spe, naszych mebli. Główny problem polegał na tym, że w kuchni ciągle brakowało miejsca na termę gazową. Kuchnia jest malutka, każde pięć centymetrów jest na wagę złota, a tu terma nie dość, że sama nie najmniejsza (Junkers), to jeszcze wokół niej musi być zachowana strefa niepalna. I nie można tego przepisu obejść, bo... moja najlepsza z żon pilnuje go u innych mieszkańców, obywateli naszego miasta. Służbowo zresztą, za to jej płacą. No i nie może sobie pozwolić, żeby u siebie tego nie przestrzegać. Po kilku godzinach dyskusji atmosfera była już tak naelektryzowana, że... zgodziliśmy się na bojler, czyli podgrzewacz elektryczny. I wszystkim ulżyło, a mnie opanowała senność, chociaż drzwi kuchni też trzeba przesunąć. Niewiele, o 15 centymetrów. Właściwie, to nie drzwi, a otwór drzwiowy. Drzwi do kuchni nie będzie. W przyszłym tygodniu ostateczne zatwierdzenie projektu. I dlatego byłem wieczór tak zmęczony, że nie pisałem. Dzisiaj natomiast, zakończyliśmy demolowanie reszty. Zostały wprawdzie drzwi do łazienki, ale to wyrzuci się poźniej. Wyciąłem natomiast inne futryny, wyrąbałem płytki z podłogi w łazience i zerwałem kasetony wszędzie gdzie były. Jutro wywozimy wszystko na miejskie gruzowisko. Jest takie specjalne miejsce, gdzie bezpłatnie można pozbyć się śmieci budowlanych. Oczywiście, tylko osoby prywatne. Firmy muszą za to płacić. W poniedziałek zaczynają się roboty instalacyjne. Ja bedę robił instalację elektryczną, a szwagier rozprowadzi wodę. A teraz obiecane "kfiatki" Jak widać na obrazku, gniazdko wtyczkowe zasilane było z puszki, którą sprytny elektryk(?) ukrył pod kafelkiem. O jej istnieniu nikt nie wiedział. Łazienka przed demolką. A tak wygląda ten róg, gdzie była kabina prysznicowa. Pod kafelkami goły przewód elektryczny.
  22. Jak zwykle, jeszcze wszyscy mają kondycję, a gwar nie cichnie... Owocnych obrad!
  23. Wiesz przecież, że się w Tobie kocham... A teraz ubawiłem Cię potrójnie!!!
  24. Sorry, skoro to ogłoszenia, to milczę.
×
×
  • Utwórz nowe...