Tak mi się ostatnio życie poprzewracało, że zamiast w spokoju kończyć budowę domu, muszę wyremontować mieszkanie. Stan obecny- zły. Blok z płyty postawiony na początku lat 90-tych. Mieszkanie 48 m2, nigdy nie modernizowane. Na podłogach kilka warstw gumoleum/ wykładziny dywanowej/ dywanów... a na samym "dnie" płytki PCV. Wczoraj z uporem maniaka pozrywałam tapetę w kuchni i dużym pokoju. Ten sam los spotkał płytki podłogowe. Meble kuchenne, rozkręcone. Pojechały ogrzewać dom i wodę znajomej rodziny. Generalnie chodzi o to, by niskim nakładem "odświeżyć", a raczej doprowadzić do stanu używalności. Budżet- 5 000 zł Zmieszczę się w nim razem z nowym AGD, bo jak wiadomo jestem zajebiaszcza (do kompletu z małżonkiem). Do tej pory wydałam: 750 zł na meble kuchenne 290 zł na płytki gresowe do kuchni i korytarza 750 zł na panele i podkład 1050 zł na farbę, tapety, klej do tapet, klej do płytek, gips i inne drobne akcesoria Do tego kilkadziesiąt roboczogodzin moich, mojego męża i taty. Kilka kropel krwi, odciski, siniaki. Pot i łzy... szczególnie łzy. Tak. Dużo ich było. Morze całe... niech to będzie katharsis. Liczę na to bardzo. By nie było różowo, po ostatnich zawirowaniach znowu mnie szlag trafił, ale to już robi się nudne, więc nie będę o tym pisać. W każdym razie małżonek groźbami karalnymi delikatnie zasugerował mi, że powinnam dziś odpocząć i zostać w łóżku No to zostałam w domu, ale by nie stracić dnia na nicnierobieniu, trzasnęłam projekt kuchni. Tu zapodaję; uwagi oczywiście mile widziane.
Mam nadzieję, że się podomyślacie. Internet i komp u rodziców jest przedpotopowy, więc to najlepsze, co mogłam na nim wycisnąć