Przecież tu nie ma niczego odkrywczego. To tylko życie. Znam psy i lubię je, a największy problem miałem, jak kiedyś na wsi przyplątał się do mnie owczarek niemiecki, którego ktoś chyba wyrzucił z auta. Pies już dorosły. Nie pamietam nawet jak to się zaczęło, pewnie żal mi się zrobiło i dałem mu coś do jedzenia. Moja działka jest ogrodzona, ale miała spore dziury w ogrodzeniu, bo płot był leciwy i wszystkie psy w okolicy dobrze ją znały. Po kilku dniach pobytu (a przecież ja tam nie mieszkam na stale) zorientowałem się, że piesek nie chce mnie opuścić i waruje obok domu czekając na mnie. A gdy mnie ujrzy, to rzuca się szaleńczym skokiem, usiłując mnie zalizać na amen. Szalał z radości, towarzysząc mi na podwórku przy wszystkich moich pracach i nie opuszczając ani na chwilę. Kiedy pierwszy raz odjeżdżałem, to nie rozumiał. Usiłował biegnąć za samochodem, zdziwiony, ze go opuszczam. A ja trochę głupio się czułem. Co miałem robić? przecież do bloku go nie wezmę, bo miałem kota. Przeżył jakoś moją nieobecność, sąsiadki go trochę dokarmiały, a gdy pojawiłem się na wsi, był wniebowzięty. I tak mieszkał u mnie na działce w szopie przez dwa lata. Sąsiadka śmiała się, że pieron wyczuwa, kiedy przyjadę, bo warował wtedy przy bramie i nigdzie się nie ruszyl. Czasem nawet dzwoniła i pytała, czy już nie jadę, bo piesek siedzi i czeka. I niestety, musiałem go uśpić, bo zaczął potem robić się agresywny. Przestał lubić jakiekolwiek pojazdy, ba! Mnie samego próbował podgryzać w łydki, kiedy jeździłem rowerem, chociaż bez roweru mogłem mu włożyć rękę do samego żolądka i nie ruszył pyskiem. Wszystko kojarzyło mu się z tym, że odjeżdżam i zostawiam go samego. Każdy pojazd był mu wrogiem.