Nie ma jak szwagry! Wczoraj nie pisałem, bo padłem niczym na wojnie. Narobiłem się jak reks. Wprawdzie przed południem, pojeździliśmy trochę ze szwagrem po hurtowniach i różnych "Majstrach", "Mrówkach" oraz podobnych "lokalach", ale kiedyś nadszedł temu kres. Wróciliśmy na obiekt, wyładowali towar i przystąpili do... parzenia kawy. I tak piliśmy sobie kawę, a do szesnastej kafelki z łazienki zdążyły grzecznie opaść, po czym powskakiwały do worków, łamiąc się przy tym na części, a worki same, bez popędzania, grzecznie ustawiły się w kolejce, niedaleko drzwi na klatkę schodową. I naprawdę nie wiem, dlaczego to mnie bolały potem ręce... nogi... i byłem okrutnie zmęczony. A po szesnastej przyjechał fachman od mebli kuchennych. Już z pierwszymi propozycjami. Oczywiście, całość oferty miał na lapku, przekręcał te meble, zmieniał ustawienia, szerokości, koncepcje... Siedzieliśmy wokół stołu półkolem, to znaczy ja, najlepsza z żon, nasza córka i szwagier. Oraz ON, główny realizator in spe, naszych mebli. Główny problem polegał na tym, że w kuchni ciągle brakowało miejsca na termę gazową. Kuchnia jest malutka, każde pięć centymetrów jest na wagę złota, a tu terma nie dość, że sama nie najmniejsza (Junkers), to jeszcze wokół niej musi być zachowana strefa niepalna. I nie można tego przepisu obejść, bo... moja najlepsza z żon pilnuje go u innych mieszkańców, obywateli naszego miasta. Służbowo zresztą, za to jej płacą. No i nie może sobie pozwolić, żeby u siebie tego nie przestrzegać. Po kilku godzinach dyskusji atmosfera była już tak naelektryzowana, że... zgodziliśmy się na bojler, czyli podgrzewacz elektryczny. I wszystkim ulżyło, a mnie opanowała senność, chociaż drzwi kuchni też trzeba przesunąć. Niewiele, o 15 centymetrów. Właściwie, to nie drzwi, a otwór drzwiowy. Drzwi do kuchni nie będzie. W przyszłym tygodniu ostateczne zatwierdzenie projektu. I dlatego byłem wieczór tak zmęczony, że nie pisałem. Dzisiaj natomiast, zakończyliśmy demolowanie reszty. Zostały wprawdzie drzwi do łazienki, ale to wyrzuci się poźniej. Wyciąłem natomiast inne futryny, wyrąbałem płytki z podłogi w łazience i zerwałem kasetony wszędzie gdzie były. Jutro wywozimy wszystko na miejskie gruzowisko. Jest takie specjalne miejsce, gdzie bezpłatnie można pozbyć się śmieci budowlanych. Oczywiście, tylko osoby prywatne. Firmy muszą za to płacić. W poniedziałek zaczynają się roboty instalacyjne. Ja bedę robił instalację elektryczną, a szwagier rozprowadzi wodę. A teraz obiecane "kfiatki" Jak widać na obrazku, gniazdko wtyczkowe zasilane było z puszki, którą sprytny elektryk(?) ukrył pod kafelkiem. O jej istnieniu nikt nie wiedział. Łazienka przed demolką. A tak wygląda ten róg, gdzie była kabina prysznicowa. Pod kafelkami goły przewód elektryczny.