Drugie miejsce zajął wtedy facet, który uprzątał strop nad piętrem budowy z resztek cegieł i podobnych śmieci. Miał tam przy tym budynku zwykły bloczek wyciągowy, podwieszony na maszcie z krótkim ramieniem. Do haka zatem przywiązał beczkę, bo gruzu było dużo i ręcznie ciągnąc sznur, wyciągnął tę beczkę na wysokość stropu. A ponieważ nie było komu odchylić ramienia, żeby beczka stanęła na stropie, przywiązał sznur do podstawy tego ręcznego wyciągu i poszedł na górę. Tam pozbieral wszystko do beczki, która cały czas wisiała na sznurze i zszedł na dół, zamierzając odwiązać sznur i spuścić powoli beczkę na ziemię. Ale beczka była załadowana! I gdy odwiązał w dół, to "pojechała na dół, a on, cały czas trzymając sznur, pojechał do góry. W połowie drogi spotkali się. Beczka pieprznęła go w głowę, ale tylko bokiem, odrywając mu ucho u ubijając jeden bark. Ale sznura nie puścił, więc beczka gruchnęła o ziemię, dno puściło i cała jej zawartość wysypała się, a wtedy nie stanowiła już żadnej przeciwwagi dla niego. I teraz resztki beczki pojechały w górę, a on zaczął opadać. W połowie drogi znów spotkał się z resztą beczki. Tym razem połamała mu ręce i musiał sznur puścić. Spadł na gruz, łamiąc obydwie nogi, a resztki beczki dołożyły mu w głowę.