-
Posty
6 399 -
Dołączył
-
Ostatnio
-
Dni najlepszy
87
Wszystko napisane przez PeZet
-
Mrymacki, jestem w szoku. Zaskoczyło mnie, że normalna budowa może wyglądać jak z folderu. Dobrze, że siedzę, bo bym upadł! Gratuluję Ci jako szary samodzielny budowlaniec-samozwaniec. Imponujące. Świetnie, że dokumentujesz. Czekam na relacje z instalacji. A dlaczego zdecydowałeś się na strop systemowy? To chyba jedno z droższych rozwiązań. Choć, chyba sam sobie odpowiem na to pytanie: skoro masz materiał po preferencyjnych cenach... Pozdrawiam, gratuluję i trzymam kciuki. Takiej relacji z budowy to jeszcze nie widziałem. Po prostu wow, chłopie. PS. Na marginesie, według mnie wybrałeś bardzo kosztowny sposób budowy. Choć to zależy od punktu odniesienia, hm.
-
U mnie to jest tak, że siedzę tu od początku maja. Zrobiłem elektrykę - rozdzielnicę, podłubałem w gniazdkach - co razem zajęło mi miesiąc, zbudowalem łazienkę od podstaw czyli od chudziaka na gruncie i kanalizację. Acha i kotlownię orurkowałem, czyli rozprowadziłem zimną, ciepłą, podłączyłem termę. No i okafelkowałem łazienkę. Acha i wkopałem rurę z zimną wodą i wprowadziłem i podłączylem w domu. W sumie razem z wakacyjnym lenistwem zajęło mi to czas do mniej więcej obecnie. I jednoczesnie jakieś wyjazdy. Ale po raz pierwszy tak długo siedzę tu. I wyciągam wnioski. Na przykład takie, że grzanie jest ważne, a kurz jest męczący.
-
India, witaj/ Idziesz jak burza. Zgadzam się z Łosicą, że jak sa zdjęcia, to chętniej się ogląda. Choć do linków zajrzałem, niemniej to trud straszny. Zazdroszczę tempa. Co do oddzielenia kuchni od salonu, sam nie wiem. W pierwszej chwili pomyślałem: eee, po co? U mnie kuchnia jest otwarta na salon i widze tego duże plusy. Ale jak wiadomo o dylemat czy zamykać kuchnię czy otwierać ludzie niemal wojny prowadzą, więc odpuszczam. Z luksferami mam podobny dylemat. W kilku miejscach, choć chciałem wstawić, jednak zrezygnowłem, ale wciąz mam takie miejsce, gdzie wachom się: nad drzwiami dzielącymi wiatrołap od hallu. Miło poczytać. Fotogeniczna jesteś.
-
Hola, hola. U mnie budowa w pełni. Mądry jestem ino do etapu do którego doszedłem, dalej ni w ząb.
-
Bobiczek, dobrze prawisz. Ja teraz pomieszkuję szósty miesiąc i widzieć zaczynam, o co z tą chałupą chodzi. Moose, jak będziesz mieć już dach, to będzie ten moment. Dla mnie odkryciem jest konieczność posiadania szafy na parterze. W tej chwili wszystkie ciuchy mam na poddaszu.
-
Dobrze będzie, tylko przemyśliwać warto i nie wmiatać pod dywan. Albo wmiatać jak najmniej, bo coś się zawsze wmiata.
-
Moose, się znaczy o co chodzi? Część drewniana a część nie czy jak? Bobiczek, weź rozjaśnij, boś mnie pobudowlaną refleksją zaintrygował. W sensie, że co: bunkier albo dom z papieru?
-
Moose, bardzo ciekaw jestem prac z budowy twojej drzewiennej chałupki. Moja ma 9,8x8,3, czyli podobnie do twojego domku. A strop, też będziesz mieć drewniany?
-
To jest TA drabina. DO NIEBA Budowa na stropie to całkiem nowe doświadczenie. Wszystko trzeba wciągać na górę! Mam drabinę. I mam kozły, na parterze, niektóre zabetonowane w nadmiarze B20. Niektóre nogi odkuwam, niektóre odcinam, podcinam. Od tej pory zawsze jakieś rusztowanie będzie stało krzywo i nigdy nie przyjdzie mi do głowy to, co w tej chwili mi przyszło, żeby mianowicie wszystkie nogi podciąć na równo, he he... Murując sciankę kolankową, postanawiam dodatkowo wzmocnić ją prętami. Niby siły pracują tak, że pionowe zbrojenie słupków im przeciwdziała, ale co mi tam. Trochę tych prętów mi zostało, to ułożę. Później mi zabraknie, jak będę robił nadproża na poddaszu. Ale za to zostanie mi fi16... Pielęgnacja stropu sprawia mi przyjemność, lecz objawia pewną niedoskonałość konstrukcji. Strop przecieka. Po związaniu okazuje się, że brak wibrowania spowodowało, że miejscami są mikroszczeliny. Telefon do pana Mariana mnie uspokaja. - Ma prawo przeciekać, przecież to kamienie i piach. Nie stawiasz basenu. Fakt. Zamówiony beton komórkowy na ściany poddasza czeka sobie na łące. Pierwszą warstwę postanawiam wymurować z połówek, czyli z bloczków 12cm. Łatwiej je układać, są lżejsze, a że pierwsza warstwa musi być wyjątkowo starannie ułożona, a ja mam lęk wysokości albo przestrzeni, sam nie wiem które, więc takie lekki bloczki będą w porządku. I tu pojawia się dylemat: czy mam murować... ...równo ze stropem? ...równo ze ścianą? ...czy w zgodzie z projektem? Strop się delikatnie wybrzuszył, idzie łuczkiem. Ściany w związku z powyższym niespecjalnie widzę we wszystkich miejscach. Przekątne budynku rozjechały się o jakieś 2cm. Niby nic, ale jest okazja to poprawić. Decyzja: pociągnę równo ze ścianami. Złapię narożniki i heja pod sznurek. Kolejne novum to wapno. Postanawiam murować na zaprawę z wapnem, prawdziwym, a nie z plastyfikatorem. To dobra decyzja. Plastyfikator to pomyłka, O ILE nie chodzi o murowanie ścian z cegły, które mają pozostać odsłonięte. W takiej sytuacji wapno odpada, bo zostawi wykwity. WCIĄGARKA Mam ją już jakiś czas. Chciałem postawić konstrukcję, dzięki której mógłbym cegły wciągać, jeszcze gdy murowałem parter. Gówno z tego wyszło za pierwszym razem, gdy zbudowałem coś na kształt wieży ze stempli. Była ciężka i niebezpiecznie niestabilna, a próba zamontowania na niej dosyć ciężkiego silnika skończyła się fiaskiem. Wieżę stawiałem ze trzy dni, rozwaliłem migiem i na szczęście nie zrobiłem jej zdjęcia. Potem zbudowałem maleńką windę i z jej pomocą cegły wciągałem, czas jakiś. Skończyło się wciąganie, gdy trzeba było rusztowania przestawić. Ale wtedy pojawił się wuj, by wymurować komin na parterze, więc cegły żeśmy sobie rzucali. Tu jednak konieczność wciągania materiałów jest bezdyskusyjna. Buduję więc coś takiego: Pan Marian widząc to... trzęsie się cały ze śmiechu, a to u niego niespotykane. - Katapultę sobie postawiłeś. Będziesz z tego strzelał? Do kogo, przecież to pustkowie. Fakt, konstrukcja lekko jest niestabilna, łatwo ją przeważyć obciążeniem, ale jak do cholery zbudować takie coś, co i wciągnie, i się nie przewali?! Ja nie wiem. - Dwie deski na krzyż zbijasz, na nich opierasz trzecią i tyle. Łatwo powiedzieć. Lekko przerabiam moją machinę, w oparciu o te wytyczne. Jeżdżąc po kraju naszym urodziwym widuję na budowach żurawie przeróżne. Można się na przykład podwiesić do więźby, ale u mnie jej nie ma. Jeszcze nie ma. A nawet jak już będzie, to się nie podwieszę, bo już będę miał swojego krokodyla. Krótko mówiąc, w drodze ewolucji wciągarka przechodzi kilka przeobrażeń... ...do jej budowy są wykorzystywane zarówno elementy więźby, jak i wszelki będący akurat pod ręką surowiec, a wszystko to w zależności od lokalizacji, potrzeb i fantazji. Zmieniam konstrukcję, lekko odciążam. Działa. Wciągarka jest przesuwana z miejsca na miejsce, wystawiana z różnych stron poza obrys budynku i sprawdza się, oj sprawdza, to dobry pomysł taka wciągarka. Obecnie leży sobie na strychu i zastanawiam się co z niej zrobić: windę? odśnieżarkę? Tu nie widać wciągarki, za to jest drabina. Ale tu już jest, wraz z drabiną i Wiewiórkiem... Tu też drabina - ta łatwiejsza, która czeka na swoją kolej (AD2010): ...i bardziej impresyjne ujęcie tematu: Tu znowuś wciągarka - paleta na sztorc jako element konstrukcyjnie istotny: WCIĄGARKA NA PILOTA Wciągarka ma manipulator: przełącznik i gałkę. Góra, dół. Kabel jest krótki. Przedłużam kabel (5 żył) na około 7m. Działa pięknie. Postanawiam opracować technikę samodzielnego wciągania materiałów na strop, czyli schodzę na dół, ładuję co trzeba, włączam maszynę z pilota, wciągam co trzeba, dyluję na górę po drabinie i rozładowuję. Ze trzy razy tak robię i się sprawdza, ale dużo w tym zbędnej bieganiny. Strop to nie ziemia. W tym jakże delikatnym momencie pojawia się Pomocnik. Mam Pomocnika, z którym pociągniemy budowę całego poddasza i więźby. To moja Mama.
-
ZALEWANIE STROPU Kończy się bibą. Ognisko, grill, alkohol, jedzenie. Piknik na łące. Żeńska część zespołu szykuje catering. Śpimy potem pokotem w blaszaku. Zanim jednak to nastąpi, strop zostaje zalany i zatarty. Na kolanach, na kawałkach styropianu w kilku silnych chłopów, zaprawionych we wszystkim, tylko nie w budowaniu, pieścimy tę papkę. Robimy to za wcześnie, beton jest jeszcze miękki, zbyt miękki, zacierając wyciskamy wodę i zacieramy coś, co może nie jest już betonową breją, ale zacierać to trudno. Ale ciemno się już robi, my ledwo żywi, więc ile damy rade, tyle zrobimy. Reszta w rękach losu. Zanim jednak zatrzemy, wylewamy. Po szczegółowy opis samego zalewania stropu odsyłam do poprzednich moich wpisów, czyli tutaj: Strona druga mojego dziennika, wpis 52 Pewne powtórzenia ilustracji widzę, ale nic to, w końcu stawianie betonowego stropu to jeden z ważniejszych momentów na budowie. Podczas wylewania betonu okazuje się, że jest go sporo, sporo za dużo. Choć liczę potrzebną ilość bardzo skrupulatnie i dokładam 1m3 na zapas, pan Marian radzi dać większy zapas. I słusznie. Chcę wykopać dołki pod słupki przed gankiem. Na nich zostaną postawione drewniane elementy więźby, tylko że sił mi brakuje. Ponad dwa miesiące dłubię przy stropie. Poprawki robię. Na finiszu zaiwaniam z zaprawą kitując szczeliny w deskowaniu. Ułatwiam tu sobie kupując piankę montażową. Sprawdza się. Niemniej roboty jest huk i kiedy pewnego dnia postanawiam przysiąść do słupków, rezygnuję. Ponadto wiąże się to z przemyśleniem paru spraw odnośnie więźby, a póki co o więźbie wiem tyle, że ma być. Odpuszczam kopanie dołków. W efekcie, będąc u kresu sił, nadmiar betonu ze stropu chcę zepchnąć po prostu na dół. Kierbud krzyczy na mnie, że szkoda! Syp do środka! OK! Sypiemy beton w dół klatki schodowej, na rusztowanie, na kozły, na stół. I tam rozgarniamy to do kolejnych pomieszczeń. Na szczęście podłoga parteru jest z grubsza posprzątana, choć przyznać trzeba, wiórów tam trochę jest, kawałków drutu, ścinków desek. Wszystko to zostaje zakryte betonem. Nie zacieramy go, rozgarniamy tylko grabiami, łopatami, czym się da. A tu jeszcze z pompy przez drzwi wejściowe ładują nam kolejne porcje. Pot oczy zalewa. Łatwo rąbnąć się w głowę o deski spinające stemple. Z sufitu kapie woda. Półmrok. Normalnie jakby kto za karę nas tam posłał. U chłopaków w oczach widzę coś pomiędzy smutkiem i agonią. Ale dajemy radę. Potem zacieranie i bankiet. Nie zapomnę im tego nigdy.
-
Przepusty w kotłowni pod kanalizację i wentylację. Ytong - zalepdziura. Strop we wiatrołapie. Podparte belki. Strzałka ugięcia? Nie liczę, robię na oko. Podpieram przed ułożeniem pustaków, i jak się belka uniesie to znaczy, że będzie strzałka. Pustaki dociskają, potem beton. Obecnie, otynkowany strop, brak objawów klawiszowania i chyba nawet trzyma poziom. Dygresja: w wielu obszarach budowy bardzo często pojawia się temat trzymania poziomu albo linii prostych. Ściany, płytki, inne takie. A w przyrodzie linia prosta zdaje się nie występuje... Gazobeton dwunastka, zazbrojony od góry. Podpieranie tego ustrojstwa to budowlany majstersztyk. - Bo, panie majster, riozchodziło się nam o to, żeby ten gazobeton się wziął i się nie popękał się. - Tak, panie majster! Jak się na niego ten beton weźnie i zaleje. - No! A że żeśmy ze trzy razy poprawiali, to i desek i gwoździów też trochi poszło. - Trochę. - Tak, trochie. Żebro rozdzielcze. Gazobeton jako piękne uzupełnienie. I deklować nie trzeba. Tu ciekawostka: beton wlewany w żebro rozdzielcze takie miał parcie, że przesunął był i bloczki, i pustaki w stronę wieńca o jakieś 3 cm. Szersze żebro wyszło. Strop w hallu. PUSTAKI STROPOWE Męka pańska. Trzeba toto podnosić. Niby nic, ale do oczu się sypie. I trzeba kicać góra-dół. Pomocnika-brak. Samo układanie przynosi jednak sporo satysfakcji, gdy znika prześwit. Ale do czasu... Okazuje się dosyć często, że lekkie różnice wymiarów pustaków sprawiają, że niektóre ciężko mi wcisnąć między belki. Przesuwanie belek? Choćby o kilka milimetrów. Czasem wiąże się to z demontażem kilku pustaków, bo ciężko idzie. Ale układam, wkurwiam się, walę młotkiem, i układam. Przychodzi wreszcie taki moment, że będąc na dole widzę nad sobą sufit. Suuufit! Deszcz zaczyna lać i okazuje się, że nadal narzędzia muszę przykrywać folią. Ale mam sufit. Nie zacząłem jeszcze układać stali w żebrach. Pewnego pięknego słonecznego dnia przyjeżdża pan Marian. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze kiedy on przyjeżdża, świeci słońce. Ogląda robotę. I zonk... POPRAWKI Nadproża są za małe, w sensie takim, że za mało wyjdzie betonu pod belkami. Za niskie. Ma być minimum 25cm, a jest 10cm. Cóż, marzyłem ci ja sobie, że zrobię duży otwarty parter, bez drzwi z hallu do salonu i bez drzwi z hallu do kuchni. Zacząłem budowę. Ściany postawiłem. Zwłaszcza ścianę z cegły. Choć rozpatrywałem ewentualność postawienia dwóch nadproży łukowych, jednak gdy przyszło do ich stawiania, stwierdziłem, że przestały mi się podobać. W kościele, zamku, owszem, lubię na nie patrzeć, ale w tej mojej chałupinie jakoś mi się nie widzą. W efekcie dociągam ścianę z cegły do poziomu stropu. Z obliczeń i różnych innych okoliczności wychodzi, że nadproża i tak będą, ale małe. Idę na sąsiednią budowę, która służy mi chwilami za obiekt modelowy. Well, sąsiadka procesuje się z ekipą, mam w związku z tym czas, by wszystko dokładnie oglądać. Stan surowy mam jak na talerzu. I co widzę? A widzę, że tam ekipa nadproża takie 10cm porobiła. Strop ? terriva. Widzę, stoi, więc ściany muruję. Belki kładę. Pięknie zgadza się wierzchnia warstwa cegieł z tymi 10cm nadprożami. Ale czuję, że w tym musi być ukryty jakiś kruczek. Pan Marian uświadamia mi, jaki: u nich te 10cm nadproża kryją kształtowniki, a to musi już być policzone. Normalnie ma być tak, że belka ma się opierać na nadprożu wysokości 25cm. Ani mniej, ani więcej. - Do poprawki! - Do poprawki??? - Do poprawki! - A co z belką na słupach? Gruba jest jak skurczybyk. - Ile masz pod belką? Mierzymy. 20cm. - Do poprawki. - Aaa! - Przecież belka zatopiona będzie w belce, zbrojenie połączę, wygnę, wpuszczę zbrojenie w zbrojenie. - A chcesz spać spokojnie? I chcesz, żebym i ja spał spokojnie? To wiesz co robić. I tym sposobem spędzam słodkie cztery tygodnie czyli kolejny miesiąc zdejmując część pustaków, demontując część stempli, rozwalając tak skrupulatnie zbijane dechy. Podpieram belki kontrolnie poza miejscami, gdzie będę demontował. Czuję się jak saper na polu minowym! Albo górnik na przodku z wykrywaczem gazu. Do poprawki. Do poprawki. Po czterech tygodniach mam piękne nadproża, belka na słupach wygląda jak przekrój kondygnacji widziany przez okno windy hotelowej. Na szczęście jest to jednak tylko moje wrażenie, po zalaniu, zdemontowaniu szalunków, otynkowaniu wszystko wygląda ładnie, solidnie. Jak w hotelu. Ze stropem żartów nie ma. Poprawianie nadproży jakoś idzie. A poprawianie belki opartej na słupach to, jak się okazuje, pikuś! Łatwiej zburzyć niż zbudować. Podcinam stemple. Odbijam po warstwie cegieł ze słupów. SŁUPY Z CEGIEŁ Żeby słup o grubości 2 cegieł utrzymał taką konstrukcję, to we łbie mi się nie mieści. Pytam kierownika budowy o to. Pytam innych. Kuzyn inżynier konstruktor śmieje się ze mnie. Cegła to genialny wynalazek. I piękny. Zachwyca mnie. Ostatnio podobnie jak cegła zachwyca mnie węgiel. Słupy mają tendencję do chwiania się. Trzeba je usztywnić. A postawione na folii potrafią się przesunąć. Dociśnięte stropem są nie do ruszenia. ZBROJENIE STROPU Stal mam zakopaną. Odkopuję. Jest w porządku. Muszę jednak dokupić trochę. Moje doświadczenie budowlane odnośnie kosztów stali jest takie, że nie jest to jakiś znaczący wydatek. Może dlatego, że kupuję gdy jestem przy kasie, a potem po prostu mam. Zapasy, jakie mi zostają z etapu zbrojenia fundamentów są pokaźne. Ale po konsultacji z kuzynem inżynierem-konstruktorem postanawiam dołożyć fi16. Pan Marian akceptuje decyzję. Z pewnością nie zaszkodzi. Z kuzynem jest związana sytuacja anegdotyczna: gdy zaczynałem budowę, był jeszcze studentem. Obecnie jest już pełnoprawnym inżynierem, z uprawnieniami kierownika budowy, co czyni z dużym powodzeniem, budując zarówno domki jednorodzinne, jak i bloki. A ja... dalej buduję. Ale z czasem coś się zmieni. Gdy postawię więźbę, będę wiedział jak robić zaciosy, te pod kątem, bo jak zacinać krokwie to wiadomo, to każdy wie. I ja teraz wiem jak robić zaciosy, a niejeden konstruktor wie, że cieśla wie. Ha! FI 16 Stal żebrowana Fi16 to jest konkret. Nie zegniesz. Z początku kombinuję tak, by wsunąć na mur pręty od ściany do ściany. Dołączą do zbrojenia wieńca nad ścianą konstrukcyjną wewnętrzną. Po drodze miną dwa felerne nadproża. Będzie solidnie. Wsuwam je od zewnątrz, z dołu, w sensie z trawy. Brat mi pomaga cioteczny. Obniżenie nadproży wiąże się z założeniem nowych strzemion. Jakoś radzę sobie i zakładam je bez demontowania ułożonych już wieńców. Fi16 w belce na słupach lekko podginam. Lekko! Generalnie układanie zbrojenia stropu to miłe zajęcie. Dla hobbystów. Dla tych co lubią dłubaninę. Co lubią i posiedzieć, i pochodzić. Co lubią w słońcu i w deszczu. Na wietrze i w spiekocie. Dla tych co biegać nie lubią ani skakać. Ładnie wygląda, choć upierdliwe jest wiązanie. Dłonie bolą. Łatwo o otarcie. Sieć powiązanych stalowych żeber wygląda jednak imponująco i znajduje uznanie kierownika budowy. - Kto ci to robił? ? tak mnie pyta pan Marian, kiedy wchodzi na strop! - A sam to zrobiłem. Ładnie jest i solidnie, bo pręty wyginam i ciągnę jak najdłuższymi odcinkami. Belkę na słupach wiążę z wieńcami ścian zewnętrznych. Mam wrażenie, że na samej stali ten strop by się utrzymał. I wyprowadzam pionowe zbrojenia słupów ścianki kolankowej pod belkę murłaty. W projekcie ich nie ma, a w moim przekonaniu być powinny. Niektóre pręty słupków są przedłużeniem zbrojenia poziomego. Normalnie, jak mi wiatr zassa dach i go porwie, to poleci pokrycie z murłatą i całym stropem. Nie ma szans, żeby było inaczej. Miałem okazję sprawdzić. Była ci wichura i wyssała wyłaz dachowy. Pofrunął, uderzając o papę na dachu i robiąc dziury. Teraz jest skrępowany... drutem. Kładąc zbrojenie spędzam całe dnie na stropie. Całkiem nowa perspektywa. Patrzę na okolicę z góry. Myślę sobie, jak wysoko. Ta perspektywa zmieni się jak będę stawiał więźbę na pilota. Oj, zmieni się. Na belkach mam ułożone deski, żeby nie chodzić po pustakach. Nie spadam ani razu, he he. Bywa, że pada deszcz. Wciągam papę i folię na strop. Przykrywam nią wieńce, żeby mur nie nasiąkał. Wiatr toto zrywa, przesuwa. Ale nie narzekam. Jest ciepło. Wrzesień. Kończę ze stalą. Czas na szalunek od zewnątrz, czyli... BLATY Drewno mam. Na zdjęciach innych budów oglądam, jak sobie z tym zadaniem radzili. Często stosują płyty OSB. Drogo. Wyliczam minimalną wysokość blatu plus zakładka na ścianę. Cały czas wierzę, że trzymam poziom stropu. Nie bawię się w ganianie z poziomicą. Muszę zbić około 14 blatów. Zbijam hurtem na dole, potem wnoszę na górę. Wnoszę! Ciężkie są, bydlaki, a rusztowanie, kozły niewygodne. Przychodzi ten moment, kiedy trzeba zacząć myśleć o drabinie. MONTAŻ Weź taki blat wystaw za obrys budynku, przyłóż do ściany, utrzymaj poziom i spraw, Panie, by blat się trzymał w pionie. Każdy blat ma lekko inne wymiary, chodzi głównie o jego szerokość, czyli wysokość... Wiadomo o co chodzi... Do każdego trzeba podejść indywidualnie. Mój patent (być może znany jak długo ludzie szalują): Kreska na ścianie zewnętrznej obliczona. Trzy krótkie deski przybite pod kreską, w pionie. Do desek przybite kolejne deski sterczące w górę. Powstaje rodzaj szufladki, w którą elegancko wstawiam blat. I gwoździ w mur nie żałuję, długich, bo wiadomo, beton, parcie, ciężar. Blat puści, beton poleci na zewnątrz i mogiła. Zamontowane blaty muszę usztywnić w pionie tak, by nie odchyliły się pod naporem betonu. Drut wiązałkowy fi 4mm załatwia sprawę. Pętam blaty do zbrojenia, do belek. Naciągam drut klinując blat od środka. Kręcę tak, że czasem zrywam drut, czwórkę. Ale jest dobrze. Po zalaniu stropu okaże się, że drut trzeba było jeszcze mocniej napiąć. Miejscami wieniec wybrzuszył się i beton wystaje poza obrys budynku na jakieś 1,5cm. Nie będę skuwał. Przykryję styropianem. Z blatami bujam się ponad tydzień. Najtrudniej zawsze wystawić je poza obrys budynku. Mimo szufladek, i tak muszę blacik podnieść w wyciągniętych przed siebie rękach. A jesień piękna jest tego 2006 roku. DRABINA Drabinę stawiam, z desek. Solidną. Oszczędzam na szczeblach, żeby kilka kroków zrobić i być na górze. Z początku jakoś to idzie, ale po paru miesiącach, gdy po raz kolejny coś wnoszę po tej drabinie, na przykład rolki papy, albo gdy mama pomocnik z dołu niesie na górę coś co spadło, za każdym razem przypominają nam się słowa kierownika budowy, pana Mariana. A było tak, że w chwili zalewania stropu wchodził na drabinę, i sądząc że nikt go nie słyszy, piął się po tych moich szczeblach burcząc pod wąsem: - Co za, kurwa, drabina? Tak, drabina przeszła do historii, zarówno dzięki emocjom jakie wzbudzała, jak i zimnym popołudniom. Skończyła w kozie. Ale prawdę mówiąc były ich dwie, te drabiny. Druga do dziś utrudnia dostęp do drewna złożonego na poddaszu, bo po rozebraniu pierwszej na kawałki już wiem, jak bardzo mi się nie chce męczyć z tą drugą. Za dużo gwoździ.
-
Układanie stropu poprzedzam szczegółowym przygotowaniem i planem w postaci wizualizacji. Jak zawsze. Muszę być przygotowany. Zero improwizacji, na ile tylko jest to możliwe. Dlatego też w komputerze rozrysowuję układ belek. Planuję rozmieszczenie żeber rozdzielczych gęściej niż przewidują to wytyczne producenta. Chcę uniknąć klawiszowania. Chcę wzmocnić miejsca, w których na stropie oprą się słupy więźby. Słupy będą trzy. Jeden z nich będzie stał nad salonem. Duża rozpiętość. Choć wystarczyłoby ułożyć obok siebie dwie belki stropowe, decyduję się ułożyć trzy. Również z tego względu, że dołożenie trzeciej belki sprawia, że mniej będzie miejsc, w których nie zmieszczą się pustaki stropowe. Ale i tak trafiają się miejsca, w których pustak nie wejdzie. Z pomocą przychodzi mi sąsiednia budowa, na której od ponad pół roku leżą porzucone bloczki ytonga szerokości 36 cm. Dla mnie idealne. Telefon do ichniego kierbuda. Od niego telefon do właścicielki. - Bierz pan. Do sołtysa chodzić nie będziem. Potem się dogadamy. Biorę. Nacięcia robię. Układam. Gazobeton jako szalunek tracony to świetny materiał. A że pas z gazobetonu wypada pod samą ścianą kolankową, więc dodatkowa korzyść jest taka, że ewentualne przepusty łatwiej mi będzie zrobić. Z gazobetonu robię również szalunek w kilku innych miejscach. Tu jednak wykorzystuję specjalnie do tego celu pozostawione bloczki grubości 12cm. Na nich układam na krzyż zbrojenie zachowując dystans na otulinę. Wyjdzie mi z tego płyta zbrojona grubości ok 29cm, oszalowana od spodu gazobetonem. Nie chce mi się tych bloczków nacinać tak, by spody leżały na równo ze spodami belek. I to jest błąd. Gdy przyjdzie do tynkowania, okaże się, że strasznie dużo zaprawy trzeba narzucić, żeby wyrównać w tych miejscach sufit. 4cm grubości. Robi to wujo, który pojawia się w temacie tynkowania. Przy nim uczę się tych magicznych ruchów dzięki którym zaprawa tynkarska przykleja się do podłoża, a precyzyjniej mówiąc: zaprawa wyciskając powietrze zasysa się do ściany. Potem, wiadomo, procesy chemiczne, wiązanie, etc., ale pierwszy moment tynkowania to zasysanie. Proszę wuja, by nie kończył tynkowania między przęsłami, gdzie jest uskok. Ładnie to wygląda. Wujo krzywi się, uśmiecha, ale skoro inwestor chce, to niech ma. - Potem zakleisz. ? kwituje. Wiewiórek stwierdza: - Te hieroglify... W momencie, gdy ktoś odczyta ich treść, nastąpi koniec świata. Te hieroglify tracą na atrakcyjności jakiś miesiąc po zakończeniu prac tynkarskich na parterze. Zdążyłem nauczyć się tynkowania, skończyłem tynkowanie parteru i... wyrównuję, likwiduję hieroglify. Inne miejsca, gdzie wykorzystuję gazobeton to przepusty. Jest kilka miejsc, w których trzeba będzie przekuć się przez strop. W kotłowni ? kanalizacja i wentylacja. W wiatrołapie kanalizacja. Narożnik salonu: antena, sieć komputerowa na poddasze i instalacja alarmowa. Planuję również zrobić w kotłowni rodzaj dziury zsypowej. Z łazienki na poddaszu wrzucasz brudy do dziury i lądują one na koszu stojącym piętro niżej na pralce. W tym celu wstawiam w kotłowni dwa bloczki gb. I choć zsypu nie zrobię, bo pralka wywędruje do innego pomieszczenia, to bloczkui spisują się rewelacyjnie jako materiał do wykonania przepustów. Ostatnio odwiedziłem budowę mojego kolegi. On przepusty robił wybijając pustaki terrivy. Niby problemu z tym nie ma, ale wymaga lekkiej gimnastyki ładne zaplombowanie tych dziur. Z gazobetonem takiego problemu nie ma. Kolejne miejsca, gdzie wstawiam gb to przepusty pod przyszłą lokalizację rur do DGP. Z gb jest o tyle fajnie, że postawiony na boku ma wysokość 24 cm. Gdy go zalać betonem, to bloczek zostanie przykryty centymetrową warstwą betonu. Łatwo to potem obrabiać. Na etapie układania stropu mam również pomysł, by w belkach i podciągach poprowadzić rury instalacyjne pod przyszłą elektrykę, ale pan Marian odwodzi mnie od tego pomysłu. Biorąc pod uwagę ilości kabli, jakie w przyszłości puszczę, faktycznie gra niewarta świeczki. Ale kable od puszki do żyrandoli mogłem puścić w stropie. Inna sprawa, że trzeba wiedzieć, gdzie będą rzeczone żyrandole. A kto to wie na 100% kładąc strop? Chyba tylko Szef. Pan Szef. Szykując się do układania stropu robię plan-rozpiskę kolejności działań: skąd zaczynam, w którą stronę idę, liczę ilość pustaków. Ciekawostka: z tych szacunków wychodzi mi ilość pustaków bodajże 176. Tyle też kupuję. Gdy tylko pojawiają się na działce, jeden z premedytacja rozwalam, żeby przekonać się, jak są wytrzymałe. Nie są. W czasie układania jeden mi pęka. A cała reszta ? ląduje w stropie. Co do sztuki. Po prostu satysfakcja. Dookoła otworu na klatkę schodową układam po dwie belki. Na papierze leżą obok siebie. W trakcie prac układam je z lekkim odstępem, ułatwia mi to wypełnienie stropu pustakami po samą ścianę. Szczelinę wypełniam czym bądź. A co bądź to ścinki cegieł i gazobeton. Znowu nie robię nacięć, więc od spodu powstanie bruzda, którą wuj zeklnie równo. Najtrudniejszy element szalunku, jak napisałem, to belka oparta na dwóch ceglanych słupach. Na szczęście idzie ona na pierwszy ogień, więc w lekkiej nieświadomości ją stawiam, dzięki czemu jest oszalowana naprawdę solidnie. Opinia pana Mariana jest budująca: Na tym to helikopter możesz posadzić. Dodam, że fundament pod dwa słupy jest również konkretny. Lekko cofając się w czasie o dwa lata, gdy zalewam ławy fundamentowe, na koniec leję beton w dołu pod te dwa słupy. Krata zbrojenia na dnie, a na to idzie cały beton, który panom w gruszce pozostał. W efekcie w dziurach mam dwa klocki o wymiarach około 1mx1mx1m! W odległej przyszłości prace archeologiczne prowadzone na tym terenie utkną, gdy ekipa natknie się na niespotykanej wielkości bloki betonowe w miejscu, w którym zapewne dawni mieszkańcy mieli hall, łazienkę i klatkę schodową.
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
STROP Stawianie stropu. Od połowy lipca do końca sierpnia AD2006. Najpierw czytam. Prasa, internet, książki i nieśmiertelny Przewodnik Majstra Budowlanego. Wieniec opuszczony. Ki czort? Deski trzeba przybić do ściany, tak, żeby 4 cm wystawały nad murem. Jak na nich oprę beleczkę stropową, to beton wpłynie pod beleczkę i utworzy... opuszczony wieniec. Cycuś. Szczęściem ostatni poziom murów mam idealnie wypoziomowany. Wujo wyprowadził mi ściany idealnie, więc nie muszę się niczym przejmować, wystarczy, że przypilnuję, by przybijane dechy wystawały na te 4 cm nad mur. Przybijam więc dechy. Poziomo. Wybieram takie z równym brzegiem. Tłukę w ściany gwoździ tyle, że gdy dziś o tym myślę, to myślę, że .. dobrze zrobiłem. Przecież po części na tych gwoździach wisiał strop czas jakiś. A tłukę tak, że jeden narożny bloczek udaje mi się skutecznie odbić od zaprawy. Ale układam go starannie na miejsce. Strop dociśnie. Do dziś oglądam sobie ten bloczek, nic mu nie jest. Leży elegancko na miejscu, ani drgnie. Otynkowany od środka, śladu nie zostawia. Zapomnę o nim, gdy ocieplę ściany, ale to dopiero w 2011, a póki co mamy 2006, choć piszę te słowa w 2010. Zanim rozpocznę układanie belek na stropie, muszę podstemplować szalunek wieńca, czyli te przybite dechy. Mało, że są przybite, że są obite kawałkami desek, to podstemplować trzeba, żeby na samych gwoździach wbitych w ścianę całość nie wisiała. STEMPLE Chcę kupić około 60 stempli. Sprawa nie jest prosta, bo wysokość parteru od chudziaka do stropu wynosi u mnie 3,05m. Ponadto nie ma jeszcze podłogi na gruncie, jest sam grunt. To daje wysokość 3,15. Znajduję w końcu odpowiednie, choć w niepełnej ilości. I zaczyna się przygoda. W życiu nie stawiałem stropu.. Wiem, co to stempel, w książce mam na obrazku. Nawet pokazali jak łączyć szalunek ze stemplem, rodzaje zaciosów, etc. Więc do dzieła. Wyrzynarka, siekierka. Czuję się chwilami jak rasowy góral, gdy toporkiem zaciosy wyrównuję, choć ilość stempli do obdłubania wydaje mi się masakryczna w połączeniu ze ślimaczym tempem. Najpierw szykuję połowę parteru, w której jest klatka schodowa..Za część salonowo-kuchenną wezmę się później. Wychodzę z założenia, że skoro tam jest większa rozpiętość, to będzie trudniej. Jestem w błędzie, ale wtedy jeszcze o tym nie wiem Oszalowanie klatki, a zwłaszcza podciągu na dwóch słupach zajmuje mi ponad tydzień. Ale widok jest imponujący. Co ciekawe, na pierwszy ogień idzie najtrudniejszy w moim odczuciu element do oszalowania. Nie mam pojęcia, jak pracuje świeżo wlany beton. Dopytuję znajomych. Jedni wzruszają ramionami, inni mówią: cieknie. - A jak zabezpieczyć ścianki szalunku? Dołem na gwoździa? A co pośrodku? Siły działające na ściany nie rozkładają się przecież równomiernie. Technik szalowania podciągów jest wiele, jak się okazuje. A ja, im więcej ich poznaję, tym bardziej się upewniam, że tych technik jest dokładnie tyle, ilu szalujących. Lecz zawsze chodzi o jedno: ma się nie rozpierniczyć. Więc jak nie wiesz jak zrobić, to zrób tak, żebyś sam za cholerę nie mógł tego rozwalić. Żeby można było bezpiecznie po tym łazić. I pamiętać należy o bokach, żeby solidnie zaprzeć, deskami zabezpieczyć. A na koniec jeszcze drutem ściągnąć, grubym 4mm, nie wiązałkowym.. Tak robię u siebie i szczerze mówiąc, gdy wspominam tę konstrukcję, to cieszę się, że zrobiłem to solidnie. Zwłaszcza, że gdy doszło do ostatniej wizyty pana Mariana, oglądał on wszystko niezwykle skrupulatnie, a stemple podpierające belki kazał mi dodatkowo pospinać ze sobą deskami. Inna sprawa, że gdy późną jesienią było już po wszystkim i przyszło do rozszalowania, to ilości gwoździ do wyciągnięcia i drutu do wycięcia z muru były naprawdę pokaźne. Od tamtej pory mam zapas około 40kg gwoździ, które sympatycznie sobie leżą w wiadrze i czekają na swoją kolej. Acha, ja wyciągam wszystkie gwoździe z desek. UKŁADANIE BELEK Z początku, kilka pierwszych, krótszych beleczek układam z pomocą kolegi Adama, który w pewnej soboty odwiedza mnie. Dwóm ludziom nawet zgrabnie to idzie. Belka 2,7m długości. Układamy ich ze dwie. Potem kontrolnie układamy kilka belek 4,5m na ścianie o rozpiętości 4,2m. Trochę zachodu wymaga klinowanie stempli. Są za krótkie!!! Gdy prace szalunkowe będą już znacznie bardziej zaawansowane, zacznie mi brakować wolnych cegieł, klocków drewna, a wszystko, wszystko, wszystko! co się nadaje, bo jest twarde, niekruche i nieelastyczne ? zaczyna służyć do klinowania i podwyższania stempli! A z tego podwyższania rodzi się wątpliwość, czy aby to stabilna konstrukcja jest. Więc decyzja: przybijam. I przybijam. Tłukę gwoździe w stopy stempli. Aż kurz się podnosi. Po co to tak? ? ktoś zapyta. ? Na co to tego tyle, tak tłuc, tak zbijać? Toż to męka! I kto to potem rozłoży? Wszak zaklinować wystarczy od spodu, a potem klin wyjąć bez problemu i szlus. Tak, ale ja przed oczyma wyobraźni mej wyimaginowaną sytuację mam, gdy z powodu braku jakiegoś gdzieś któregoś kolejnego z pozoru niepotrzebnego jednego gwoździa czy też obluzowania deski albo stempla cała ta misterna konstrukcja składa się nagle pod naporem betonu, a w salonie rośnie podawana prosto z pompy piękna szara KUPA B-20, której nie da rady wyrzucić z chaty, bo ani nie ma jak, ani nie ma dokąd. Na łąkę? A jak sytuacja jeszcze bardziej się rozwinie, to i ściany polecą. Tym sposobem można nie wbijając jednego gwoździa rozpieprzyć cały zalążek domu. He, he! Zalążek! Tak piszę dziś, w głębokiej październikowej nocy leżąc na łóżku w moim domu, gdy jestem już na etapie prac instalacyjnych, ociepleniowych. Teraz to sobie mogę powiedzieć: tak, wtedy to był zalążek domu, choć z tamtej perspektywy ? to był już prawie gotowy dom. Za jakiś czas, gdy już normalnie będę miał pomalowane ściany, podłogę etc, to samo pewnie pomyślę o dzisiejszych warunkach, kiedy palę węglem w kozie. Więc tłukę gwoździe, podpieram przybite dechy, podpieram podparte i klinuję zaklinowane. WIENIEC Układam misternie pleciony wieniec, zbrojony strzemionami tym razem z fi6,a nie fi8. Doświadczenie uczy, he he. Gięcie ósemek to przegięcie. Sam wrzucam prawie cały wieniec na górę. Szykuję odcinki długości około 3m, by nie mieć problemów. BELKI 4,8m Tu walczę sam. Rozpiętość szerszej części domu to 4,5m, zatem belki mają 4,8m. Trudna sprawa. Jakoś bydlę trzeba podnieść na wysokość ponad 3m, a dalej musi być jeszcze możliwość manipulowania, bo trzeba belkę wsunąć między strzemiona! Rozwiązanie: Lewa strona - mały koziołek. Prawa ? stół. Lewa - wysoki koziołek, prawa ? wysoki koziołek. Prawa ? mur. Lewa ? mur. Leży! Po około 30 minutach kicania po rusztowaniach. I gdzieś tam po drodze dodatkowe jakieś bloczki jako podkład. Strzemiona tak pięknie montowane w rozstawie przepisowym co 30 cm nigdy, podkreślam ? nigdy! ? na żadnej budowie nie pozostaną w tych samych miejscach, w których zostały zamontowane. I raczej daleko od miejsc, w których zostały zaprojektowane... Bo znowuś prawo Murphy?ego daje o sobie znać w momencie, kiedy wiszę na jednej nodze z belką stropową na ramieniu i krew mnie zalewa, bo cholerne strzemię się klinuje, choć przecież przed podniesieniem belki wszystko zostało dokładnie poprzesuwane, policzone, obrysowane. A dlaczego tak się dzieje? Ano z banalnego powodu: od ściany do ściany jest 4,5m, a belka ma 4,8m. Za cholerę jej nie zegnę w łuk, a ułożyć muszę prostopadle do ściany, więc ?naddatek? w postaci 30cm zahacza o to i o owo. - Panie majster! To się nie da! - To obetnij! - Panie majster! Tera zaś za krótkie! Ale znajduję i na to sposób. Trzeba jeden koniec leżący już na murku, pomiędzy strzemionami, wepchnąć głębiej, następnie belkę ułożyć tak jak ma być i wyciągnąć. Tylko że cholerstwo sporo waży jak dla mnie jednego. A bywa i tak, że się potrafi belka zaklinować w strzemieniu i wtedy ani w jedną ani w drugą. Wtedy trzeba przesuwać strzemiona. Odstęp między belkami reguluję układając skrajne pustaki ? beczki. PUSTAKI STROPOWE Te skrajne trzeba zatkać. Najpierw zalewam zaprawą rozłożone na folii, z pomocą weekendową kuzyna. Wszystko pięknie, tylko że zadeklowane zaprawą stają się bardzo ciężkie, a ponadto... szykuję ich za mało. O połowę! Zapominam o żebrach rozdzielczych, liczę tylko te pod ścianami. Efekt: potrzebuję jeszcze drugie tyle zadeklowanych pustaków. Żeby były lżejsze, zatykam je resztkami styropianu z izolowania fundamentów. Zostały mi ścinki. Sprawdza się.
-
Słowo się rzekło. Temat od kwietnia odłogiem leży, a pamięci nie przybywa. Trzeba opisać, póki coś ze wspomnień się jeszcze tłucze po zakamarkach mózgownicy. Trzy, dwa, jeden... próba klawiatury. Rzut okiem wstecz - co ja tam wypisywalem, a, czort tam, jadę dalej. Strop.
-
Dokładnie. Powoli zbieram się, żeby coś dalej opisać. Tymczasem siedzę przy kozie węglem się podgrzewając. Gaweł, dzięki za wizytę! Pozdrowienia dla sąsiedztwa.
-
Animus, jaki jest koszt takiej pompy? Moim zdaniem, nie ma takiego systemu, który by się finansowo kalkulował działając wyłącznie w sezonie NIEgrzewczym.
-
Zrezygnowałem z kolektorów. Według mnie nie ma szans, żeby ta inwestycja się zwróciła. Chyba że ktoś grzeje dom i wodę prądem w pierwszej taryfie. A tak chyba nikt nie ma.
-
W projekcie mam pralkę w łazience pod skosem schodów. Zmniejszyłem łazienkę i pod skosem mam garderobę mieć. Pralkę chciałem mieć w pomieszczeniu gospodarczym, ale wstawię tam zasobink buforowy, więc pralka wyląduje w kuchni Kuchnia to całkiem fajne miejsce dla pralki. A galoty będą w koszu gdziekolwiek indziej, bo jakoś nie widzę problemu w tym, żeby przenosić paskudy do pralki w kuchni. Robienie osobnego pomieszczenia dla pralki to rozpusta. Lepiej zrobić osobne pomieszczenie na klucze - łatwiej znaleźć.
-
"(...) ledwo zipie.(...) budowanie samemu wykancza. " ...mam ostatnio to samo............................................................................ .
-
Przekładają albo i nie. Przecież nie ma potrzeby przekładać, jeśli licznik jest w studzience. Tak myślę.
-
Moose, czyta się ciebie rozkosznie. A drewniany dom - fajna sprawa. Również myślałem kiedyś nad sprowadzeniem chałupy i wyremontowaniem, ale jak zacząłem myśleć, kombinować, rozważać, analizować, szacować... to nie wiem kiedy z drewnianego wyszedł mi gazobetonowy.
-
Draagon, gratuluję, trzymam kciuki, podziwiam i czekam na relacje z frontu. Ja również sam buduję - trochę mniejszy domek, bo jego kubatura to raptem 360m3, ale też mam się przy czym spocić. I tak od pięciu lat, obecnie wszedłem w etap instalacji. Pomysł z siatką leśną i stemplami - git. Tak zrobiłem. Po pięciu latach niektóre gniją na poziomie gruntu. Żeby nie gniły, to część podziemna powinna być okorowana i osmolona nad ogniem. Ja tego nie zrobiłem, bo nie wiedziałem. A dzisiaj bym nie robił, bo by mi się nie chciało. Solidny budyneczek stawiasz, żeby trąba powietrzna go nie porwała, a strop będziesz robił styropianowy? Czy coś źle zrozumiałem? Bo Sukiennik to sprzedaje styropianowe stropy, zdaję się. Napisz, chłopie, coś więcej o swym stropie.
-
Rewelacja te pomarańczowe bloczki.