Skocz do zawartości

PeZet

Uczestnik
  • Posty

    6 403
  • Dołączył

  • Ostatnio

  • Dni najlepszy

    87

Wszystko napisane przez PeZet

  1. PeZet

    LetKA 2011

    Nie może być!!! Teraz dopiero przeczytałem. Gratulacje. Ino pewnie się w związku z tym nie spotkamy.
  2. PeZet

    Jaka moc przylaczeniowa

    Jak występowałem do ZE o warunki, podałem 17kW. Nie wiedziałem o istnieniu widełek. Wstawili mi zabezpieczenie 25A. A policzyli za 17kW.
  3. 21LIS2006 wtorek. +11stC Zakładamy papę pod murłatę. P. wycina otwory w belkach. Przygotowania do stawiania krokwi. Piękny w swej lapidarności opis autorstwa mojego pomocnika, mimo że w pełni prawdziwy, nawet w setnej części procenta nie oddaje istoty działań. PAPA POD MURŁATĘ Po pierwsze jak ją położyć? Bydlę jest ciężkie. Ściana ma długość ponad 9m. Murłata wystaje w obie strony na ponad 1m, w efekcie jej długość to 11,2m. Przy przekroju 14x14 i wadze, przyjmijmy, 600kg/m3 daje nam to belkę ważącą ponad 130kg. Wniosek: najpierw szykuję łączenia murłaty na długość, potem układam na wieńcu. Po drugie "Teksańska masakra piłą łańcuchową" czyli pierwsze przymiarki do cięcia piłą łańcuchową. Jako łączenie muszę wyciąć coś w tym kształcie: ___________.____________________ ......................|________ ___________________|____________ Robię to piłą i tu... zonk. Zbyt szybko się zabieram, zbyt pochopnie. Po złożeniu do kupy okazuje się, że mam szczelinę na centymetr! Teraz już wiem, że łańcuchem trzeba ciąć po zewnętrznej, bo łańcuch ma swoją grubość/szerokość, a nie w osi. Skądś te stosy wiórów muszą się brać! Efekt: moje pierwsze w życiu łączenie ciesielskie woła o pomstę, poprawkę, wręcz może nawet wymianę belek. Ale dowiaduję się o tym dopiero po położeniu obu murłat na wieńcu, czyli po osadzeniu ich na szpilkach. OSADZANIE MURŁAT Logistyka. Pierwsze podejście do prac z drewnem. Podnieść. Dopasować. Opuścić. Czuję się, jakbym piramidy stawiał. Wykorzystuję techniki sprzed tysięcy lat! Osadzanie murłat na szpilkach wykonywane samodzielnie - bez pomocnika - wygląda tak: Z pomocnikiem wygląda tak samo. Konieczność wiercenia otworów w murłatach odkrywa przede mną zupełnie nowy świat: świat długich wierteł do drewna, bardzo długich wierteł do drewna, jeszcze dłuższych wierteł do wiercenia w krokwiach i płatwiach, długich i cienkich wierteł do drewna, drogich i tanich długich i cienkich wierteł do drewna - w taki sam sposób wrażliwych na zgięcie bez względu na cenę, markę i kraj pochodzenia. Raz jeden, raz!!!, daję się namówić sprzedawcy w markecie na markowe długie cienkie wiertło do drewna - fi6 dł 30cm. Płacę za nie kilkadziesiąt złotych, a gnie się ono tak samo jak każde inne. Trzeba kupić kilka tanich, na pierwszym nauczyć się delikatności i potem już idzie. Wiercenie długim wiertłem w drewnie ma w sobie coś zmysłowego. Lubię czuć, jak wiertło wygryza kolejne milimetry drewna. Fajnie. Doświadczenie wiercenia w murłacie zaowocuje przy nawiercaniu postawionych już krokwi, kiedy będę kicał po więźbie niczym kozica, z wiertarą, wiertłem fi6 300mm, kafarkiem 10kg i gwoździami. Nawiercanie murłat idzie mi coraz sprawniej, coraz mniej się dymi. Uczę się, żeby co jakiś czas wyciągnąć wiertło, oczyścić ostrze z wiórów i wiercić dalej, powoli a do przodu. Nawiercenie kilkunastu otworów w murłacie w miejscach, w których ma zostać ona nasadzona na szpilki sterczące z wieńca, wiąże się z koniecznością rozwiązania łamigłówki: jak dokładnie wyznaczyć miejsca tych otworów? Jak uwzględnić fakt, że nie wszystkie szpilki są wbetonowane idealnie pionowo. O tym, że idealnie pionowe wbetonowanie szpilek w wieniec jest niemożliwe, podobnie jak idealnie pionowe wywiercenie otworów na te szpilki, dowiaduję się, gdy próbuję osadzić pierwszy odcinek murłaty. Podnoszę. Z pomocą wałków ze stempli ustawiam. Podpieram. Opuszczam. Nasadzam. Murłata klinuje się i dupa blada! W mordę! Szpilka jest krzywo wbetonowana. O piczy włos! Otwór też krzywo. Szpilka wchodzi do połowy, zahacza o ściankę. Inna odchylona jest lekko, leciutko w inną stronę, otwór może nawet i prawidłowo wywiercony, ale co z tego, że średnia stochastyczna jest w porządku, że odstęp między szpilkami i między otworami jest ten sam, skoro po drodze wszystko toto się rozjeżdża. A miało być tak pięknie, miało być perfetto! A otworów jest bodajże 5! Albo i 6! Szpilek tyle samo. Sterczy mi więc murłata na 5 cm osadzona i dupa z króla, dalej nie idzie, zaklinowana. Zaznaczam, rysuję. Cofam. Podnoszę. Podpieram. Pojawia się dylemat: prostować szpilki i wiercić kolejne otwory obok czy próbować poszerzyć istniejące pod kątem szpilek? Nie wywiercę jednak nowych otworów, bo klinowanie powodują różnice rzędu dwu milimetrów, śruba gwintem wgryza się w ściankę otworu i dalej nie idzie, pozostaje więc rozwiercanie. Rozzzwierrrrcanie. Sraka! Zanim jednak rozwiercę, próbuję na siłę dopchnąć. Kafar, k...wa! 10kg wagi. Będzie jak znalazł. A jesień piękna była tego roku. Kruki krakały, murłaty wisiały. Nap...alam w belkę. Idzie, ale wciąż się klinuje. Tym trudniej teraz cofnąć. Swołocz. Pomocnik do cofania: łom. Podważam. Cofam. Jednak rozwiercam... Przeprowadzam korektę. Z powrotem na rolki. Na szpilki. Nasadzam. PALCE! - PANZER? (Franek Dolas vs Szkop na moście depczący mu po palcach w "Jak rozpętałem II WŚ") Nasadzanie na szpilki ma jeden kluczowy moment, kiedy krytycznie i z troską myślę o moich własnych palcach. Jest to ta chwila, kiedy otwory w belce są dokładnie nad szpilkami. Muszę wtedy oprzeć belkę niejako na szpilkach lekko obok otworów, a potem wyjąć spod belki rolki i bloczki, na których te rolki leżą. Jest to ta chwila, gdy belka wisi na szpilkach, zanim szpilki trącone w bok kafarkiem wpadną w sobie przypisane dziury, a belka obsunie się i idelanie byłoby, gdyby opadła na sam dół, na wieniec. Uderzenie. Szpilka w dziurę. Belka - jeb! Obsuwa się opierając na czekającą krok niżej podkładkę z cegły, deski na sztorc, cokolwiek co zapewni belce podparcie w połowie drogi z góry na sam dół, na powierzchnię wieńca. Chodzi o to, by belka kładła się w miarę poziomo, a nie ukosem góra/dół, bo się sklinuje. Jednak moment opadania na podkładkę to jeszcze pół biedy, bo kolejny i zasadniczy krok to lekkie podważenie i wyjęcie tych dystansów. Wtedy belka ma opaść na wieniec. Jako że mam dwie długie murłaty podzielone na pół, czynność tę powtarzałbym cztery razy, doliczając korektę położenia i szerokości otworów to samo działanie wykonuję około sześciu razy. I zdarza się, że murłata zamiast zgrabnie wylądować na wieńcu znowu k..wa jedna zawisa na śrubach. Ze dwa centymetry nad wieńcem! I co? Wyciągać znowu? Korygować otwory? Ile można! Adrenalina robi swoje. Kafar. Zamach. Uderzenie. Jeb! Wchodzi! Kilkanaście uderzeń , lekki pot na czole, i beleczka leży na wieńcu. Są jednak sytuacje, kiedy belka zapinana na szpilki spada z łomotem! Oj, palce! Trzeba uważać. Uderz kafarem, a belka opadnie. I klinuje kafara. Oj, klinuje. Jest w tym coś z uczucia, jakbym wykorzystywał siły natury. Mały człowiek, wielkie siły i panowanie nad nimi, wykorzystanie ich. Okiełznanie. To są te chwile, kiedy budowanie daje zmysłową niemal przyjemność poczucia bezgranicznej mocy. I wtedy właśnie bardzo trzeba uważać. W emocji, pośpiechu, zaangażowaniu łatwo o błąd. Nie pchać łap! Myśleć! Nie dotykać belki i szpilek paluchami! Młotek, kafar, łom, pręt, łopata, cokolwiek, byle nie łapa. Niech spadnie... Zdziwienie budzi jednak fakt, że murłata nie leży idealnie na wieńcu. Okazuje się, że robiąc szalunek wieńca, zrobiłem sobie lekkie kuku: wymyśliłem listewki, dzięki którym szpilki miały pionowo siedzieć w betonie. Efekt jest taki, że dookoła listewek beton nie jest tak równy jak być powinien, choć jest wygłaskany idealnie. I powierzchnia nie ma kształtu belki. Są prześwity. To dobrze czy źle? Skąd mam wiedzieć. Może woda tam będzie stać? Wilgoć się zbierze? Drewno zbutwieje, dach się rozjedzie, rozleci, na łeb zawali. Dopiero czytając o ociepleniu zdam sobie sprawę, że te szczeliny nie są wielkim problemem, o ile całe to ustrojstwo będzie miało czas, by porządnie wyschnąć. Dobijam belkę kafarem. Przy kolejnych odcinkach murłaty bardziej się przykładam. Ale ciężko to wymierzyć. Wracając do pierwszej murłaty, łączenie kawałków jest spartolone do imentu. Bo ciąłem piłą łańcuchową po kresce, a nie obok. Wióry, ścinki, w efekcie dwa kawałki na łączeniu mają prześwit 1-2 cm! Co robić? Docinam kawałek, plaster drzewienny i go wstawiam, wklejam. Klej kupuję, elastyczny! I tu okazuje się, że warto myśleć: planując sposób i miejsce łączenia postanawiam tak zrobić, by z sensem umiejscowić zarówno łączenie, jak i osadzenie szpilek. W efekcie miejsce łączenia belek nie ma znaczenia konstrukcyjnego, na dobrą sprawę te dwa kawałki murłaty mogłyby leżeć obok siebie. Ale skoro ma być jedna murłata, to niech będzie jedna. W końcu jakoś się te siły sumują, nawzajem uzupełniają, znoszą, no, generalnie, na chłopski rozum, jedna długa lepiej trzyma niż kilka krótkich. Łączę. Klej bardziej dla świętego spokoju, niż z potrzeby, choć gdzieś wyczytałem, że i klej się pakuje. Klej fajny jest, bo pęcznieje i wypełnia szczeliny. Jeszcze kilkakrotnie się przyda. Choć jakoś to wygląda, to wiem, że to fuszerka jest i tyle. - Zasłoni się, nic nie będzie widać, będzie pan zadowoloooony... Cieszę się, że nigdy jeszcze nie usłyszałem tego tekstu, bo nie ma u mnie wykonawców. Szczerze mówiąc, gdyby tak murłatę połączyli cieśle, byłaby z tego niezła awantura. Murłaty układam kilka dni. Pod murłatami ma leżeć papa. Gównianą mam papę, co tu mówić, na włóknie kupiłem, ale jakąś tanią, na etapie stanu zero, poszła w izolację poziomą nad gruntem. Dwie warstwy na trzech warstwach dysperbitu, więc wilgoć nie wejdzie. Tam jest ok, ale tutaj, pod murłatą, dziurkowana, rwie się wzdłuż. Dwie warstwy układam, albo i trzy, na wszelki wypadek. A i na poziomie gruntu kiepawo jest, bo dziś już wiem, że się rwie. Od strony wewnętrznej się rwie. Dziś bym folię położył. KIEDYŚ SIĘ INACZEJ BUDOWAŁO Dzielę się wątpliwościami na temat jakości papy z wujem, gdy jeszcze jesteśmy na etapie stawiania drugiej części komina. - Kiedyś żadnych izolacji pod murłatę nikt nie kładł i chaty stały po sto lat. - pociesza mnie. Sam tak budował u siebie. - Tak, ale dzisiaj się kładzie. Z kolei odnośnie poziomej izolacji na ławach fundamentowych- tego wynalazku również kiedyś nie stosowano. Tak mówi mi zarówno kierownik budowy, jak i kilka innych osób związanych zawodowo z budownictwem - inżynierowie, technicy i właściciele firm - osoby, które okazjonalnie, towarzysko pojawiają się u mnie. Wychodzi na to, że tabuny specjalistów u mnie się pojawiają... Well, były ze dwie imprezy, gdzie zdarzyło się, albo goście zawitali. Tyle. - Jak chcesz mieć spokój i tak jest w projekcie, to tak rób - kwituje mój kierbud. Układam więc izolację poziomą na ławach fundamentowych - z folii takiej jak trzeba, z rolki. Dodam w skrócie, bo już o tym pisałem: układam tę izolację na pierwszej warstwie bloczków, po złapaniu poziomu, bo ławy poziomu nie trzymają. Jest kilka jeszcze innych miejsc, gdzie kiedyś robiono inaczej, prościej, taniej i niekoniecznie gorzej. Warto, w moim przekonaniu, brać to pod uwagę, bo tworzenie bytów ponad miarę to domena marketingu i wykonawców i są w tym naprawdę dobrzy, we wciskaniu nam rozwiązań bez których byłoby tak samo, a taniej - bo "wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiała pewna znajoma czarodziejka" - jak mawiał Jaskier w "Wiedźminie" A.Sapkowskiego. Decyduję się jednak położyć papę pod murłatę. Wychodzi z tego niezgorsza papranina, o ile staram się położyć jeden długi odcinek papy. Ciężko nasadzić ją na szpilki i nie porwać. A dlaczego? - zapyta wnikliwy czytelnik - A dlatego! - odpowiem. Weź wylicz odstęp dziur w pasku, zwiń to w rolkę i rozłóż na murku, a dojdziesz do szpilki wysokiej na 20cm. Papę podnieś. Nie sięgniesz! Bo przekątna, a nawet łuczek się robi. Winę za rwanie papy ponosi nie kto inny, tylko przekątna!, Może nawet być, że i liczba pi=3,1415926... W tej nierównej z założenia walce (jak się zastanowić) pomocne staje się układanie krótszych odcinków, około 2m, z zakładem rzecz jasna, uczciwym, 25-30cm, jak wyjdzie. Papy-ć u nas dostatek. I pomoc mamy - bezcenna. Na cztery ręce łatwiej. BIOCENOZA POD MURŁATĄ Murłaty ułożone. Szczeliny pod murłatami są na tyle duże, że widzę jak wióry tam zalegają, mokre, woda wcieka, i całe to towarzystwo zalega tam sobie rozbudzając moją wyobraźnię. Widzę już jak pleśń kwitnie, grzyby wyrastają, robactwo się pleni, jak tętni życiem biocenoza pod murłatą, w wilgoci i ciepełku, bo oczyma wyobraźni widzę już ocieploną chatkę, ze styropianem od zewnątrz, wełną od środka. Staram się zatem pilnować, by pod murłatą było sucho i czysto. Zanim zacznę stawiać krokwie, podejmuję jeden jeszcze wysiłek bezcenny, by w przyszłości spać spokojnie: po kilku dniach podnoszę wszystkie murłaty i sprawdzam, co tam słychać. O dziwo, katastrofy nie ma. Wiatr w szczelinach robi swoje. Zamiatam. Wycieram. Opuszczam. Kafar. Dobijam. Szerokie podkładki. Nakrętki. SZPILKI Odstęp między szpilkami ustalam jeszcze przed zalaniem wieńca pod murłatę. Za wszelką cenę chcę uniknąć sytuacji, że szpilka znajdzie się pod lub tuż obok krokwi. Przenoszę rozkład krokwi z projektu na mur. W projekcie rozstaw szpilek jest ponad metr. U siebie robię między krokwiami, czyli co około 90cm. Koszt znikomo większy. Szpilki można kupić gotowe w postaci pręta z gwintem albo zrobić je samemu. Rzecz jasna robię je sam. Gwintowany pręt fi12 tnę na odcinki długości: 5cm nad murłatą + 14cm murłata + 20cm w wieńcu ---------- w sumie 40cm. Z metrowego pręta zostanie ścinek 20cm Głowy nie dam, ale być może robię z metrowego pręta 2 szpilki 35cm i jedną 30cm. Gdzieś ścinki wykorzystałem, bo nie mam ich - może w konstrukcji schodów... Dosyć upierdliwe jest gwintowanie obciętych końców, bo trzeba mieć na każdym odcinku nakręcone kilka nakrętek zanim się obetnie, żeby móc potem wykalibrować końcówkę gwintu. Robi się to ściągając/skręcając/zdejmując nakrętkę. Nakręcanie nakrętek na metrowy pręt męczy nadgarstek, więc wkładam pręt w wiertarkę i tak nakręcam nakrętki. Szybko, sprawnie, tylko wiertarka musi mieć regulację obrotów, bo nie daj bóg złapie wysokie obroty. Palce! Łapa, Oko. Pręt wije się. Powolutku, pomalutku, a i tak szybciej niż palcami... Podkładki pod nakrętkę - szerokie, jak najszersze. Dokręcam mocno. Pierwszą dokręcam za mocno. Podkładka wgniata drewno. Trzeba uważać. Po miesiącu dokręcam wszystkie nakrętki. Drewno schnie. Sąsiad opowiedział mi, jak u niego cieśla dokręcił, żeby już nie musieć przyjeżdżać i dokręcać. A i tak trzeba było. Słów brak. W budynku po sąsiedzku (innym, tym co strop chodziłem oglądać i gdzie inwestorka procesuje się z ekipą), nakrętki są luzem, bo nikt nie dokręcił. Przy którejś wizycie sam to zrobiłem. Ot, dygresja. [edit: nie ma słowa krokwii w języku polskim. jest wyłącznie krokwi, tak w l.p., jak i l.mn.]
  4. Adigg, pięknie masz. Wiesz, w końcu kupiłem styropian, rok temu nie wyrobiłem się (korespondowaliśmy). Mam prośbę, napisz jeśli znajdziesz chwilę o swoich doświadczeniach z ociepleniem. Przy czym zależy mi na tym, o czym nigdzie nie piszą, jakieś wiesz, rzeczy co w praniu wychodzą. O ile takie są, bo może w ocieplaniu nie ma żadnej filozofii.
  5. Adrian, dzięki za miłe słowo. To buduje. Moose, okej!
  6. Moose, doczytałem, że z Labasem rozmawiałaś i coś ci tłumaczył. Oj, to może dałoby radę przy kolejnej wizycie twojej ekipy tak sprawę zgrać, żebyś pojawiła się z konsultantem-specjalistą-rzeczoznawcą? Dodatkowo niechby był twój kierownik budowy, oraz ze dwóch albo i trzech kolegów twoich. Niech się elegancko ubiorą (obowiązkowo elegancko), zawsze stoją dwa kroki za tobą i nigdy się nie uśmiechają. W tej okoliczności rozmawiaj z wynajętą ekipą. I przedstaw im ultimatum. I powinien być ich szef. Nie wiem, nie znam się, ale twoja emocja, forma i treść komentarzy oraz oburzenie Labasa na widok kilku raptem fotek i kilku belek - moim zdaniem świadczy o tym, że to jest wojna, a nie jakieś niedogadanie. Nie wiem, czy gościom już zapłaciłaś za całość. Nie wiem, jaką macie umowę spisaną, ale dwuletnia obsuwa z terminem to jest kryminał, a nie niedogadanie. Rozwaliłaś mnie... Albo się mylę.
  7. O ja cię, a z pozoru wydawać by się mogło, że się super dzieje. Kurka... jest problem, trza rozwiązać tak żeby było po Twojemu! A potem się upić.
  8. Za dobre serce, Moose, masz i za dużo cierpliwości i tolerancji. Łatwo mi gadać...
  9. Długo miałem duże obawy przed zakupami przez net. Ale kupiłem ostatnio styropian - przez allegro. Ponad 4k pln! Wszystko w porządku. Teraz to już wyłącznie w ten sposób. Ostatnio kupiłem drut oporowy. Zakupy przez net są super, szczególnie drobiazgi przywożone do domu, bo płacisz, czekasz, aż pewnego dnia masz - przesyłkę-prezent!!:)
  10. Skrobię, Moose. Bo jeszcze trochę i skleroza mnie dopadnie. No tak, poza tym ty drzewienna jesteś. To może coś się dopatrzysz, co jak warto by lub było zrobić inaczej.
  11. STAWIAM DACH Tak, tak, już, jasne, oho, stawiam. Na jaką wysokość ma sięgać? W jaki sposób toto zrobić, od czego zacząć? Jakie zaciosy i jak? W którym miejscu podparcia? Od czego mierzyć? I co mierzyć? Mierzę strop, mierzę belki: płatwie, krokwie, słupy, murłaty. Nie ma bata: siadam do komputera i stawiam wirtualny dach. Wszystko to dzieje się lekko wcześniej, ale w sumie jednocześnie. Zanim zakupię drewno na więźbę, zastanawiam się ile drewna zamówić – ile odpadów, jak oszacować skalę własnych błędów, straty materiałowe. W efekcie z bezwzględną premedytacją zamawiam o jedną krokiew więcej niż wynika z projektu, a nuż schrzanię, źle utnę, jedną deskę kalenicową, dodatkową, bo nie ma niczego takiego w projekcie. Och, jak ona później się przyda, i bodaj o jeden słup więcej. Murłatę wyliczam w dwóch kawałkach, dodaję zapas na zakład. W efekcie z materiału, który mi pozostanie, jestem później w stanie wybudować drewnianą konstrukcję schodów. Schody mam za pół darmo. Poza tym kiepska okazuje się jedna krokiew, jest chyba z wiatrołomu, a w zabudowanych drewnianych schodach może być. Kolejne dylematy: Wcześniej, analizując projekt więźby dopatruję się sprytnego rozwiązania: jedna murłata jest przykręcana do ściany od zewnątrz: ta, na której opiera się górna krawędź daszku nad wejściem. Bardzo sprytne rozwiązanie. Jak ją tam umieścić? Normalnie: trzeba podnieść, wychylić się z belką poza obrys budynku i nasadzić na szpilki. Pikuś. Po internecie szukam informacji na temat sztuki ciesielskiej. Dupa blada. Same ogólniki. Jadę do biblioteki ITB czy OCIB czy jakoś tak na Bartycką. W czytelni biorę książki i podręczniki dla cieśli. Przeglądam ze zdziwieniem, bo w tych książkach są mniej więcej te same informacje, co wszędzie i te same rysunki. To wiedza ściśle praktyczna! Telefon do kuzyna inżyniera konstruktora. -Arek, jak się robi zaciosy? -Wycinasz trójkąt i masz zacios. -A jak płatew koszową zaciąć? -Tak samo. -Ale ona pod kątem idzie w dół i w bok. -To zatnij w dół i w bok. -Próbuję, nie pasuje. -To nie wiem, ale cieśla to wie. I bądź tu mądry. NARZĘDZIA Kupuję wyrzynarkę, piłę łańcuchową, komplet dłut. I choć na zpt w podstawówce bawiliśmy się dłutami i drewnianymi młotkami, to dłubiąc pierwszy zacios w belce (słup na nim będzie oparty) napieprzam normalnym młotkiem. I rozwalam dość szybko dłuto. W drewnie pracuje się drewnem, ciulu! Ogólnie robota fajna, jak kto lubi dłubać. A z pewnością wykonalna. Wyrzynarka do zaciosów na krokwiach jest super. Z początku próbuję piłą łańcuchową na brudno, na desce. A wyrzynarka jest spoko. Same zaciosy na słupach, czyli gniazda, trzpienie, te sprawy gdzie się jedno łączy z drugim, męski-żeński, miecze szykuję dłubiąc, wyłącznie dłubiąc, siedząc i dłubiąc, całymi dniami i zajmuje mi to bite siedem dni. Cały tydzień. Jak w pysk od poniedziałku do niedzieli. A to raptem trzy słupy + do nich w sumie 6 mieczy. Fajnie się dłubie, wiadra trocin. Ładny zapach. Tylko szkoda że pada. Choć nie ciągle. I szkoda, że dłubię bez pewności, że robię dobrze. Ale jest dobrze, dziś już to wiem. Nic się nie skręciło, nie obsunęło. Nic nie skrzypiało! Łączenie płatwi mam absolutnie zawodowe, ten skos jest liczony na przekrój belki, nawet te 'noski'. Do tego klej, głównie jako wypełniacz szczelin. Obecność pomocnika w postaci mamy ułatwia wszelkie przymiarki zaciosów. Stawiam słup do pionu, rodzicielka trzyma, ja zaznaczam. Już podczas kopania fundamentów doszedłem do odkrywczego wniosku, że zasadniczo WSZELKIE prace budowlane są przez naturę stworzone na cztery ręce, nie dwie i nie sześć. We dwóch robi się cztery razy szybciej. Wniosek: Najpełniejsza informacja na temat ciesielki jest w... Poradniku Majstra Budowlanego! Są proporcje zaciosów względem wysokości krokwi, szerokość podparcia. Gites. Nic tylko stawiać dach. Ale zanim dach postawię, muszę mieć na czym płatwie podeprzeć. Opierać się będą na drewnianych słupach z mieczami i ścianach szczytowych. 20LIS2006. Ciepło +9stC. Wyjeżdżamy o 7:15.Przygotowujemy się do stawiania dachu. Ja oczywiście nie mam pojęcia, o co chodzi, ale słucham co mam robić. Trochę się cieszę, że tak wcześnie robi się ciemno, więc wcześniej będziemy wracać do domu. A syn na to: -Mamuńka, kupiłem lampy na strop, właśnie je zamontowałem. Oniemiałam. Widno jak w dzień. Pracowaliśmy do 18:40. OŚWIETLENIE ROBOCZE Halogeny najtańsze, za statyw robi cokolwiek: deska, łata, kontrłata. Kabel 3x2,5mm2 z intencją wykorzystania go później w instalacji. Faktycznie później gdzieś go wykorzystam układając instalację, ale ostrożnie i nie wszędzie, bo pogięty, może złamany... Licho nie śpi. Pójdzie w mało strategicznych obwodach. Gorące halogeny są bardzo wrażliwe na wstrząsy. Po doświadczeniach z dachem, we wnętrzu coraz rzadziej używam ich, bo często się przepalają. Krótko mówiąc: halogeny są do dupy. Lepiej zwykłą żarówką świecić.
  12. W październiku mieliśmy piękną pogodę. Ciepło, słońce. Wyjeżdżaliśmy z domu o 5:00 rano. Zajeżdżaliśmy na budowę o 6.10. Świtało. W połowie października wyjeżdżaliśy już o 5:30. Rozwidniało się dopiero około 7:00. Tak więc trochę popuściliśmy z tego rygoru. ŚCIANY PODDASZA - KOLANKOWA, SZCZYTOWA Od czasu, gdy mam na budowie pomocnika w postaci mamy, robota zaczyna iść. Samodzielne taszczenie bloczków i zaprawy na strop to strasznie upierdliwa strata czasu. Nawet wciągarką. Jak już pisałem, pierwszą warstwę bloczków na stropie stawiam z połówek czyli bloczków gazobetonowych grubości 12cm murowany na płask. Łatwiej wytyczyć linie ścian i poziom. Demontaż blatów-szalunku stropu. Teraz będą robić za szalunek wieńca pod murłatę, a później - jako podesty do tynkowania i murowania ścian poddasza. Pozostawiam puste miejsca na słupki betonowe. W projekcie w ogóle nie ma tych słupków! Wymurowanie ścianki kolankowej, zaszalowanie słupków i wieńca pod murłatę zajmuje mi cały miesiąc. Papranina z oszalowaniem narożników jest kolosalna, bo nie wiem jak się za to złapać. Nie mam na tyle wysokiego rusztowania, by to zrobić z zewnątrz, więc kombinuję wychylając się od góry. Od dołu sięgam ledwie do połowy wysokości tych narożników. Wychodzi z tego niezgorsza papranina-łatanina. Deska nad deską na deskę, dodatkowo ściągane drutem fi3. Trzyma się. Zalane, wyrównane. Zanim wezmę się za dach, podciągam ściany szczytowe. ...na tym zdjęciu też jest Jaga. W środku okienka. A na szczytach niebawem zaczynają się skosy. Z jednej strony przy samej ścianie mam mieć krokiew. Jak tu później się wychylić za obrys budynku? Strach. 20PAŹ2006. Przyjechał Zygmunt, żeby postawić komin na stropie. 24PAŹ2006. Przyjechała grucha, betoniara. Odbyło się zalewanie wieńca pod murłatę. Wiem już, co to jest murłata i wieniec. Ja z Zygmuntem wyrównywaliśmy zalany beton. P. walczył z wężem, którym lał się beton. WIENIEC POD MURŁATĘ... Oszalowanie wieńca, ukręcenie zbrojenia zajmuje mi caluteńki miesiąc! Po doświadczeniach ze stropem myślałem, że takie tam dwa koryta stali do zalania 2m3 betonu to pikuś. Bujda! Papranina podobna, bo przecież tu muszę zaszalować po obu stronach, a nie, jak przy stropie, po jednej. Trzeba to powiązać i przypilnować poziomu. ... A SPRAWA RYNNY Podobno niektórzy szykując wieniec pod murłatę myślą już nie tyle o dachu, co o... rynnach. Patent podobno jest taki, że robi się ten wieniec z lekkim spadkiem. Wtedy i murłata i dolna krawędź dachu w sposób naturalny będzie miała lekki spadek. Byle w odpowiednim kierunku to zrobić. Ale ja staram się trzymać poziom Mój sposób na osadzenie szpilek - gwintowanych prętów do przykręcenia murłaty. Zostały nierówności pod listewkami. Na to potem szła papa i miejscami kiepsko było z ułożeniem jej. Sądzę, że prostsze sposoby, jakie ludzie stosują są i mniej pracochłonne, i dają lepszy efekt. Cóż... 25PAŹ2006. Zygmunt zaczął stawiać komin. P. mu pomagał. Ja dostarczałam cegły i zaprawę. Pamiętałam też o tym, by robotników odpowiednio nakarmić. W międzyczasie chodziłam na grzyby - maślaki. Było ich mnóstwo. Kiedy wieczorem wracaliśmy z budowy, robiłam Zygmuntowi kolację (P. mieszka gdzie indziej), a potem do późna obierałam i przetwarzałam grzyby. Zygmunt powtarzał: -Siostra, późno się położysz, wcześnie wstaniesz i wszystko się wyrówna. On wstawał o 4:30, ja o 5:00. Prowiant na budowę szykowałam w nocy. O 5:30 wyjeżdżaliśmy. P. czekał już na nas pod blokiem. 6PAŹ2006. Pierwszy mróz: - 2stC. Zimno. Najgorzej przebrać się w blaszaku. Syn włączył farelkę ? nadal zimno. Nie mogliśmy nabrać wody na herbatę ? zamarzł kran. Zaproponowałam rozgrzewkę. W blaszaku stała wódka weselna, z wesela siostrzeńca. P. nie chciał się rozgrzewać - bał się, że spadnie z komina. Ja z Zygmuntem wypiliśmy po pół szklanki. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek piła wódkę o 7:10 rano, o świcie. W październiku to świt. Wiatr okropny. P. z Zygmuntem na kominie. Wiatr zwiewał im wszystkie listewki, sznurki, ołówki, ja non-stop zbierałam te narzędzia i im podawałam. Oczywiście wchodziłam po tej cholernej drabinie! 27PAŹ2006. Rósł komin. Ja dostarczałam cegły i zaprawę. Piotrek jeździł po cegły klinkierowe maluchem ? ostrożnie je wyładowywałam, aby nie poobijać i na platformę. 28PAŹ. Około południa komin gotowy, na tym etapie. Wyprowadzony nad linię dachu. Piękny, smukły. Bez czapy jeszcze. Słoneczna, ciepła pogoda. Po południu P. z Zygmuntem wciągali belki płatwie na strop. Gdy uporali się z wciągnięciem okazało się, że belka powinna być z drugiej strony komina. Na stropie nie dało się jej odwrócić. Więc belka z powrotem na dół i wciągali od nowa. Zygmunt pięknie potrafi przeklinać - ulżył sobie. Wciągnęli drugą płatew. Zakończyliśmy ten dzień spacerem po lesie i wróciliśmy do domu. Zrobiłam obiad. Nazajutrz Zygmunt pojechał do domu ? do Opatowa. 2LIS2006. Pada deszcz. Zimno. Zbieram wodę ze stropu. Dosuszamy się farelką. 4LIS2006. Sypie śnieg. Byliśmy w Castoramie. Kupiliśmy piecyk. P. odwiózł mnie na działkę i pojechał na budowę, po drodze dokupił rury do kozy (w Castoramie były za drogie) 6LIS Poniedziałek. P zainstalował kozę. Rurę wpuścił w komin. Może być taki klimacik... ...albo taki klimacik. No comments. KOZA Za 102 pln, a rury po chyba 20 albo 50pln za metr. W lokalnym żelaźniaku te same rury po 6pln za metr. Wpiąłem się w kanał wentylacyjny. Wejście do komina wciąż mam nieprzebite, bo wciąż nie wiem na jakiej docelowo wysokości lepiej wpuścić: - tuż nad kominkiem. Zaleta: tanio. Wada: ciepło idzie w komin, a komina prawie nie ogrzewa - albo gdzieś pod sufitem. Zalety: Więcej rury grzeje, szybciej oddaje ciepło Wada: drogo Przenosimy się z garażu do kuchni. To było dla mnie coś wspaniałego! Przenosimy się do domu, gdzie jest widno! Dużo miejsca. Po prostu komfort. Urządzamy się! Koza. Plastikowy stół. Stara szafka. Stos drewna. Pełna cywilizacja. Rękawice będzie gdzie suszyć. Komin owijam resztkami siatki leśnej. Rewelacyjna suszarka i wieszak. Nieprzebrane ilości drewna odpadowego na opał. Będzie się działo. Są to bowiem poważne kroki ku całkiem nowemu etapowi budowy, czyli... stawianiu dachu. 7LIS2006. Przygotowujemy się do murowania szczytu od strony blaszaka. Ustawiamy rusztowanie. Cały dzień leje deszcz. Suszymy ciuchy, głównie rękawiczki i czapki. Wyjeżdżamy po 17-ej. Wcześnie robi się ciemno. 8LIS2006 środa. Piękna słoneczna pogoda. Dalej szczyty. Zalewamy nadproża. Po ciemku ustawiamy rusztowania na drugim szczycie. SKOSY Nieźle muszę kombinować, bo ze skosami nie ma żartów. Źle osadzę okno i potem ocieplenia nie wcisnę. Za dużo się naczytałem o awariach związanych z dachem, np. że ludzie źle wstawili okno dachowe i im ściana działowa wypadła w połowie okna. U mnie problem polega raczej na tym, że dorysowane przez architekta okno na papierze mieści się pięknie, ale w realu wypada tuż obok ściany na klatkę schodową. A jeśli czegoś nie wiem i okaże się, że 5cm to mało? A jak dam za dużo, to nie wcisnę ocieplenia, którego nie wiem ile będzie i nie wiem gdzie się będzie kończyć. Całe wojny budowlane się toczą o grubość ocieplenia w dachu! Wtedy jeszcze nie wiem co to jest OZC. Na szczęście, tak, mam szczęście, robię zapas na ocieplenie, a okno się zmieści. Te 5cm między oknem a ścianą jest ok. Kolejna sprawa to nadproże nad oknem. Skos! Blisko! A jak podparcie będzie za małe? Tu się ten problem spotyka z drugim dylematem, który pojawił się lekko wcześniej: na jakiej wysokości ma być skos ściany szczytowej? Od którego momentu go zacząć? Jak obrobić ścianą murłatę. Bo murłaty już leżą. W efekcie nie obmurowuję murłat. Po czasie okaże się to dobrą decyzją. Jesienią AD2010 szczeliny wypełniam - styropianem! Ciepłe przejście, elastyczne. Gites. W narożnikach nic mi wiać nie będzie. Ale dylemat skosu pozostaje. W efekcie popełniam błąd: muruję skos na równo z płaszczyzną desek, a ściślej: zostawiam szczelinę 3cm. A powinno być jakieś 10cm i warstwa styropianu na wierz. Mostek! Mostek Termiczny! Moooosteeeek. Że to błąd, dowiaduję się sporo czasu później. Pocieszeniem jest materiał, z którego buduję: beton komórkowy. Jest ciepły, więc mostek kolosalny jakiś nie jest. Ale jest! Tymczasem, do dziś, a mamy już, ku chwale ojczyzny, luty AD 2011, decyzji co z tym babolem zrobić nie podjąłem. Wyjścia są trzy: olać. Albo ściąć. Albo olać... Ale gazobeton łatwo ciąć. Ale niewygodnie. Ale, jako że szykuję się do ocieplenia elewacji - kupiłem już styropian szary Izoterm grubość 20cm bez frezu lambda 0,038 w cenie 117pln brutto za 1 m3, na allegro (cena z lutego 2011), więc najprawdopodobniej moment decyzji można jeszcze odsunąć, do mniej więcej maja 2011! I tego się trzymam. Pięknie, powoli zaczynam dobijać się do współczesności. Wracając do skosu: skos wychodzi dość wysoko, więc szerokość podparcia nadproża też jest szeroka. Za szeroka! Gdybym ściął skos te 10cm niżej, miałbym miejsce na styropian, a tak, jeśli zdecyduję się ścinać skos, to będę się musiał przedrzeć również przez nadproże. A to już mi się niespecjalnie podoba. Chyba że zostawię mostek... Po drugiej stronie jest jeszcze mniej ciekawie. Kierownik budowy nękany tym tematem, powiedział: naprawdę nie masz się czym przejmować? I faktycznie nie ma się czym przejmować. Stoi toto już kilka lat, okna się otwierają i zamykają, nic nie pęka. W nadprożu są 2 pręty fi12 i 2xfi16. 9LIS2006. Wyjeżdżamy o 6:00. Słońce wschodzi o 6:45., zachodzi 15:52. Śniadanie, kawa. P. czyta poradnik majstra, co i jak zrobić. Wiatr ogromny. Wicher. Na stropie, słupy z murłaty fruwają! Boimy się, że to rusztowanie, które przygotowaliśmy wczoraj do murowania szczytu, przewróci się. Kiedy wicher się nasila, trzymam te słupy. P. je umacnia - dobija, podpiera innymi belkami. Wiatr potworny. Ja już nie trzymam słupa, ja SIĘ trzymam słupa. Orientujemy się, że kiedy słońce wychodzi zza chmury, wtedy wiatr ustaje, natomiast kiedy chmura przykrywa słońce - wicher zrywa się. Wicher jest taki, że sosny i inne drzewa w lesie pochylają się. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Przed wieczorem wiatr uspokaja się. Tego dnia nic konkretnego nie zrobiliśmy, ale uratowaliśmy rusztowanie. WIATER Bywa że na stropie wieje tak, że kozły fruwają. Jest to moje pierwsze doświadczenie z wiatrem w otwartej przestrzeni. Bo dom stoi w polu, otoczony lasami. Później nieraz zobaczę pozwalane wiatrem drzewa. Będę wracał z budowy do miasta okrężną drogą, bo wichura zatarasuje jezdnię. Będę miał dach podziurawiony własnym moim wyłazem dachowym, który porwany przez wichurę wyfrunie i poleci po połaci tłukąc i robiąc dziury w papie. Będę szukał na łące zlewu, który normalnie stoi pod kranem na podwórku. Będę wybierał z oczu pył i kurz z bloczków. I systematycznie będę stawiał przewracane rusztowania, i fruwające puste wiadra. Na mojej działce niemal wszystkie drzewa są nachylone w kierunku wschodnim. Rosną z wiatrem, he he. 10LIS2006 Dość ciepło.Stawiamy szczyt. Zalewamy słupki przed wejściem do budynku. Przed wieczorem bardzo zimno. Wyjeżdżamy z budowy o 17:20.
  13. FAFULEC Pies Jaga miał burzliwe życie jeszcze zanim go poznałem. To był pies Olgi. A potem stał się naszym kundlem. A kiedy zaczęła się budowa Farfocel jeździł ze mną na budowę, od samego początku. Jest na blisko połowie zdjęć. Mókł ze mną kiedy ściągałem humus. Spał w blaszaku, czego cholernie nie lubił. Organizował sobie wielokilometrowe wyprawy po okolicy. Znajomi widzieli ją hen daleko od nas. Niepokoiło mnie to, ale wołana wracała zawsze. Nieraz po 20 minutach, kompletnie mokra, zziajana i szczęśliwa. Gdzie ona znalazła wodę, skoro buduję dom na pustyni??? To był cholernie mądry Helmut. Potrafił chodzić po świeżo wylanym betonie i odciskać ślady. Pilnował betoniarki. Obszczekał gruchę, ale odpuścił, gdy stwierdził, że to przesada, bo grucha jest za wielka, gdy wjeżdżała na posesję. Obszczekał krowę, aż gospodyni ją obszczekała. Przytaszczył pół układu kostnego przedpotopowego mamuta i systematycznie zakopywał mi to w dole, gdy kopałem fundamenty. Robił podkopy pod paletami pełnymi bloczków szukając cienia. Kopał pod stertami desek, w podobnym celu. I kopał, kiedy mu się chciało. Dżagissima była uzależniona od kijków. Wciąż trzeba je było jej rzucać. Łamanie gałęzi podczas palenia ogniska nierozłącznie wiązało się z obowiązkiem rzucania co drugiej gałęzi Fąflowi. Czasem przynosiła w prezencie cudze śmieci. Normalnie można z nią było pogadać i puszczała nieraz strasznie śmierdzące bąki. Dostała nowotworu sutków. Zostało toto wycięte, ale okazało się, że miała przerzuty do płuc. I mogiła. Nawet w awatarze mam Fafulca! Fafulec jest jako nieliczne zwierzę na Google Earth, choć jest to sprzeczne z regulaminem - nie wolno zamieszczać zdjęć zwierząt i ludzi. A Jaga tam jest!
  14. Dygresja: "Przeciwstawienie wysokiego miejsca jakości formalnych w hierarchii aksjologicznej oraz dewaluacji tychże na rzecz napięć tworzonych przez jukstapozycję elementów banału życia codziennego, ponownie, jest zestawieniem elementów pozbawionych wspólnej ramy odniesienia, która uczyniłaby zeń narzędzie wyjaśniające, relacjonujące, a nie tylko zestawiające pojęcia." Autor: P.W. , w: "Odkrywanie modernizmu. Antologia", s. 414-415 Moje pytanie brzmi: Czy to dotyczy również budowania? Intuicja podpowiada mi, że owszem.
  15. JAK EMERYTKA NOSI BLOCZKI? Stawiam bloczek na kanciku. Obracam. Stawiam na drugim kanciku. Obracam. I tak przesuwam. Dalej wsuwam bloczek na platformę. Wyrównuję. Na platformę wchodzą 3 bloczki. Nie mniej i nie więcej. Ten trzeci lekko podnoszę, lekko!, bo waży 20kg. Powyższej procedury Mamę nauczyłem. Innymi słowy pokazałem i opisałem jej, jak robić, by się nie narobić. A mama, świeżo po powrocie do domu, pieczołowicie zanotowała to sobie na jakimś karteluszku, tę instrukcję. Nosiła ją przy sobie jako ściągę. Dziennik w dzienniku. Back to the future. Jak emerytka buduje dom. ================================================= 7PAŹ2006. P. zamontował wciągarkę na stropie. Tak, ten wynalazek opisałem we wcześniejszych postach. Mina kierownika budowy - bezcenna. Około dwóch dni pracował sam. Sam sobie te bloczki układał na platformę, potem wchodził na górę. Wciągał. Schodził na dół, ładował i znów na górę po tej cholernej drabinie. Kiedy mi to wszystko opowiadał, zaproponowałam mu swoją osobę jako pomocnika murarza. Przecież może na coś się przydam. P. zgodził się. Właściwie od tego dnia zaczęła się moja prawdziwa przygoda z budową. 7PAŹ2006. Rozcinałam folię z bloczków, które były złożone na działce. P. przywiązał platformę do wciągarki. Donosił mi bloczki w pobliże platformy, ja je przesuwałam na platformę, układałam równiutko i P. wciągał je na górę. Linki stalowe i zblocza - wszystko z atestem! Kiedy platforma jechała do góry, trochę ją podtrzymywałam, żeby się nie bujała. Kiedy już była nad moją głową, P. z góry wołał: -Mamuńka uciekaj! Przecież gdyby się urwała, to strach się bać. Bardziej niecenzuralny był to zwrot. Z uwagi jednak na ogólnie przyjętą linię szacunku dla rodzicieli i by poziomu komunikacji nie zaniżać, zdecydowaliśmy się wraz z Mamą, że lekutką cenzurę obyczajowa wprowadzimy. Bo też jakby to brzmiało, gdyby w dzienniku stało jak byk: Mamuńka, s...j. Więc żeśmy zmienili. Choć, by dać świadectwo prawdzie, to już nie wiem, czy to nie jest podkoloryzowane, bo coś mi się widzi, że do matki mej rodzonej tak bym ze stropu nie wołał. Choć, z trzeciej strony, tajemnicą dla nikogo nie jest, że budowa swoje prawa ma, również językowe.[/i] Kiedy odpowiednia ilość bloczków była już na stropie, P. schodził na dół i w betoniarce robił zaprawę. Wylewał do taczki 80l., podwoził pod platformę, na której już ustawił kastrę (to taka specjalna wanienka 80l na zaprawę murarską), a ja łopatą nakładałam zaprawę do kastry. P. wciągał na górę. I oczywiście: -Mamuńka, uciekaj! Oprócz bloczków dostarczałam cegły. To już lżejsza robota. Cegły dowoziłam na taczce. Układałam na platformę. P. wciągał na górę. WCIĄGARKA i PLATFORMA Pomysł z wciągarką i platformą jest wyjątkowo trafiony. O ścianę domu warto oprzeć dwie listwy, wtedy wciągarka sunie po nich nie tłukąc o mur. Płynny ruch jest szczególnie istotny, gdy na dole stoi matka, wasza matka i to na nią mogą polecieć bloczki albo 80 litrów zaprawy wraz z całą kastrą. Tym bardziej warto przypilnować płynnego ruchu, kiedy wciągamy cegły: mają one niezwykłą skłonność do wypadania. Z cegłami jest o tyle trudniej, że luzem nie wciągniesz. Koniecznie trzeba mieć jakąś skrzynkę, np taką zieloną, plastikową na buraki, jakiej nie mam na żadnym zdjęciu. Montaż platformy - zbitej z desek - polega na odpowiednim opasaniu jej od spodu, coś jakby huśtawka na pasach. Wyważyć trzeba i pasy przybić gwoździami. Najgorszy jednak moment to samo lądowanie na stropie. Trzeba się wychylić, pociągnąć za linkę i następnie jednocześnie jedną ręką ciągnąć za linę, a drugą manipulować pilotem, żeby opuścić towar na strop. Dodam, że wykonując ten manewr mama moja co robi? W emocji wynikającej z chęci pomocy, kiedy widzi, że ja ciągnę, wychylam się, wkurwiony jestem, bo sił brakuje i lęk wysokości mam, a jedną rękę zajętą pilotem wciągarki, matka moja rodzona chce podejść na dole pod wciągarkę, ręce w górę wyciągnąć i mi pomóc podsadzić ten towar! Mentalnie ze mną go wpycha na strop! Oto siła instynktu. I jak tu się nie drzeć z góry: "Mamuńka, ...uciekaj!"? Ewamariusz, próbowałem zmienić rozdzielczość. Nic z tego. Jutro się zobaczy. [edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
  16. Moose, miło Cię czytać u mnie. Pliki mają 150kB. Pan Marcin obiecał jutro coś zaradzić. Tymczasem wkleję literaturę i poposiłkuję się tym, co mam w archiwum. Moose, jak było na wyjeździe?
  17. Dałem radę wrzucić dziś tylko wstęp-retrospekcję retrospekcji, a dalej nie da rady, bo mi zdjęcia nie chcą się ładować do galerii. Mam komunikat, że takiego formatu to serwer nie przyjmie! [ikona wściekłego bardzo] A co to za format, panie, jak ja zwykłe *.jpg-i pakować chcem!
  18. Moim zdaniem ocieplenie dachu można zrobić: jeśli nie grzejesz i nie mieszkasz, to nie ma wilgoci. A technologiczna powolutku szczelinami sobie wyjdzie. Ale tu się mogę gruuuubo mylić. Odnośnie płytek - miałem podobny dylemat - latem położyłem płytki w łazience, w domu nieogrzewanym. Klej na wszelki wypadek zastosowałem mrozoodporny i płytki podobnie. Obecnie z tego co widzę, to w moim domu nieogrzewanym, nieocieplonym mam cały czas temperaturę dodatnią, dokładnie +1stC. Mój wniosek: rób ile dasz radę, niczym się nie przejmuj, a jak ci lęki spać nie dają, to grzej na +5st, w ocieplonej chałupie raczej nie zbankrutujesz. Spuść wodę z instalacji ciepłej i zimnej wody. Do kibla i do umywalek wsyp soli. Rozszczelnij okna na poddaszu i w weekendy zaglądaj, czy myszy nie zamieszkały. Pieca chyba nikt nie ukradnie... Nie słyszałem, żeby kradli piece.
  19. Ciril, pozdrowienia ślę.
  20. Przez ściany działowe wielkiego przebijania nie będzie, ot, dziury. Chyba że dokładnie znasz miejsce prowadzenia instalacji, wtedy wstaw przepusty - kawałki rur o większej średnicy. Ale odradzam to, co sam Ci doradzam... bo nigdy nie ma pewności, co się zmieni. Nie przejmuj się. Muruj.
  21. Witam. Piękne jest zdjęcie seniora. W ramki i na ścianę. Mam pytanie: czemu służą tej jakby ławy na stropie pod ścianami poddasza?
  22. Ja również. Tym bardziej, że wciąż nie wiem, czy na poddaszu zrobię wylewki, czy drewnianą podłogę na legarach. A instalacje już rozprowadziłem, bo mam ściany.
  23. Dziennik w dzienniku. Jak emerytka buduje dom. ================================ Kiedy Syn mówił nam, Rodzicom, że ma zamiar kupić działkę budowlaną i tam zbudować własnoręcznie dom, Ojciec pukał się w czoło. Ja przyjmowałam ten pomysł zupełnie obojętnie. Mój syn miewał już różne pomysły, które spędzały mi sen z powiek. Przykład: pojechał na wymianę międzyuniwersytecką za granicę z kolegami starym 22-letnim samochodem. Prawie całą tę wycieczkę auto spędziło w warsztacie w Niemczech. Bez grosza przy duszy. Wybrnął z tego. Nie wiem jak. Przed tą wyprawą tłumaczyłam, że to jest bez sensu, że gruchot, bez 'kasy'. Nic to nie pomogło. He, he... Pół drogi grat kopcił, bo mu poszła uszczelka pod głowicę, drugie pół nas holowali kolejno policja autostradowa, osobówka, pomoc drogowa z Polakiem-naciągaczem za kierownicą i przyjaciele Niemcy. Od Niemców pożyczyłem kasę i po powrocie powoli im spłacałem. Od tego czasu żadnych kredytów brać nie chcę.) Dlatego też, kiedy była mowa o kupnie działki i budowie domu, nie protestowałam. Pomyślałam, że przynajmniej ten pomysł nie ciągnie za sobą żadnego ryzyka, żadnego niebezpieczeństwa. Ojciec powiedział: - Masz pieniądze, kupuj. I stało się. 17 czerwca 2004 roku pojechaliśmy na Zaręby. Działka w lesie, 1000m2. Bardzo nam się podobało. Następne miesiące to było oglądanie projektów domu. Najróżniejszych. W grudniu 2004 Ojciec miał udar mózgu. Paraliż prawej połowy ciała. Opiekowałam się nim, jak umiałam. P. mi pomagał w rehabilitacji w miarę wolnego czasu. Z każdym dniem było widać poprawę. Zaczął mówić, chodzić, największa radość była, kiedy mógł się samodzielnie podpisać i kiedy mógł otworzyć okno prawą ręką. 30SIE2005. Syn zabrał mnie i ojca na Zaręby. Zatkało nas - wykopane fundamenty. Ojciec zachwycony pracą, którą wykonał P. Wzruszenie ogromne, powiedział wtedy: - Chłopak, gdybym ja był zdrowy, to dopiero byśmy budowali. Wrzesień 2005. Zalewanie fundamentów. Przyjechała betoniarka. Zalewała fundamenty. Wyrównywałam deseczkami tę zalewkę. Była to moja pierwsza praca na budowie. 29PAŹ2005. Słoneczny, ciepły dzień. P. zabrał mnie i O. na budowę. Rozgarniałyśmy pospółkę, wewnątrz budynku. Należało w miarę równo rozprowadzić i ubić. Nie była to lekka praca. ...od 12 lutego Fąfel jest już na wsi - na zawsze. Nowotwór płuc ją wykończył. 30KWIE2006. To moja następna wizyta na budowie. Bo to już jest budowa. Jest już instalacja kanalizacyjna. Są też materiały budowlane. Jeszcze nie wszystkie, ale już widać plac budowy. Czerwiec 2006. Bloczki i cegła już kupione. Złożone na działce. P. kupił betoniarkę. Postawił już kawałek muru z bloczków. Zaczął budować ściankę działową z cegieł. Żeby nie musiał nosić cegieł i żeby było szybciej, donosiłam cegły i układałam obok. Okazało się, że nie mam pojęcia jak układa się cegły. Nigdy nie pracowałam na budowie. A nawet kiedy byłam na budowie, nie zwracałam uwagi na to, jak ułożone są materiały, żeby się nie przewróciły. Układałam tak: [_][_][_][_] [_][_][_][_] [_][_][_][_] -a powinnam tak: ::[_][_][_][_] [_][_][_][_] ::[_][_][_][_] Cała robota do poprawki. 16CZE2006. Upał ogromny. Raniutko pojechaliśmy na budowę. P. murował, ja donosiłam cegły. Robiłam picie, posiłki. 17CZE2006. Raniutko pojechaliśmy, a razem z nami moja sąsiadka Ziuta. Upał. P. murował. My donosiłyśmy cegły. Dla wielu osób nieobytych z budową, na codzień mieszkających w mieście, w bloku, taka budowa to atrakcja. Ale tylko na jeden raz. Kiedy już ustawiłyśmy kilka słupków, wyrównywałyśmy teren. Polegało to na tym, że rozbijałyśmy kilofem humus. Jest to gleba, która jest ściągana przy wykopywaniu fundamentów. Są tego g_ó_r_y! Humus zaczął już rosnąć i żyć własnym życiem. Perz i trawa to bryły, które należy rozbić, wrzucić na taczkę i rozsypać w nierównościach, które są na działce. Nazwałam tę robotę taczkowaniem. 20CZE2006. P. murował. Pomagałam w czym mogłam, ale przeważnie zajmowałam się taczkowaniem. Gorąco, upał. 26CZE2006. Urodziny P. W prezencie kupił sobie wciągarkę. Dołożyłam się finansowo, w prezencie. 17LIP2006. Przyjechał Zygmunt - mój brat. Pomagał murować. P. najbardziej bał się murowania nadproży. Może się nie bał, ale ja odniosłam takie wrażenie. Zygmunt rozwiązał problem. Oni murowali, ja zajmowałam się obsługą: szykowałam posiłki. Muszę zaznaczyć, że ja z synem jeździliśmy codziennie do domu, a Zygmunt zostawał na wsi. Postawił sobie namiot pod sosnami. Wieczorem przygotowywałam coś do jedzenia na następny dzień: gotowałam, piekłam. Starałam się, żeby moi 'murarze' dobrze się odżywiali. Pogoda była upalna. 18LIP2006. Glajcha 19,20,21,22LIP2006. Zygmunt stawiał komin. P. robił zaprawę. Ja donosiłam cegły. Oczywiście pamiętałam cały czas o tym, żeby nie byli głodni. Kiedy komin był już dosyć wysoki, P. Zygmuntowi podrzucał cegły, a ten łapał je w powietrzu. Widok piękny. 7SIE2006. Mój siostrzeniec - weterynarz - uśpił moją Sunię. Staruteńka już była, paraliż kończyn i kręgosłupa całkowicie już uniemożliwiał jej poruszanie się i zaczął sprawiać ból. P. ustawił las stempli. 19 i 20SIE2006 Wesele mojego bratanka. Poza tym musiałam zająć się moją działką. Trawniki, pomidory, ogórki, przetwory. Uwielbiam kiszoniaki mojej Mamy. Wrzesień 2006. P. cały czas przygotowuje się do wylewania stropu. Stawia stemple, muruje. Opóźnia się wylewanie, ponieważ musi poprawiać - nadproża i belkę - to mi nic nie mówi (tak P. nazwał zakres poprawek). Takie było zalecenie kierownika budowy, który przyjechał na kontrolę. 23WRZE2006. Sobota. Piękny, słoneczny i ciepły dzień. Zalewanie stropu. Zamówiona betoniarka na godz. 13.00. Umówieni pomocnicy. Ekipa. Mieliśmy problem z gumowcami. Potrzebne było sześć par. Mieliśmy tylko dwie. Za drogo, żeby kupować. Poratował kierownik, dał trzy pary. P. pracował w swoich roboczych butach. Betoniarka - grucha. Przyjechała o 14.00. Cała akcja trwała do 16-ej. Przyjechał także kierownik z żoną. Pięknie ubrany, w jasnych spodniach. Udzielił synowi wskazówki: -Do kieszeni nawkładaj kamieni, bo cię porwie. Kiedy wchodził po drabinie, którą P. zrobił, wyrwało mu się: -K..., co za drabina. Ja też niejednokrotnie przeklinałam tę drabinę, ponieważ szczeble miały odstęp około 80cm jeden od drugiego. Kiedy grucha odjechała i kiedy pooglądałam ten wylany beton na stropie (był to pejzaż księżycowy), kiedy 'robotnicy' wyrównali beton, zrobiliśmy ognisko. Nocowanie w blaszaku, na styropianie. Myszy naokoło. Ciemno. Chłodno. Przykryliśmy się jakimiś kufajkami, czym się dało. Rano P. zerwał się i natychmiast poszedł zobaczyć, czy się strop nie zawalił i czy mury stoją. Tego betonu była taka masa, że aż trudno uwierzyć, że mury wytrzymały. Ale wytrzymały. * * * Odnoszę wrażenie, że charakter mojego dziennika oddaje charakter mojej budowy: wiele rozpoczętych wątków, pojawiają się wciąż nowe, a końca nie widać. * * * Wzorem Pamiętnika znalezionego w Saragossie, z zaprzeszłych historii wracamy do głównego wątku opowieści, wciąż jednak pozostając w Dzienniku w dzienniku. Bo to wciąż jest dziennik w dzienniku, wciąż daleko do współczesności, choć już tylko krok, może dwa dzielą mnie od zakończenia. Albo rok, może dwa... [edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
  24. Dziennik w dzienniku – jak emerytka buduje dom. ================================ Motto W każdym dziele są trzy etapy: -niemożliwe -trudne -zrobione 7PAŹ2006 P. zamontował wciągarkę na stropie. Około dwóch dni pracował sam. Sam sobie bloczki układał na platformę, potem wchodził na górę. Wciągał. Schodził na dół, ładował i znów na górę po tej cholernej drabinie. Kiedy mi to wszystko opowiadał, zaproponowałam mu swoją osobę jako pomocnika murarza. Przecież może na coś się przydam. P. zgodził się. Właściwie od tego dnia zaczęła się moja prawdziwa przygoda z budową. A wcześniej? ...wcześniej... [edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
  25. Dziennik w dzienniku - jak emerytka buduje dom? ================================ Oto relacja z budowy domu opisana z perspektywy nobliwej pani, która uczestniczy w budowie, mojej budowie. Relacja pomocnika, pomocnicy w zasadzie, co tu gadać, mojej Mamy. Na mą prośbę spisała doświadczenia, odczucia i wrażenia z tego, jak żeśmy tymi ręcami wspólnie pewne etapy chatki stawiali. Wciąż w pełnej gotowości i oczekiwaniu na kolejne wyzwania, czeka na wiosnę. Startujemy.
×
×
  • Utwórz nowe...