-
Posty
6 399 -
Dołączył
-
Ostatnio
-
Dni najlepszy
87
Wszystko napisane przez PeZet
-
Nie chciałbym być twoim malamutem. Czy zdajesz sobie sprawę, że stalowa linka to to samo co łańcuch? Psów zaprzęgowych nie można trzymać w zamkniętych klatkach, kojcach. Nie dziwię się, że pies usiłował wam uciec! Biorąc na siebie odpowiedzialność za żywe stworzenie bierzemy odpowiedzialność za jego dobre samopoczucie i dalszy los. Uwięziłaś go w klatce, unieszczęśliwiłaś, a potem oddałaś. To bardzo smutna historia, więc skąd te uśmiechy w tekście?
-
Afrodytaa, czytasz w moich myślach. W związku z Haką sprawa docelowego ogrodzenia wysunęła się na pierwszy plan i jest kolejnym po ociepleniu etapem budowy. A miało być inaczej. Jak tu psa trzymać wciąż na sznurku! A trzeba, bo tak, sąsiedzi mają ptactwo!
-
Daggulka, może trzeba ją zmęczyć. Spacer naprawdę intensywny - rower i w trasę. Przeciągnij psa, niech się zmęczy.
-
Hasior siberian - ma rok. W styczniu straż miejska przywiozła ją do schroniska. Najprawdopodobniej ktoś ją zostawił, albo uciekła. Jest diabelnie inteligentna. I piękna.
-
Ale nie zabrałem. Mam nowego psa. Od trzech dni. Z Wiewiórkiem żeśmy wzięli ze schroniska: Haka Haka Jeździłem już z nią na rowerze... w sensie: ja rower, Haka per pedes. Muszę się nauczyć. Ona też. Kolano boli po fikołku. Mnie boli. Poza tym - rewelacja. Żywioł. Sześć spacerów dziennie i idealny porządek w mieszkaniu. Albo przerobi dom w śmietnisko.
-
Dzięki. Zapisuję, żeby nie zapomnieć jak to było, sama wiesz.
-
Afrodyta, przeczytałem Twój dzienik i czekam na ciąg dalszy. Odnośnie budowania etapowego - odradzam, choć sam w projekcie mam wpisaną dwuetapową budowę. Wychodzi na to, że tak niewiele zostałoby do robienia w drugim etapie, że nie warto dwa razy robić bałaganu. Sądzę, że i Was to dotyczy, bo jedna łazieneczka i jeden pokój oznacza np prawie całą instalację wod-kan i elektryczną, nie mówiąc już o dachu, ocieplaniu, etc. Wg mnie ciągnąć do końca.
-
Kosi! Moim zdaniem samodzielna budowa to ekstremalny hardcore. Fundamenty, ściany, strop, a nawet dach to pikuś. Se postawisz, szybciej albo wolniej. I to również nie są koszty budowy domu. Trudności zaczynają się później, bo żeby zrobić instalacje, obowiązkowo musisz opanować branżową wiedzę, przynajmniej w zakresie dotyczącym twojego domku: hydraulika, elektryka - to trudne dziedziny. Jeśli więc naprawdę mierzysz się z samodzielnym budowaniem, to licz się z tym, że będziesz musiał sporo przeczytać i NAJZWYCZAJNIEJ w świecie zakuć!!! Moim zdaniem tak budują wariaci albo pasjonaci traktujący budowanie jak hobby (siebie zaliczam do obu kategorii). Samodzielne budowanie - fajne jest, polecam. Tylko długo trwa.
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
7GRU2006 Pada deszcz. +9stC Jedzie z nami Wiewiórek. P. nacina krokwie na trójkąt. My w międzyczasie układamy deski na paletach. Udało nam się położyć trzy krokwie, w trzy osoby łatwiej. Jesteśmy zziębnięci, zmoknięci. Sterty rękawic suszą się przy piecu. Rozgrzewamy się herbatą i zupą pomidorową (ugotowałam wczoraj wieczorem, prawie w nocy). 8GRU2006 Piątek. Piękna pogoda. Słońce. +11stC Po wczorajszym deszczu ogromne błoto. W dalszym ciągu montujemy krokwie na trójkącie. Pozostały jeszcze dwie. Odnoszę wrażenie, że te były najgorsze. P. dopasowywał je w powietrzu - wielka piła i te "beleczki". Naszym, pomocników zadaniem jest podtrzymywać je, aby nie spadły, kiedy P. przycina i dopasowuje je do belki "bez trzymanki". Nie czułyśmy rąk. Udało się. W międzyczasie, kiedy P. dał nam wolne, układałyśmy deski. Późnym wieczorem wyjechaliśmy z budowy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. W drodze powrotnej P. zafundował nam piwo. 15GRU2006 Słońce. Ciepło. Wciągamy deski na strop. Ja jestem na dole, P. na górze z wciągarką. Przywiązuję deski, potem je popycham do góry, a P. je wciąga. Muszę uważać, żeby deski nie uderzały w mur, tylko prościutko do góry. Ale ta metoda się nie sprawdza, więc deski musimy pakować na strop tradycyjnie. Nie są ciężkie, więc we dwójkę damy radę. Bywa że sam wrzucam deski na górę. No problem, jak można się domyślić, tylko trzeba najpierw na dole je oprzeć o mur, potem hyc-góra i wciągnąć. P. przybijał deski na dachu, ja podawałam gwoździe. 23GRU2006 sobota Jutro wigilia, trzeba coś przygotować. Ale nie ma "Boże zmiłuj", jedziemy skoro świt na budowę, póki pogoda sprzyja. W dalszym ciągu trwa akcja z deskami. Są już przybite wszystkie deski nad głównym wejściem oraz cała połać pd-wsch. 28GRU2006 Wciągamy na strop pozostałe deski. Nie czuję rąk ani nóg. Jest zimno. Jesteśmy grubo ubrani, ciężko się poruszać. Kiedy P. przybijał deski, najpierw je układał poziomo na krokwiach, wychylał się ponad budynek. Byłam przerażona. Niczym niezabezpieczony. -Co robię? - pytam. To moje ulubione pytanie, którego najczęściej używam. -Mamuńka, trzymaj mnie - on mi na to - za spodnie, żebym nie spadł. -Synu, ja nie po to cię urodziłam, żebyś mi z dachu spadł. Nie wiem, czy do niego dotarło. Dach spadzisty, on leży na nim głową w dół, a ja trzymam go za nogawkę portek. 2-3STY2007 Jak co dzień, wyjechaliśmy skoro świt. Dobrze się jechało. Nie było świateł. Po prostu mknęliśmy maluchem. Śniadanie. P. rozpalił w kozie, mnie się nie udawało. Rżnął deski, palety - wszystko, co nie nadawało się do użytku. Ja zbierałam dokoła domu każdy kawałek, drewna, każdy klocek. P. przybijał deski na dachu, a ja miałam nowe zajęcie - impregnowałam przybite już deski na poddaszu. Okropna robota. Impregnat przygotowałam zgodnie z przepisem. Pędzlem się nie dało - za dużo strat. Kapało. Szczotką. Wszystko dobrze do wysokości oczu. Ale wyżej kapało mi na głowę. Ręcę, wyciągnięte, omdlewały. Starałam się jak mogłam, lecz to nie była ciekawa praca. 4STY2007 czwartek Trochę chłodno. Ubrani jesteśmy we wszystko, co się dało nałożyć. Najgorzej jest rano. Ale kiedy się rozpali w piecyku ? jest bardzo przyjemnie. P. kończy przybijać deski na krokwi. Ja wyrównuję teren humusem, tzn. taczkuję Ciężko mi idzie, ponieważ humus jest mokry, a ja grubo ubrana. Ale jakoś sobie radzę. 5STY2007 Do południa pada deszcz. +6stC Po południu się wypogodziło. Jedzie z nami Wiewiórek. Wymierzają budynek. Nie mam pojęcia do czego to jest potrzebne. Ale ja w tym czasie taczkuję. Rozwoże humus. Rozrzucam na ogród i pod mur budynku. A ja po prostu sprawdzam, jak bardzo mam przekoszony dach i czy dam radę tnąc deski go naciągnąć. Pojawia się dylemat: przyciąć dechy na równo z krokwiami, czy wysunąć. Jeśli wysunę, to naciągnę krzywiznę, ale przy krokwiach będzie krzywo. Rozjeżdża się całość na jakieś 3cm. Decyzja: tnę przy krokwiach. I bardzo dobrze. Jakbym wysunął okapy, to więcej byłoby krycia, wyższe koszty i większy kłopot z pasem blachy na szczycie. Póki co, to teoria, wiem o tymn dzisiaj AD2011, na szczęście wówczas decyzja wynika z pobudek, tfu, estetycznych. Kiedy skończyli mierzyć budynek, miałyśmy za zadanie wrzucić łaty na strop. Nawet nam to nieźle poszło. Następnie zrobiłyśmy porządek wokół domu. Nie było dużo do robienia, ponieważ ja w wolnej chwili robiłam porządki na bieżąco. 9,10STY2007 wtorek. Wyjeżdżamy o 7:10. P. obcina deski. Czasem jestem mu potrzebna, a to przesuń drabinę, a to coś mu podaj - normalka. I zbieram obcięte kawałki - pójdą do pieca. W miarę wolnego czasu taczkuję, ale coraz gorzej mi idzie - jest bardzo mokro. 11STY2007 P. impregnuje dach. Wieje silny wiatr. Przygotowuję impregnat w wiaderku. P. przywiązał sobie to wiaderko do komina, mimo to kilka razy mu się przewróciło. Okropna robota. IMPREGNACJA POSZYCIA Przesrane na całej linii. Wiszę na linie. Na drugiej wisi wiaderko. Wieje. Ławkowcem zaiwaniam po dachu. Łącznie około 160m2. A potem przyjdzie zima i... wiosną będę powtarzał całą operację mimo, że malowałem impregnatem wodoodpornym. Deski lepiej impregnować przed położeniem. Nie wiem czy lepiej impregnować samemu, czy kupić gotową zaimpregnowaną tarcicę. Trzeba sobie policzyć, bo ta robota na dachu sporo nerw kosztuje, choć... w sumie fajnie by było, gdyby wiadro na płask bez problemu dało się stawiać. Ale żal, żeby się miało wylać całe wiadro szuwaksu, więc wlewać trzeba niewiele. I jeśli nawet na kominie stoi całe wiadro w zapasie, to często trzeba kicać na kalenicę, do komina. Za to panorama, widok, wrażenia - bezcenne. Oprócz malowania desek od zewnątrz, trzeba zrobić impregnację od wewnątrz. Szuwaks - wystarczy solny, bo tu jest sucho. Przynajmniej powinno być sucho, o ile prawidłowo wykona się szczelinę wentylacyjną między warstwą ocieplenia. I może warto pomyśleć o czymś, o czym nie miałem wcześniej bladego pojęcia, a co dziś (AD2011) daje mi poważnie do myślenia, czyli... OSY I SZERSZENIE Co roku, wiosną, około maja/czerwca, pod kalenicą, pod opapowanym już dachem chcą się zagnieździć osy i szerszenie. Za wszelką cenę! Boję się tych gadów strrrasznie. Historia choroby: Rok 1975 Dziecięciem będąc pogryziony zostaję przez pszczoły, po oczach. W efekcie robiłąmi się na oczach dwie gule wielkości piłki pingpongowej, a że jest to czas wakacji, i na wsi akurat jarmark jakiś, festyn jest zorganizowany, więc idę tam sobie. Pani jedna widząc mnie zwraca uwagę męża mówiąc o mnie: popatrz, jakie biedne dziecko. W duchu się śmieję, ale okiem nie mrugam. Od tego pamiętnego zdarzenia chromy jestem na jedno oko, a na drugie ledwo widzę. Być może dzięki temu właśnie niedomaganiu nie strach mi po kalenicy ganiać i wychylać się poza obrys. Może też dlatego nie przejmuję się, czy ściana będzie krzywa czy prosta. Nie widzę po prostu dalej niż na odległość 2m. Well... To żart, rzecz jasna, wielce niesmaczny, choć prawdą jest, że pszczoły mnie pokąsiły: w powiekę i w brew. Wbrew mej woli. Oko jedno mi spuchło jak pingpong, pani litująca się też jest prawdą. I że paskud nienawidzę, to też prawda. Rok 2007 W blaszaku osy zakładają gniazdo. Mają na tio czas, bo pomieszczenie socjalne jest już w domu. Pewnego dnia wchodzę do blaszaka po jakieś graty i kiedy już wychodzę, jedna osa-kurwa chce mnie dziabnąć w policzek. Przypina się i lekko mnie szczypie. Mam odruch zganiania. Za radą sąsiadów kupuję muchozol czy coś takiego i tu recepta jak walczyć z osami: JAK WALCZYĆ Z OSAMI Kup truciznę na osy, muchy w sprayu. Po zmroku osy zasypiają. Można podejść do gniazda. Więc po zmroku, obowiązkowo kiedy jest już ciemno!, podejdź i spryskaj gniazdo gadów trucizną. Nazajutrz albo kilka godzin później oderwij całe gniazdo i spal w ognisku. Najmniej fajny moment operacji to psikanie. Masz wtedy wrażenie, że cały rój zaraz na ciebie wyleci. Nic bardziej mylnego. Osy po zmroku są otępiałe. Śpią. Są nieruchawe. Nawet nie zauważą, że zostały ubite. Dlatego tak naprawdę najmniej fajny moment to zrywanie gniazda, bo myślisz, że one wciąż żyją. Ja spryskałem gniazdo tak, że mokre zrobiło się od trutki. I kolejna mało fajna sprawa związana ze zrywaniem gniazda to jego konsystencja. Ono jest miękkie. Puchate jakby. Bardzo lekkie. Całe wypełnione komórkami, w których siedzą te potwory. Lekkie, fruwa na wietrze. Moje gniazdo miało około 10cm średnicy. Lekcja: często zaglądać do zakamarków, sprawdzać, czy bydlaki nie lepią gniazda. Rok 2010, wiosna. Na poddaszu, pod kalenicą, kiedy zabieram się za impregnowanie, znajduję gniazdo! Przerażenie mrozi mi kark! Gniazdo jest nieduże, może 5cm średnicy. Ale jest. Szukam muchozolu. Badziewie straciło aerozol! Kupować nowy czy walczyć bez? Po zmierzchu włażę na strych i pełen największych obaw o własne życie... rozcieram gniazdo na miazgę za pomocą styropianowej pacy do wygładzania tynku. Lekcja: lepsza do tego jest paca metalowa, bo styropianową niezwykle łatwo jest połamać w emocji. Taka sytuacja była moim udziałem w tym przypadku, co dodatkowo potęguje poziom adrenaliny. Prawdę mówiąc: jeden ruch pacą i po gnieździe zostaje mokra plama. Od tej chwili zaczynam pilnie obserwować zakamarki strychu, a że śpię na poddaszu, więc rano, szczególnie rano słyszę, że znowu jakaś paskuda lata i brzęczy. Mija około 5 dni. Wchodzę pod kalenicę. Okazuje się, że 5 dni to zbyt mało, by jedna osa uwiła gniazdo. Bo - trzeba to wiedzieć! - gniazdo wije matka. Jest otumaniona potrzebą znoszenia jaj, larwienia się, skupiona na klejeniu, papraniu, lepieniu, ślinieniu tej swojej koszmarnej kulki. I tak, po pięciu dniach ma uklejone coś co wielkością i kształtem przypomina odwrócony do góry dnem kieliszek do jedzenia jajek na miękko. Wniosek: co kilka dni sprawdzać i problem z głowy. Gorzej, kiedy pojawi się szerszeń. Ale gorzej tylko z pozoru. De facto, jest to samica tak samo ogłupiona potrzebą prokreacji jak osa. Tej samej wiosny 2010 znajduję i szerszenicę. Siedzi bez ruchu za jedną z krokwi. Dygresja: osy wybierają nasłonecznioną stronę chaty czyli od południa. Choć nie jest to regułą. Strach tknąć szerszenia. Strach jeszcze większy szukać szerszenia albo osy. Idę na kolanach, na czworaka po tym stryszku i idąc muszę zajrzeć za każdą krokiew. Jak tu się wychylić, jak spojrzeć w górę jednocześnie w prawo i w lewo i bezpośrednio w kalenicy! Nie sposób! I nie będzie cienia przesady, jeśli porównam tę okoliczność do sytuacji, w jakiej jest Bond, tak! James Bond, agent 007 z licencją na zabijanie, ilekroć penetruje tajną kryjówkę superterrorystów. W pełnej gotowości, z pacą do wygładzania tynku, trzeba wychylić się lekko, leciutko poza krawędź krokwi. Jeśli pole jest czyste, mamy spokój do następnej krokwi, czyli jakieś 0,90m. Kolejna krokiew, kolejna mobilizacja. I cały czas nasłuchiwać, trzeba być czujnym, bo jesteśmy tu, wbrew pozorom, intruzem, wchodzimy na obszar, do którego ktoś oprócz nas rości sobie prawo. Szerszeń. Osa. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy obecność paskudy jest zaskoczeniem. Tak było u mnie. Nie spodziewałem się go-jej. Szukałem osy. Ale był. Jest. Siedzi. Wyjrzałem i ujrzałem, że ruszył łbem, zobaczył mnie. Ruszył czułką, dziobem, paszczą, szczęką. Odwłok lekko pulsuje. Lekko. Sraka nie sytuacja! Lecę po pacę. Ale on już wie, że ja wiem., że on jest. I on wie, że ja jestem. Więc i on czujny jest. Drugi raz wyjrzeć? Jak? Serce wali. Myślę: telefon wezmę, użre mnie bydlę to może zdążę zadzwonić. A jak w oko? Na co mi to? Może zadzwonić po straż pożarną? Do jednego szerszenia? A latem ubiegłego roku widziałem, jak krążyły wokół domu. Dwa! Zabiję potwora. Paca. Wychył. Miazga. Ale zdążył zareagować. Ruszył się by obrót zrobić w stronę dłoni, pacy. Jestem szybszy. Rozgniatam na miazgę. Miazgę!!!! Dygresja - wspomnienie. Rok wcześniej latem znajduję na poddaszu, przy szybie szerszenia. Boję się go ubić, bo boję się że w emocji zbiję szybę. I nie wiem wtedy jeszcze do czego służy metalowa paca do zacierania tynku. Łapię więc szerszenia pod szklany kufel. Piękny kufel. Karton. Kufel. Szerszeń na podłogę. Kilka dni go obserwuję. W kuflu był wcześniej zasuszony szczur, po herbacie ekspresowej. Przez dwa dni wkurwiony szerszeń przerabia szczura na wióry, przegryza się przez tekturę. Na szczęście mam betonowy strop. B-20! I wciąż żyje. Co zrobić? Stosuję wówczas patent, którego nie polecam: wpuścić piankę montażową pod kufel. Dlaczego nie polecam: Powód pierwszy: szkoda kufla. Nie do oczyszczenia z kilku powodów. Po pierwsze pianka. Po drugie kufel z szerszeniem, po szerszeniu, jakkolwiek powiązany z szerszeniem nie budzi pozytywnych skojarzeń. Powód drugi jest istotniejszy: żeby wpuścić piankę, trzeb unieść brzeg kufla. A szerszeń ma wkurw. Tylko czeka na moment, kiedy będzie mógł wyleźć. Jakoś mi się udaje wpuścić piankę, wyczyn ten na zawsze pozostanie dla mnie zagadką, nie pamiętam, jak tego dokonałem, ale wpuszczam spora porcję pianki montażowej szerszeniowi, pod kufel. Trzeci powód również dla mnie nie należy do błahych: szerszeń cierpi. Umiera w męczarniach obklejany trującą, śmierdzącą substancją. Jeśli zatem szukać rozwiązań bardziej humanitarnych, jestem za szybką i bezbolesną eksterminacją potworów. Wracając do poddasza: doświadczenie z szerszeniem i kuflem uczy mnie szacunku dla tego przeciwnika, stąd mój lęk. Jednak szerszeń na poddaszu, szerszenica raczej, jest podobnie jak osa otępiały. Łatwo go ubić. I powolny jest. Wniosek: kontrolować, sprawdzać, zaglądać i bić gady na bieżąco. Wracając do impregnowania desek: jeśli istnieją preparaty do impregnacji więźby, które nie tylko niszczą grzyby, ale też odstraszają owady, to jak najbardziej warto je stosować.
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Fotograficzne uzupełnienie postu 185, czyli jak emerytem (będąc) pakować bloczki i zaprawę na wciągarkę: Stawiam bloczek na kanciku. Obracam. Stawiam na drugim kanciku. Obracam. I tak przesuwam. Dalej wsuwam bloczek na platformę. Wyrównuję. Na platformę wchodzą 3 bloczki. Nie mniej i nie więcej. Ten trzeci lekko podnoszę, lekko!, bo waży 20kg.
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)
-
Z albumu Dziennik PeZeta (foto-archiwum)