Skocz do zawartości

PeZet

Uczestnik
  • Posty

    6 399
  • Dołączył

  • Ostatnio

  • Dni najlepszy

    87

Wszystko napisane przez PeZet

  1. Widzę, że 26 osób jednocześnie czyta mój dziennik. Jak miło. A że jest to mój 1000 (tysięczny) post, więc by nie popadać w uroczyste pompady powiem krótko: Do roboty, leniuchy wykształciuchy! A nie czytać takie tam bzdety jak koleś gwoździa wbijać się uczył!
  2. Z dziennika emerytki, co własnoręcznie dom budowała... ==================================== 21LIS2006. Wtorek +11stC. Zakładamy papę pod murłatę. P. wycina otwory w belkach. Przygotowania do ustawiania krokwi. Zamiatam strop. Noszę cegły. Pracujemy do 19:10. Przecież mamy światło. 22LIS2006 Belki przygotowane. Wszystko pasuje. Pracujemy do 16:00 23LIS2006 Czwartek. Pochmurno, ciepło. Postawiliśmy pierwszą belkę ? płatew O, patrz, jak myśli, forfiter... Ustawianie tej płatwi to jest cała historia. Przecież ja nie podniosę tej belki. Podkładaliśmy więc raz na jednym, raz na drugim końcu a to klocek, a to cegłę i tak stopniowo, aż do odpowiedniej wysokości. P. podnosił, ja podkładałam. Przyznam, że było ciężko. PODNOSZENIE PŁATWI... ...w pojedynkę, z pomocnikiem zwolnionym z dźwigania, jest mega-syper-zaje-fajnym wyzwaniem. Powoli, a do przodu. Bez pośpiechu. Trzeba uważać na palce, łapy, stopy, krzyż. Nie przedźwigać się. Podnosić nie z krzyża, nie z pochylenia, nogi mają pracować, nie kręgosłup. Trzeba więc się odpowiednio ustawić i na nogach podnosić, nie na ramionach, nie na krzyżu. W tej pozycji da radę. Dziwna pozycja, trochę przypomina figurę, w jakiej pozują się kulturyści: w lekkim skręcie, dłonie splecione lekko z boku, ugięcie nóg. 24LIS2006 W nocy lał deszcz. Na stropie kałuże. Zbierałam wodę szufelką. Po południu wyszło słońce. Położyliśmy 3 płatwie. Jedna była bardzo długa. Radość ogromna. Wszystkie belki ustawione. Wyjechaliśmy z budowy o 21:10. Radość, Panie, jakbyś Pan bizona upolował... 27LIS2006 Ogromna mgła. Ustawiamy belki nad gankiem: jedną poprzeczną i dwie oparte na betonowych słupkach. Robimy to przy pomocy wciągarki. Musimy uważać, żeby belka nie uderzyła w mur. Pionowe ? ja podtrzymuję. P. wciąga je do pionu. Ja ustawiam jedną, a potem drugą na słupkach. Belki muszą być spasowane zaciosami ? pionowe do poziomej. Składamy wszystko na ziemi. P. podpina poziomą do wciągarki. Podnosimy. I wszystko jest wspaniale do chwili, gdy pionowe nie odrywają się od ziemi, bo trzeba je postawić na słupach. Pionowe wypadają z poziomej. Trzeba powtarzać. Mówiąc krótko i na temat: rzeźba w gównie. Mimo wbitego gwoździa ? z góry! ? ciężar jest na tyle duży, że konstrukcja się rozlatuje. Rozpieprza się. Rozpada. Układać na ziemi. Spasować. Zbić. Podnieść. Kiwa się toto na jednej lince wciągarki, bo nie złapiesz idealnie osi, środka ciężkości. A nie powiem przecież matce mojej jedynej rodzicielce, żeby przytrzymała, bo wiem że jakby co, to przecież nie ucieknie, nie odskoczy. Więc kiedy ja wciągam, mama jest w bezpiecznej odległości. I rozpieprza się zapałczana konstrukcja. A to raptem trzy beleczki o przekroju murłaty 14cmx14cm. Zmiana koncepcji. Najpierw ustawić pionowe, potem na nie położyć poziomą. Spasować z zaciosami. Wpieprzyć gwoździa. Złapać krokwiami do murłaty. Zapomnieć o sprawie. I z grubsza tak robię. I rozpaćkać trochę zaprawy cementowej. Rzygnąć nią na murek. Położyć pasek papy. Przyklepać. W słupkach zakotwione są pręty. W osi. Bardzo dokładnie wymierzone. Zapobiegają ześlizgnięciu się słupka z murka, a również ułatwiają osadzenie słupków. Słupki do pionu. Deska gwóźdź, podpórka. Belka pozioma na wciągarkę. Pilot. W górę. Naprowadzić jedną ręką. Opuścić. Kafarek. Jebnąć. Z drugiej przypasować. Kafarek. Jebnąć. Gwóźdź. Gwóźdź. Przybijam dwie deski zamiast krokwi, żeby związać drewnianą konstrukcję ganku z budynkiem. Stoi. 29LIS2006 Wciągamy 4 krokwie 3,5metrowe nad daszkeim 30LIS2006 Czwartek (o ile dla kogoś to ma znaczenie. Osobiście nie zoszę czwartków, choć w czwartek się urodziłem.) Wciągamy ostatnią piątą krokiew nad daszkiem, 2 najdłuższe 8-metrowe aż po kalenicę i 7-metrową ? szczytową, poza obrysem budynku. Radość ogromna. Zmęczenie jeszcze większe. OBRYS BUDYNKU Praca poza obrysem budynku ? doświadczenie bezcenne. Strach, panie, że się na łeb poleci. Podczas którejś rozmowy z kierownikiem budowy mówię mu o dziwnym uczuciu, jakie jest jak się wychodzi poza ścianę. -Tak, poza obrys ściany....- i tu pauza, pozostawiona bez komentarza. Bardzo niefajne uczucie, do którego trudno przywyknąć. Wujek, bo i do niego dzwonię z pytaniem, jak z tym obrysem żyć, bo psycholog w poradni zdrowia psychicznego zapewne wiele mi nie poradzi, a pan z inspekcji BHP pewnie też wyciągnąłby z moich pytań niezadowalające wnioski, tak więc wujek mówi krótko: -Wchodzisz jak na stół, tyle że trochę wyżej. Well, coś w tym jest... Jedna krokiew za obrysem jest ustawiona. Szczyty wymurowane. Lekko nie jest, bo ją stawiam nie jako pierwszą, ale jako kolejną z krokwi, więc ustawiając muszę ją niejako przesadzić przez inne krokwie, co i utrudnia zadanie i w jakiś sposób ułatwia, bo jest się po czym ślizgać. Krokiew po krokwi, niejako przeturlać. Linka wciągarki podpięta jest od dołu, więc krokiew pcha ku górze. Przecież nie będę budował dźwigu nad chałupą, żeby krokwie stawiać, tak? Podstawowy problem to opór jaki stawia psychika wobec konieczności wyjścia poza obrys budynku dający złudne poczucie bezpieczeństwa. Meandry ludzkiej psychiki... Wysiłek fizyczny ? w normie. Trudno się wychylić poza mur. Lęk. A trzeba, bo okap wystaje na 80cm od strony szczytu. Czyli trzeba krokiewkę wypchnąć na 80cm poza obrys. Mało tego! Krokiew ma się znaleźć na końcu murłaty, na końcu płatwi! I tu domyślam się, skąd w niektórych konstrukcjach więźby, głównie wykańczanej w charakterze regionalnym kształtnymi wzorkami, zaobleniami przepięknymi i podcięciami, dlaczego na końcach murłat i płatwi cieśle robią wystające jakby gzymsy. A po to właśnie, by nie musieć licować końca płatwi z krokwią. Bo za mocno pchniesz i krokiew spiernicza się na dół. I w koło Wojtek, robota od nowa. Pot na karku. Na szczęście ja, tak, ja, mam końce nieobcięte, gwoździa wbijam po zewnętrznej, więc jak się tak zasadzam, a zapieram jak najmniej starając się wyleźć poza obrys, choć trudno, bo ręce nie mają 80cm długości, tak się zapieram i pcham tę ustawioną krokiew, to ona mi się przepięknie opiera o te wbite, w ustalonym, wymierzonym miejscu gwoździe. Tylko że... Tylko że, kiedy przyjdzie do przybijania dech okaże się, że żem w emocji zbyt mocno pchał i jeden taki gwózdek zwykły, zwyczajny normalnie tą krokwią rozjechałem, więc ona się wzięła a przesunęła ku zewnętrzu, w efekcie jak się przyjrzeć, po kątem łypnąć, spojrzeć z dołu, z ziemi szukając czy aby prosto wszystko się ułożyło, to widać, że się nie ułożyło, bo się lekko górą wybrzuszyło, bo krokiew ku..wa jedna po gwoździu jak po maśle pojechała, lub ja ją w emocji jako siłacz tak wypchnąłem. A jakbym przyciętą płatew miał, to by się ta krokwia spieprzyła na dół i cześć. Ale jest. 1GRU2006 Witamy słońce. Ciepło +8stC Wciągnęliśmy 7 krokwi. Są ponumerowane. USTAWIANIE KROKWI Dlaczego krokwie są ponumerowane? Muszę je numerować, żeby nie pomylić kolejności układania, bo zaciosy są indywidualnie dopieszczane do każdej krokwi z osobna. Choć normalnie robi się wszystkie naraz, z wzornika, na ziemi, u mnie jest inaczej. Krokwie u mnie mają wymiary 6x18. Z desek zbijam wzornik - 2,5x18. Chcę nauczyć się robić zaciosy. Wciągam na górę i ściągam ten wzornik przez cały dzień robiąc różne warianty zaciosów. Przymierzam w rozmaitych miejscach dachu i dochodzę do prostego wniosku: mam przekoszony dach. Płatwie nie leżą równolegle. Przy jednej ścianie szczytowej odstęp jest mniej o 3 cm względem drugiej strony. W związku z tym ta sama nacięta krokiew inaczej leży z jednej i z drugiej strony. A z tego wynika jedno: nie mogę naciąć wszystkich krokwi pod jeden wymiar, muszę mierzyć każdą z osobna. Gdyby nie wzornik, musiałbym każdą krokiew wciągać na strop, oznaczać, ściągać na dół, nacinać i wciągać z powrotem na górę, by ją zamontować. Deski więc przymierzam w miejscach osadzenia krokwi i oznaczenia przenoszę potem na krokwie. Efekt: ujdzie, choć szczerze mówiąc ideał to nie jest. Na wszelki wypadek zrobię w przyszłości solidne ściągi ? dam coś na kształt jętek, które będą jednocześnie sufitem na poddaszu podłogą strychu. Taki dach się nie rozjedzie. Tu akurat rzeczone jętki wypadłu za kominem, więc są podpięte do wymianu. Normalnie oparte sa z obu stron na płatwiach i śrubami fi10 skręcone z krokwiami. Ale nie mam takiej fotografii w dokumentacji. Mam za to... Widok strychu od strony strychu. I obsrańce gołębie, tak troskliwie niestraszone, co zasrały połowę strychu. Ad rem: Zaczepiam majstra cieślę na pobliskiej budowie i pytam go jak się łączy krokwie w szczytach. -Na serwus się łączy, czyli tak. ? i podaje mi dłoń. Uścisk. Jak uścisk dłoni się łączy krokwie w szczytach. Rzecz jasna, sposobów jest kilka, a ten wymaga największej wprawy. Po doczytaniu w książkach postanawiam nie łączyć na serwus, tym bardziej, że w moim projekcie nikt o serwusach nie pisze. Łączę je więc na styk, z góry łapię solidnym gwoździem i tyle. Krokwie w szczycie nie zawsze spotykają się idealnie, zdarza się, że któraś jest zwichrowana. Wtedy złapanie gwoździem jednej z drugą, prostuje krzywiznę... ale i krzywi tę prostą. Nie jest źle, choć nie wszystkie krokwie leżą równolegle wobec siebie. Kilka z nich ma różne odstępy góra/dół. Co z tego wyniknie dowiem się niebawem, gdy będę przybijał deski. Nie da się z rozpędu wbijać gwoździ raz za razem, chcąc trafić w oś krokwi, bo jak krzywo idzie, to jej już pod deską nie ma. Bo krzywo. Trzeba albo kreskę sobie narysować, albo podglądać, zaglądać, przymierzać. Niby nic wielkiego, ale - dodatkowa praca do wykonania. Dlatego warto przypilnować, by krokwie były równolegle. Choć, prawdę mówiąc, gdybym powtórnie ten dach stawiał, miałbym to w nosie. 1GRU2006 ? c.d. Krokiew nr 13 spada z belki za budynek. Wbija się na pół metra w ziemię. Trzeba ją z powrotem wciągnąć. Dobrze byłoby zrobić to właściwym końcem w górę; na stropie ciężko się ruszyć, wszędzie rusztowania, a o przekręceniu belki nie ma mowy. Doświadczenie uczy. Przynajmniej do pewnego stopnia. Raz wciągam krokiew do góry nogami i obracam na górze, na innych krokwiach i jest to zwyczajne zawracanie dupy. 4GRU2006 Słońce. Ciepło. Stawiamy kolejne 7 krokwi. Jedna szczytowa od strony ogrodu spada. Wbija się w ziemię. Wraca na górę. 5GRU2006 Rano słońce. Ciepło. +9ctC. Od południa leje. Postawiliśmy krokiew nad daszkiem i najdłuższą, szczytową, poza obrysem. Bardzo niebezpieczne. Wydawało mi się, że to jest niemożliwe do zrobienia. W dodatku leje deszcz. Mowa o ostatniej, czyli pierwszej krokwii, której tak bardzo nie chciało mi się stawiać na początku, bo tak bardzo nie wiedziałem jak się za nią zabrać, że postawiłem ją na końcu. Ta najbliżej nas: Tu lepiej widać: ta bliżej muru to jeszcze pół biedy. Ale ta pierwsza od lewej. Ona została zamontowana jako ostatnia. * * * Przywieźli deski. Zrzucili na stertę, byle jak. Trzeba je poukładać. Mam nowe zajęcie. ?W wolnej chwili? będę je przenosić i sortować wg ich długości. Kierowca tartaku, jak już kiedyś pisałem jest markotny, marudny, skrzywiony, rozgrymaszony i najchętniej kopnąłbym go w tyłek, bo nie dość, że narzeka na błoto, to mi chce deski zrzucać na choinkę, bo mu się nie chce przestawiać samochodu. Staję obok choinki i mówię, że się nie ruszę. -To zrzucę na pana. -To pan zrzuca. -To muszę się przestawić. -To niech się pan przestawi. Brawo, myślenie ma przyszłość. IMPREGNOWANIE DESEK Powinienem... powinienem... Powinienem wykopać rowek, wyłożyć folią, wlać impregnatu i wymoczyć deski zanim wylądują na dachu. Ale nie mam czasu, nie chce mi się, myślę, że pomaluję po położeniu. Błąd. Duży błąd. Mama z Wiewiórkiem sortują deski. Nie impregnuję desek. Siedzę w tym czasie na więźbie, widzę z góry jak przekładają tarcicę i co to byłby za problem, gdyby wkładały do wanienki i później dopiero układały? Żaden, kurna! Usprawiedliwieniem niech będzie natłok pracy i wyścig z zimą: wciąż nie nadeszła, choć już powinna być. Boję się zostawić konstrukcję więźby nieosłoniętą przed śniegiem. Niepotrzebnie. Konstrukcji nie wolno owijać żadnymi foliami. Jak zima złapie, to niech trzyma, śnieg niech sypie, niech zasypie, deszcz niech leje, niech zaleje więźbę. Jej to nic nie robi, bo ma przewiew. Co zamoknie, to wyschnie. A owinięta folią zagrzeje się, złapie paskudę i wtedy jest problem. Zgnije, spleśnieje, zasmrodzi, zapaćka i rozleci się. Nieodeskowany dach to raczej problem stropu i zalegającego na nim śniegu. Jeśli jest go dużo, to trzeba zgarnąć. I tyle w tym temacie. Ale wtedy, z lęku, przed śniegiem na krokwiach, chcę odeskować. I odeskuję. 6GRU2006 Przestawiamy wciągarkę na lewą stronę budynku i wciągamy ostatnią długą krokiew od strony garażu. Pozostały nam jeszcze krótkie do wciągnięcia i ustawienia jako lukarna. Trudność polega na tym., że trzeba je dopasować w trójkącie. Od początku, od pierwszej chwili, gdy zaczynam myśleć o postawieniu więźby ilekroć w planach dochodzę do stawiania lukarny, to mi się odechciewa. Niby nic, trójkąt, a ni cholery nie wiem jak ją ugryźć. Szukam informacji w książkach, internecie, oglądam budowę obok. Ale tam jest kijowa lukarna w kształcie drzwiczek do stodoły. Prostsza konstrukcja ? dwa słupki i belka. A u mnie całość opiera się na tych koszowych. Na dodatek w projekcie jest babol. Z rysunku wynika, że nad trójkątnym oknem jest normalne nadproże! Nawet architektka robiąca adaptację to olewa. Albo czegoś nie wiem. I nieszczęsne płatwie koszowe. Jak to nacinać? Jednak nieubłaganie zbliża się dzień, w którym będę musiał się tym zająć. Załączone powyżej zdjęcie obrazuje (z lewej) zewnętrzne krokwie oraz odsiecz w postaci Wiewiórka, który wesprze mnie siłą swą fizyczną już niebawem, gdy trzymając mnie za nogi będzie mnie asekurować, gdy ja, wywieszony na zewnątrz z piłą łańcuchową w dłoniach ciął będę coś tam, gdzieś tam, jakoś tam.
  3. Draagon, tę stronkę poznałem dzięki Henokowi. Obliczanie spadków napięcia na przesyle, w instalacji el w domu liczy się ze wzoru (wynik jest w %): dla obwodów jednofazowych dU% = 200 * P * l / (ro * S * Unf * Unf ) gdzie: P - moc czynna, [W] - czyli, jak mniemam moc odbiornika - pompka obiegowa? l - długość przewodu, [m] s - przekrój żył linii, [mm2] ro - konduktywność przewodu, [m/om * mm2] - dla Cu = 56, dla Al = 33 Unf - napięcie fazowe, [V] = 230 - tu podstaw 12, albo 24, czy ile tam masz dla obwodów trójfazowych dU% = 100 ? P ? l / (ro * s * Un * Un) Un - napięcie międzyprzewodowe, [V] = 400 Choć elektrykiem nie jestem, ale sądzę, że skoro w domu te wzory się stosuje, to i elektrownia wiatrowa podobnie. T.Brzęczkowski, wiatrakiem to Draagon pompki chce gonić, a nie grzać bufor, jak sądzę
  4. Jerzy Zembrowski, Sylwek Z nie pisał o prowizorce, tylko o dobudowaniu garażu. Skąd bylejakość, bo Ci zarobić nie da? U mnie też byś nie zarobił z takim podejściem.
  5. Draagon, polecam tę stronę: wunderground.com Zestawienia prędkości wiatru, temperatur, wykresy. Archiwum od 2006r. Ciekawe rzeczy. Technologie się zmieniają, może w końcu w Polszcze coś się da wycisnąć z wiatru.
  6. Moose, jakie będzie u ciebie ocieplenie? Będzie w ogóle?
  7. Dokładnie. Patrzę na ten schemacik i gwoli rozjaśnienia dodam, że pod obwód "Odkurzacz" można podpiąć cokolwiek, podobnie jak pod obwód "Terma". Można je zamienić miejscami. Idea jest/była taka, że tam, gdzie obecnie jest Odkurzacz, pierwotnie miała być Terma, potem nawet pralka. Ostatecznie pralka wyląduje w kuchni, ale obwód termy pozostał. Z kolei hasło terma dotyczy de facto poddasza, i obecnie jest tam podłączona terma, choć docelowo przecież być nie musi i zapewne nie będzie, ale podpiąć coś tam można. Odkurzacz dajmy na to. A hasła "Terma" były dwa. Jako osobne dwie termy, z uwagi na brak ostatecznej decyzji, brak pewności, czy bufor, oraz pewność, że zawsze jest jakieś dedykowane urządzenie, które obciąża.
  8. Moose, myślę, że dzięki temu łatwiej żyć. Mniej prania, mniej gotowania. Mniej zmywania. Jest czas na bardziej wartościowe zajęcia.
  9. ELEKTRYKA Powoli, bardzo powoli ukonkretnia się wizja zakończenia kolejnego etapu budowy. Marzę, by w końcu mieć dokonany odbiór czegoś innego niż konstrukcje! Był odbiór więźby. Był odbiór konstrukcji stropu przed betonowaniem. Był - nieformalny odbiór nadproży. Chcę w końcu mieć zamkniętą sprawę instalacji elektrycznych. W tej kwestii zostało mi do zrobienia: 1. uzupełnić rozdzielnicę o jeden wyłącznik różnicowo-prądowy. P302 30mA, 40A Zastanawiam się, czy ten RCD jest konieczny, a nawet czy być powinien, bo dotyczy obwodów instalacji alarmowej i pompek. Pompki są na osobnym obwodzie. Planuję grzać chatkę kominkiem z płaszczem wodnym. Brak prądu prowadzi do zatrzymania pompy obiegowej, co prowadzi do braku cyrkulacji wody w płaszczu, co prowadzi do konieczności gaszenia kominka, by nie było "taaakiej pięknej katastrofy", jak mawiał Behemot. Trwają co prawda gorące dyskusje nad grawitacyjnym obiegiem wody w układzie piec/kominek - zasobnik/bufor, ale i tak pompka musi być. Poza tym, jak niejeden już raz niejeden już ktoś gdzieś kiedyś stwierdził podczas kolejnej dyskusji odpierając zarzut: - A po co to się tak przekombinowywuwać? Gdybym ja bym był tak robił, to bym się był z torbami poszedł i puścił! Odparł otóż on na takie dictum: - Wiesz, wiesz, ja nigdy wiesz wcześniej tego wcześniej nigdy nie robiłem i raczej w przyszłości też nie będę, a że robię dla siebie, więc wolę się przedobrzyć i mieć móc spać spokojnie. I coś w tym jest. Dlatego też ponieważ nie wiem czy uda mi się spełnić wszystkie warunki potrzebne, by zład grawitacyjnie ciurlał sobie z kominka do bufora, choćby nie wiem jak grubą rurą, co ciekawe musi w pewnym momencie mieć z górki a potem pod górkę, czyli zasyfonować się, nawet jeśli wszystko zrobię jak trzeba, JAK MĄDRZY LUDZIE MÓWIĄ I PISZĄ - oj, serio, poważka, pedam wam mądrzy oni są i na puszczę nie kłapią, bo sami sobie to robią i im to działa! - Zatem! Wolę tę pompkę mieć w takiej okoliczności własnego nieumienia tak umieszczoną w instalacji, żebym mógł ją zasilić z dowolnej fazy, a być może nawet, o ile dożyję takiego majątku, zasobności kieszonki własnej portfela, zadbam wtedy o awaryjne alternatywne zewnętrzne źródło zasilania w postaci akumulatora albo nawet buczącego agregatu. Możliwość takiej rozbudowy chciałbym mieć. Przynajmniej możliwość. No i ten P302. Po ch... mi on w tym wszystkim? A bo być powinien. Ale czy tu musi? Dalej co mam zrobić: 2. szpilkę wkopać-wbić muszę. Za całe trzy stówy nabyć, dziurę w betonie wywiercić, dalej na jakie trzy metry toto wbić i podłączyć do tego GSU. Uziemienie. Zółto-zielony PE 16mm2 3. Ogranicznik przepięć wstawić. Litości, szkaradziejstwo drogie jest koszmarnie! I wybór przeogromny. Przykłady Ogranicznik przepięć kl.C: 4szt WO280/15 (zalecane przez mój ZE) - warystor, kl.C, cena 50pln - aż nie wierzę, to dane sprzed około roku, ale coś tanio albo Moeller SPC-S-20-280 4C warystor, kl.C, cena 220pln albo OBO Bettermann 5099455 V20-C/4, cena 473pln albo Legrand nr katalogowy 003943 kl.C, cena 630pln albo Dehn 238pln albo ETITEC C 275/15 I co brać? A najlepiej B+C, a tu ceny... aż bolą. Czytam o tym, jak ludziom diabli wzięli sprzęt komputerowy w czasie burzy i wiem, że trzeba. Trzeba! Jednocześnie czytam, że jak kabel do złącza w linii ogrodzenia idzie pod ziemią, a nie po słupie i jak do chaty kabel ziemią wchodzi, a nie po słupie, to pioruny i burze można mieć w.... poważaniu. Ale przepis jest. I jednakowoż warto. Dalej co ja mam zrobić: 5. Mam do podłączenia kabel ziemny YKY 5x10mm2 do mojej skrzynki-złącza w linii ogrodzenia. Zakopany już jest, czeka, by tylko go łączyć. Ale tu konieczność zamknięcia spraw wewnątrz budynku jest priorytetem. A propos - priorytetu. Jako się rzekło, 8 miesięcy temu, upalnym latem ubiegłego roku pewien pomysł miałem, o czym i pisałem wcześniej, by urządzeniami domowymi z pełną świadomością w przytomności sterować i sterując zarazem oszczędzać a i nie przeciążać. Schemacik z grubsza obrazuje mą ideę, którą można określić mianem Sześciu diabelskich pomysłów jak ubarwić życie: Jak pierzesz, to nie zmywaj, jak gotujesz, to nie grzej, jak gotujesz, to nie pierz i nie zmywaj, pilnuj czajnika, a nie odkurzaj i vice versa jak odkurzasz to nie gotuj wody, k..wa!, jak grzejesz wodę tu, to nie grzej wody tam, i jak pieczesz to nie odkurzaj. Pytanie, czy to by działało... Powtórzę: jeśli pierzesz, to nie zmywasz jeśli gotujesz na kuchence (elektrycznej!), to nie grzeje któraś grzałka bufora jeśli gotujesz wodę w czajniku, to nie odkurzysz jeśli grzeje pewna określona grzałka bufora (u mnie R, czyli L1), to nie grzeje terma (lub nie działa cokolwiek co pod ten obwód jest podłączone, cokolwiek, po pojęciem termy może kryć się, np. kolejny odkurzacz centralny albo... nie wiem! - chodzi mi tu o rodzaj systemowego myślenia, z naciskiem na możliwość odłączenia kolejnego prądożercy.) jeśli gotujesz, to nie pierzesz i nie zmywasz. I jak pieczesz to nie odkurzasz Pomysł wyewoluował, bo po półrocznym mieszkaniu z kuchenką na gaz z butli stwierdzam, że kuchenka na prąd, choćby nie wiem jak indukcyjna była... Krótko: pół roku bez wymiany butli? Pół roku za 40 zeta?!! Co dalej zrobić mam: 6. Instalacja odgromowa. Nie jest konieczna, tak mi wyszło z obliczeń, z podstawienia do wzoru. Ale burze tu u mnie są uczciwe... Osobiście straż pożarną wzywałem do pożaru, gdy 400m ode mnie piorun strzelił w chojkę, a 30m miała i stodoła się zajęła. Wozów strażackich się zjechało ze sześć i dom sąsiedzki uratowali! Dwoje staruszków ten dom ma po rodzicach w posiadaniu. W domu tym bywają weekendowo, wyprowadzili się bliżej miasta. Starszym łatwiej żyć. Choć tu ich dom rodzinny. W ogóle, w mojej okolicy jest tak, że ci co tu zawsze byli, teraz być nie chcą i się wynosić chcą, albo zapijają się, a napływają ci, których tu nie było. Imigranci z miast. Historyjka 2004 rok. Jeżdżę sobie po okolicy autkiem brata pożyczonym, poznaję okolicę, dumam, czy tu działkę kupić. Lato. Upał. Piaszczysta droga. Pod ogrodzeniem dziad leży. Mijam go. Wracam tą samą drogą. Dziad leży. Zatrzymuję się. Wyglądam przez okno. Łypie na mnie - okiem. Leżąc w trawce pół metra od mego koła. Ale nie rusza się. Gapię się. Zawał? Zasłabł? Pijany? - Pomóc panu? - pytam. Rusza palcem. Wysiadam. Podchodzę. Pochylam się. Odór czuję. - Pomóc panu? - pytam, choć już wiem, ale nigdy nie wiadomo, może schlał się i zawał. A dziad na to: - Dobrze, chłopak, żeś mnie spotkał. - pauza. - Odwieziesz mnie do domu. W sztok pijany. Ale wiozę. I opowiada mi dziad, że wcale nie jest dziadem. Gospodarstwo miał, bieda przyszła, bo jabłek Rosja już nie chce, potem konie mu zdechły. Więc się rozpił. Rodzina go zostawiła. Został stróżem na budowie, też kiepsko trafił, bo to była budowa tego obiektu rekreacyjno-szkoleniowego, co to wiadomo, tego przeogromnego, co to go podejrzani ludzie stawiali bez pozwolenia, więc nawet w gminie mi mówili, że tej budowy nie ma. A jak ie ma jak jest! Wielka jakby kto Pałac Kultury w Dolinie Pięciu Stawów stawiał! Więc i to się chłopinie skończyło. I co on teraz ma robić? Póki co pilnuje jeszcze nie działającej już budowy. A dziś, AD2011, już nikt tam nie stróżuje. Piorunochronu i tak nie założę, bo nie mam jeszcze ostatecznego pokrycia dachu. 7.Odbiór Pomiary. Czas mam do lata. [edit: drobna literówka: w punkcie szóstym opisu diabelskich priorytetów było "pierzesz" zamiast "pieczesz". ]
  10. Owszem, Bajbaga, ale doba ma 24h. Narzucone ograniczenia sprawiają, że uczymy się gospodarować energią, w efekcie bardziej zapakujemy zmywarkę, bo akurat się robi pranie zapakowane na maks brudnymi galotami. I vice versa: chodzi zmywarka, więc więcej brudów etc... Ilość energii do wykonania zadania będzie taka sama, ale będzie mniej wykonywanych zadań, za to efektywniej. A czajnik vs terma? Terma stygnie, jak się grzeje w czajniku. Ciepło idzie w chałupę. Jak gotujesz wodę i grzejesz w termie, to więcej ciepła idzie w chałupę i ucieka przez wentylację. Uwierz mi, dom to bardzo złożony organizm. (to rzecz jasna żart )
  11. Warto pomyśleć również o oszczędności zużycia energii el., zastosować wyłączniki priorytetowe, np. - na czas włączenia czajnika elektrycznego przestaje grzać terma, - kiedy chodzi pralka, to nie chodzi zmywarka I obwody "wrażliwe" zasilać przez przełącznik faz. Jak braknie jednej fazy, to przełącznik faz zasila wybrane obwody z innej fazy.
  12. PeZet

    LetKA 2011

    Nie może być!!! Teraz dopiero przeczytałem. Gratulacje. Ino pewnie się w związku z tym nie spotkamy.
  13. PeZet

    Jaka moc przylaczeniowa

    Jak występowałem do ZE o warunki, podałem 17kW. Nie wiedziałem o istnieniu widełek. Wstawili mi zabezpieczenie 25A. A policzyli za 17kW.
  14. 21LIS2006 wtorek. +11stC Zakładamy papę pod murłatę. P. wycina otwory w belkach. Przygotowania do stawiania krokwi. Piękny w swej lapidarności opis autorstwa mojego pomocnika, mimo że w pełni prawdziwy, nawet w setnej części procenta nie oddaje istoty działań. PAPA POD MURŁATĘ Po pierwsze jak ją położyć? Bydlę jest ciężkie. Ściana ma długość ponad 9m. Murłata wystaje w obie strony na ponad 1m, w efekcie jej długość to 11,2m. Przy przekroju 14x14 i wadze, przyjmijmy, 600kg/m3 daje nam to belkę ważącą ponad 130kg. Wniosek: najpierw szykuję łączenia murłaty na długość, potem układam na wieńcu. Po drugie "Teksańska masakra piłą łańcuchową" czyli pierwsze przymiarki do cięcia piłą łańcuchową. Jako łączenie muszę wyciąć coś w tym kształcie: ___________.____________________ ......................|________ ___________________|____________ Robię to piłą i tu... zonk. Zbyt szybko się zabieram, zbyt pochopnie. Po złożeniu do kupy okazuje się, że mam szczelinę na centymetr! Teraz już wiem, że łańcuchem trzeba ciąć po zewnętrznej, bo łańcuch ma swoją grubość/szerokość, a nie w osi. Skądś te stosy wiórów muszą się brać! Efekt: moje pierwsze w życiu łączenie ciesielskie woła o pomstę, poprawkę, wręcz może nawet wymianę belek. Ale dowiaduję się o tym dopiero po położeniu obu murłat na wieńcu, czyli po osadzeniu ich na szpilkach. OSADZANIE MURŁAT Logistyka. Pierwsze podejście do prac z drewnem. Podnieść. Dopasować. Opuścić. Czuję się, jakbym piramidy stawiał. Wykorzystuję techniki sprzed tysięcy lat! Osadzanie murłat na szpilkach wykonywane samodzielnie - bez pomocnika - wygląda tak: Z pomocnikiem wygląda tak samo. Konieczność wiercenia otworów w murłatach odkrywa przede mną zupełnie nowy świat: świat długich wierteł do drewna, bardzo długich wierteł do drewna, jeszcze dłuższych wierteł do wiercenia w krokwiach i płatwiach, długich i cienkich wierteł do drewna, drogich i tanich długich i cienkich wierteł do drewna - w taki sam sposób wrażliwych na zgięcie bez względu na cenę, markę i kraj pochodzenia. Raz jeden, raz!!!, daję się namówić sprzedawcy w markecie na markowe długie cienkie wiertło do drewna - fi6 dł 30cm. Płacę za nie kilkadziesiąt złotych, a gnie się ono tak samo jak każde inne. Trzeba kupić kilka tanich, na pierwszym nauczyć się delikatności i potem już idzie. Wiercenie długim wiertłem w drewnie ma w sobie coś zmysłowego. Lubię czuć, jak wiertło wygryza kolejne milimetry drewna. Fajnie. Doświadczenie wiercenia w murłacie zaowocuje przy nawiercaniu postawionych już krokwi, kiedy będę kicał po więźbie niczym kozica, z wiertarą, wiertłem fi6 300mm, kafarkiem 10kg i gwoździami. Nawiercanie murłat idzie mi coraz sprawniej, coraz mniej się dymi. Uczę się, żeby co jakiś czas wyciągnąć wiertło, oczyścić ostrze z wiórów i wiercić dalej, powoli a do przodu. Nawiercenie kilkunastu otworów w murłacie w miejscach, w których ma zostać ona nasadzona na szpilki sterczące z wieńca, wiąże się z koniecznością rozwiązania łamigłówki: jak dokładnie wyznaczyć miejsca tych otworów? Jak uwzględnić fakt, że nie wszystkie szpilki są wbetonowane idealnie pionowo. O tym, że idealnie pionowe wbetonowanie szpilek w wieniec jest niemożliwe, podobnie jak idealnie pionowe wywiercenie otworów na te szpilki, dowiaduję się, gdy próbuję osadzić pierwszy odcinek murłaty. Podnoszę. Z pomocą wałków ze stempli ustawiam. Podpieram. Opuszczam. Nasadzam. Murłata klinuje się i dupa blada! W mordę! Szpilka jest krzywo wbetonowana. O piczy włos! Otwór też krzywo. Szpilka wchodzi do połowy, zahacza o ściankę. Inna odchylona jest lekko, leciutko w inną stronę, otwór może nawet i prawidłowo wywiercony, ale co z tego, że średnia stochastyczna jest w porządku, że odstęp między szpilkami i między otworami jest ten sam, skoro po drodze wszystko toto się rozjeżdża. A miało być tak pięknie, miało być perfetto! A otworów jest bodajże 5! Albo i 6! Szpilek tyle samo. Sterczy mi więc murłata na 5 cm osadzona i dupa z króla, dalej nie idzie, zaklinowana. Zaznaczam, rysuję. Cofam. Podnoszę. Podpieram. Pojawia się dylemat: prostować szpilki i wiercić kolejne otwory obok czy próbować poszerzyć istniejące pod kątem szpilek? Nie wywiercę jednak nowych otworów, bo klinowanie powodują różnice rzędu dwu milimetrów, śruba gwintem wgryza się w ściankę otworu i dalej nie idzie, pozostaje więc rozwiercanie. Rozzzwierrrrcanie. Sraka! Zanim jednak rozwiercę, próbuję na siłę dopchnąć. Kafar, k...wa! 10kg wagi. Będzie jak znalazł. A jesień piękna była tego roku. Kruki krakały, murłaty wisiały. Nap...alam w belkę. Idzie, ale wciąż się klinuje. Tym trudniej teraz cofnąć. Swołocz. Pomocnik do cofania: łom. Podważam. Cofam. Jednak rozwiercam... Przeprowadzam korektę. Z powrotem na rolki. Na szpilki. Nasadzam. PALCE! - PANZER? (Franek Dolas vs Szkop na moście depczący mu po palcach w "Jak rozpętałem II WŚ") Nasadzanie na szpilki ma jeden kluczowy moment, kiedy krytycznie i z troską myślę o moich własnych palcach. Jest to ta chwila, kiedy otwory w belce są dokładnie nad szpilkami. Muszę wtedy oprzeć belkę niejako na szpilkach lekko obok otworów, a potem wyjąć spod belki rolki i bloczki, na których te rolki leżą. Jest to ta chwila, gdy belka wisi na szpilkach, zanim szpilki trącone w bok kafarkiem wpadną w sobie przypisane dziury, a belka obsunie się i idelanie byłoby, gdyby opadła na sam dół, na wieniec. Uderzenie. Szpilka w dziurę. Belka - jeb! Obsuwa się opierając na czekającą krok niżej podkładkę z cegły, deski na sztorc, cokolwiek co zapewni belce podparcie w połowie drogi z góry na sam dół, na powierzchnię wieńca. Chodzi o to, by belka kładła się w miarę poziomo, a nie ukosem góra/dół, bo się sklinuje. Jednak moment opadania na podkładkę to jeszcze pół biedy, bo kolejny i zasadniczy krok to lekkie podważenie i wyjęcie tych dystansów. Wtedy belka ma opaść na wieniec. Jako że mam dwie długie murłaty podzielone na pół, czynność tę powtarzałbym cztery razy, doliczając korektę położenia i szerokości otworów to samo działanie wykonuję około sześciu razy. I zdarza się, że murłata zamiast zgrabnie wylądować na wieńcu znowu k..wa jedna zawisa na śrubach. Ze dwa centymetry nad wieńcem! I co? Wyciągać znowu? Korygować otwory? Ile można! Adrenalina robi swoje. Kafar. Zamach. Uderzenie. Jeb! Wchodzi! Kilkanaście uderzeń , lekki pot na czole, i beleczka leży na wieńcu. Są jednak sytuacje, kiedy belka zapinana na szpilki spada z łomotem! Oj, palce! Trzeba uważać. Uderz kafarem, a belka opadnie. I klinuje kafara. Oj, klinuje. Jest w tym coś z uczucia, jakbym wykorzystywał siły natury. Mały człowiek, wielkie siły i panowanie nad nimi, wykorzystanie ich. Okiełznanie. To są te chwile, kiedy budowanie daje zmysłową niemal przyjemność poczucia bezgranicznej mocy. I wtedy właśnie bardzo trzeba uważać. W emocji, pośpiechu, zaangażowaniu łatwo o błąd. Nie pchać łap! Myśleć! Nie dotykać belki i szpilek paluchami! Młotek, kafar, łom, pręt, łopata, cokolwiek, byle nie łapa. Niech spadnie... Zdziwienie budzi jednak fakt, że murłata nie leży idealnie na wieńcu. Okazuje się, że robiąc szalunek wieńca, zrobiłem sobie lekkie kuku: wymyśliłem listewki, dzięki którym szpilki miały pionowo siedzieć w betonie. Efekt jest taki, że dookoła listewek beton nie jest tak równy jak być powinien, choć jest wygłaskany idealnie. I powierzchnia nie ma kształtu belki. Są prześwity. To dobrze czy źle? Skąd mam wiedzieć. Może woda tam będzie stać? Wilgoć się zbierze? Drewno zbutwieje, dach się rozjedzie, rozleci, na łeb zawali. Dopiero czytając o ociepleniu zdam sobie sprawę, że te szczeliny nie są wielkim problemem, o ile całe to ustrojstwo będzie miało czas, by porządnie wyschnąć. Dobijam belkę kafarem. Przy kolejnych odcinkach murłaty bardziej się przykładam. Ale ciężko to wymierzyć. Wracając do pierwszej murłaty, łączenie kawałków jest spartolone do imentu. Bo ciąłem piłą łańcuchową po kresce, a nie obok. Wióry, ścinki, w efekcie dwa kawałki na łączeniu mają prześwit 1-2 cm! Co robić? Docinam kawałek, plaster drzewienny i go wstawiam, wklejam. Klej kupuję, elastyczny! I tu okazuje się, że warto myśleć: planując sposób i miejsce łączenia postanawiam tak zrobić, by z sensem umiejscowić zarówno łączenie, jak i osadzenie szpilek. W efekcie miejsce łączenia belek nie ma znaczenia konstrukcyjnego, na dobrą sprawę te dwa kawałki murłaty mogłyby leżeć obok siebie. Ale skoro ma być jedna murłata, to niech będzie jedna. W końcu jakoś się te siły sumują, nawzajem uzupełniają, znoszą, no, generalnie, na chłopski rozum, jedna długa lepiej trzyma niż kilka krótkich. Łączę. Klej bardziej dla świętego spokoju, niż z potrzeby, choć gdzieś wyczytałem, że i klej się pakuje. Klej fajny jest, bo pęcznieje i wypełnia szczeliny. Jeszcze kilkakrotnie się przyda. Choć jakoś to wygląda, to wiem, że to fuszerka jest i tyle. - Zasłoni się, nic nie będzie widać, będzie pan zadowoloooony... Cieszę się, że nigdy jeszcze nie usłyszałem tego tekstu, bo nie ma u mnie wykonawców. Szczerze mówiąc, gdyby tak murłatę połączyli cieśle, byłaby z tego niezła awantura. Murłaty układam kilka dni. Pod murłatami ma leżeć papa. Gównianą mam papę, co tu mówić, na włóknie kupiłem, ale jakąś tanią, na etapie stanu zero, poszła w izolację poziomą nad gruntem. Dwie warstwy na trzech warstwach dysperbitu, więc wilgoć nie wejdzie. Tam jest ok, ale tutaj, pod murłatą, dziurkowana, rwie się wzdłuż. Dwie warstwy układam, albo i trzy, na wszelki wypadek. A i na poziomie gruntu kiepawo jest, bo dziś już wiem, że się rwie. Od strony wewnętrznej się rwie. Dziś bym folię położył. KIEDYŚ SIĘ INACZEJ BUDOWAŁO Dzielę się wątpliwościami na temat jakości papy z wujem, gdy jeszcze jesteśmy na etapie stawiania drugiej części komina. - Kiedyś żadnych izolacji pod murłatę nikt nie kładł i chaty stały po sto lat. - pociesza mnie. Sam tak budował u siebie. - Tak, ale dzisiaj się kładzie. Z kolei odnośnie poziomej izolacji na ławach fundamentowych- tego wynalazku również kiedyś nie stosowano. Tak mówi mi zarówno kierownik budowy, jak i kilka innych osób związanych zawodowo z budownictwem - inżynierowie, technicy i właściciele firm - osoby, które okazjonalnie, towarzysko pojawiają się u mnie. Wychodzi na to, że tabuny specjalistów u mnie się pojawiają... Well, były ze dwie imprezy, gdzie zdarzyło się, albo goście zawitali. Tyle. - Jak chcesz mieć spokój i tak jest w projekcie, to tak rób - kwituje mój kierbud. Układam więc izolację poziomą na ławach fundamentowych - z folii takiej jak trzeba, z rolki. Dodam w skrócie, bo już o tym pisałem: układam tę izolację na pierwszej warstwie bloczków, po złapaniu poziomu, bo ławy poziomu nie trzymają. Jest kilka jeszcze innych miejsc, gdzie kiedyś robiono inaczej, prościej, taniej i niekoniecznie gorzej. Warto, w moim przekonaniu, brać to pod uwagę, bo tworzenie bytów ponad miarę to domena marketingu i wykonawców i są w tym naprawdę dobrzy, we wciskaniu nam rozwiązań bez których byłoby tak samo, a taniej - bo "wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiała pewna znajoma czarodziejka" - jak mawiał Jaskier w "Wiedźminie" A.Sapkowskiego. Decyduję się jednak położyć papę pod murłatę. Wychodzi z tego niezgorsza papranina, o ile staram się położyć jeden długi odcinek papy. Ciężko nasadzić ją na szpilki i nie porwać. A dlaczego? - zapyta wnikliwy czytelnik - A dlatego! - odpowiem. Weź wylicz odstęp dziur w pasku, zwiń to w rolkę i rozłóż na murku, a dojdziesz do szpilki wysokiej na 20cm. Papę podnieś. Nie sięgniesz! Bo przekątna, a nawet łuczek się robi. Winę za rwanie papy ponosi nie kto inny, tylko przekątna!, Może nawet być, że i liczba pi=3,1415926... W tej nierównej z założenia walce (jak się zastanowić) pomocne staje się układanie krótszych odcinków, około 2m, z zakładem rzecz jasna, uczciwym, 25-30cm, jak wyjdzie. Papy-ć u nas dostatek. I pomoc mamy - bezcenna. Na cztery ręce łatwiej. BIOCENOZA POD MURŁATĄ Murłaty ułożone. Szczeliny pod murłatami są na tyle duże, że widzę jak wióry tam zalegają, mokre, woda wcieka, i całe to towarzystwo zalega tam sobie rozbudzając moją wyobraźnię. Widzę już jak pleśń kwitnie, grzyby wyrastają, robactwo się pleni, jak tętni życiem biocenoza pod murłatą, w wilgoci i ciepełku, bo oczyma wyobraźni widzę już ocieploną chatkę, ze styropianem od zewnątrz, wełną od środka. Staram się zatem pilnować, by pod murłatą było sucho i czysto. Zanim zacznę stawiać krokwie, podejmuję jeden jeszcze wysiłek bezcenny, by w przyszłości spać spokojnie: po kilku dniach podnoszę wszystkie murłaty i sprawdzam, co tam słychać. O dziwo, katastrofy nie ma. Wiatr w szczelinach robi swoje. Zamiatam. Wycieram. Opuszczam. Kafar. Dobijam. Szerokie podkładki. Nakrętki. SZPILKI Odstęp między szpilkami ustalam jeszcze przed zalaniem wieńca pod murłatę. Za wszelką cenę chcę uniknąć sytuacji, że szpilka znajdzie się pod lub tuż obok krokwi. Przenoszę rozkład krokwi z projektu na mur. W projekcie rozstaw szpilek jest ponad metr. U siebie robię między krokwiami, czyli co około 90cm. Koszt znikomo większy. Szpilki można kupić gotowe w postaci pręta z gwintem albo zrobić je samemu. Rzecz jasna robię je sam. Gwintowany pręt fi12 tnę na odcinki długości: 5cm nad murłatą + 14cm murłata + 20cm w wieńcu ---------- w sumie 40cm. Z metrowego pręta zostanie ścinek 20cm Głowy nie dam, ale być może robię z metrowego pręta 2 szpilki 35cm i jedną 30cm. Gdzieś ścinki wykorzystałem, bo nie mam ich - może w konstrukcji schodów... Dosyć upierdliwe jest gwintowanie obciętych końców, bo trzeba mieć na każdym odcinku nakręcone kilka nakrętek zanim się obetnie, żeby móc potem wykalibrować końcówkę gwintu. Robi się to ściągając/skręcając/zdejmując nakrętkę. Nakręcanie nakrętek na metrowy pręt męczy nadgarstek, więc wkładam pręt w wiertarkę i tak nakręcam nakrętki. Szybko, sprawnie, tylko wiertarka musi mieć regulację obrotów, bo nie daj bóg złapie wysokie obroty. Palce! Łapa, Oko. Pręt wije się. Powolutku, pomalutku, a i tak szybciej niż palcami... Podkładki pod nakrętkę - szerokie, jak najszersze. Dokręcam mocno. Pierwszą dokręcam za mocno. Podkładka wgniata drewno. Trzeba uważać. Po miesiącu dokręcam wszystkie nakrętki. Drewno schnie. Sąsiad opowiedział mi, jak u niego cieśla dokręcił, żeby już nie musieć przyjeżdżać i dokręcać. A i tak trzeba było. Słów brak. W budynku po sąsiedzku (innym, tym co strop chodziłem oglądać i gdzie inwestorka procesuje się z ekipą), nakrętki są luzem, bo nikt nie dokręcił. Przy którejś wizycie sam to zrobiłem. Ot, dygresja. [edit: nie ma słowa krokwii w języku polskim. jest wyłącznie krokwi, tak w l.p., jak i l.mn.]
  15. Adigg, pięknie masz. Wiesz, w końcu kupiłem styropian, rok temu nie wyrobiłem się (korespondowaliśmy). Mam prośbę, napisz jeśli znajdziesz chwilę o swoich doświadczeniach z ociepleniem. Przy czym zależy mi na tym, o czym nigdzie nie piszą, jakieś wiesz, rzeczy co w praniu wychodzą. O ile takie są, bo może w ocieplaniu nie ma żadnej filozofii.
×
×
  • Utwórz nowe...