ManfredBee
Uczestnik-
Posty
138 -
Dołączył
-
Ostatnio
-
Dni najlepszy
1
ManfredBee last won the day on listopada 8 2013
ManfredBee had the most liked content!
Ostatnio na profilu byli
Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.
ManfredBee's Achievements
Początkujący (1/4)
4
Reputacja
-
Farba do malowania pomieszczenia nieogrzewanego
ManfredBee odpisał ManfredBee w kategorii Wykańczanie
Z tekstu wynika, że to stan właściwy zimie. Wentylacja pomieszczenia, to nieszczelności otworów. W ciepłe dni uchylam okno na dużą część doby lub na stałe, pozostawiam otwarte drzwi, jeśli pracuję na zewnątrz i pomieszczenie jest wywietrzone. Kiedy jest upał lub zimno, okno i drzwi pozostają zamknięte. Problemem są długotrwałe chłody, kiedy wietrzenie sprowadza się do otwarcia drzwi na czas wchodzenia/wychodzenia, a do wnętrza wnosi się wodę i śnieg na butach, woda odparowuje i pozostaje w powietrzu jako wilgoć, kumulując się z czasem. Efekt obserwowany już opisałem. Ponieważ nie mam mokrych plam i nie rośnie futerko na ścianach, to nic z tym nie robię, bo takie na przykład uchylanie okna wychładzałoby dodatkowo to, nieogrzewane, pomieszczenie. Też mi się tak wydaje, ale poszedłem do sklepu po grunt, widzę "eksperta" - jest, ma luz, tknięty impulsem pomyślałem, że ot tak zapytam, a wychodzi na to, że tylko namieszał mi w głowie... Ale od czego Forum Budujemy Dom? -
Mam do pomalowania pomieszczenie nieogrzewane. Temperatura schodzi poniżej zera jedynie przy przedłużających się silnych mrozach. Ale zimą w pomieszczeniu jest dość wilgotno - tektura, czy płyty GK po paru tygodniach stają się wiotkimi szmatami. Nie intensyfikuję wietrzenia, bo nie mam problemów z pleśnią i tylko wychładzałbym to pomieszczenie. Pomieszczenie jest dość reprezentacyjne o tyle, że przez nie się przechodzi, wchodząc do domu. Wymyśliłem sobie, że użyję farbę lateksową przyzwoitej firmy >do wnętrz<, której mi wystarczająco dużo zostało po malowaniu pomieszczenia w domu. W internecie znalazłem informację, że nie ma specjalnych farb do takich pomieszczeń, należy jedynie wybrać farbę zapewniającą oddychanie ścian - moja podobno zapewnia. Ale natknąłem się na eksperta producenta i "od niechcenia" spytałem - okazuje się, że jego zdaniem farba nie nadaje się do nieogrzewanych pomieszczeń. Na pytanie "dlaczego" uzyskałem informację, że producent w takiej sytuacji niczego nie gwarantuje i należy kupić specjalistyczną farbę fasadową. Ta niby bardzo droga nie jest, ale "wnętrzową" farbę już mam, a tej specjalistycznej (dowolnego producenta) to nawet w okolicy kupić nie mogę. Przejmować się? Czy malować tym, co mam?
-
Prace remontowe zostały rozpoczęte. Deski są zdjęte. Szacunki na podstawie oględzin innych w innych miejscach domu, gdzie to i owo było robione nie do końca są zgodne ze stanem faktycznym: Pomiędzy legarami jest beton wylany w taki sposób, jakby legary były traconym szalunkiem. Ale pod betonem nie ma keramzytu, a gruz silikatowy. Potwierdzają to odkrywki w kilku punktach. Całość wysmarowano tajemniczą substancją w kolorze czarnym, jakby lepikiem. Co by to nie było – skuwam to coś czarne młotkiem na sprężone powietrze (przy próbach szlifowania na małych obrotach substancja natychmiast się topi i zasyfia ściernicę). W tej chwili mam skute 2/3 podłogi. Obawiam się ruszyć legary. Pomimo, że pomiędzy nimi i betonem wydaje się istnieć pewna szczelina, żaden z nich nie drgnie (zaklinowane gruzem lub mocowane jakoś do stropu/dwuteowników). Panele sobie odpuściłem. Pójdzie gres udający deski na zaprawę CM-16 lub podobną. Beton zamierzam zagruntować, przykryć legary siatką Ledóchowskiego, przykleić listwy tynkarskie W-10 i wykonać warstwę wyrównującą z ZW-04 (ZW-08, o której omyłkowo pisałem na początku to mój błąd). Powinno to pozwolić na klejenie płytek po 48 godzinach od wylania warstwy. Czy dużo ryzykuję, pozostawiając legary? Bo że ich usuwaniem ryzykuję zniszczenie betonu i gwałtownym wzrostem czasu operacji i kosztów to wiem.
-
Po prostu zakładam, że obserwacje z innych pomieszczeń mogę uogólnić na wszystkie drewniane podłogi. Mówimy o JEDNYM pokoju.
-
Z tego, co mi się udało ustalić, także wnioskując z oględzin w innych w miejscach domu, gdzie to i owo było robione, wygląda na to, że legary są położone na stropie w sporych odstępach, a pomiędzy nimi jest coś twardego. Prawdopodobnie warstwa betonu na warstwie keramzytu, albo beton wymieszany z keramzytem. Ten drugi wariant wydaje się być o tyle lepszy, że usunięcie legarów nie spowodowałoby wsypania keramzytu spod betonu do przestrzeni po legarze. Nie jestem w tym zakresie specjalistą, ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji należałoby wykruszyć i usunąć beton, a następnie i wykonać całą podłogę na nowo - albo dać nową wylewkę na istniejącym keramzycie (przeszedłby suchy jastrych?), albo zacząć od nowa bezpośrednio na stropie . A tego jednak wolałbym uniknąć z przyczyn czasowych i, cóż..., kosztowych. Jeśli natomiast mowa o podniesieniu obecnej podłogi, to zdecydowanie wolałbym tego nie robić. Istniejąca już i tak jest za wysoko, a drzwi pomiędzy pomieszczeniami są bardzo mocno cięte, żeby się nad nią mieściły. To są drzwi z drewna z dużą powierzchnią przeszklenia i obcięcie kolejnych 17mm (14mm, jeśli mowa o zastąpieniu desek płytami 25mm) zagrażałoby już ich konstrukcji (zdanie fachowca) i trzeba by było pomyśleć o wymianie drzwi na zupełnie inne. W mieszkaniu, które opuściliśmy przeprowadzając się do tego domu nie byłoby problemu: ościeżnice postawiono na podłodze i nowi mieszkańcy położyli sobie panele na istniejącym parkiecie, a drzwi nie musieli ciąć, Chyba tylko w przypadku jednego skrzydła była taka konieczność, ale zrezygnowali z tych drzwi całkowicie, więc problemu nie ma.
-
Pacjent: podłoga z desek sosnowych na betonowym stropie. Kilka legarów, pomiędzy nimi wypełnienie z kulek, prawdopodobnie keramzytu, związane, co najmniej z wierzchu, betonem. Do legarów są mocowane (gwoździami ukrytymi we wpuście) deski o przeciętnej grubości około 28mm. Z powodów bliżej mi nieznanych w jednym z pomieszczeń deski są w wyjątkowo złym stanie. Jakby rozpadały się (jakaś biologiczna korozja?). W każdym razie mam je wymienić na coś innego. Pomyślałem o panelach. Widzę tu dwa problemy: 1) Myślę, że po usunięciu desek powinienem usunąć też legary (ich miejsce wypełniając zaprawą), ale jeśli rzeczywiście pod warstwą betonu są luźne kulki keramzytu, to rozsypią się i pewnie będzie trzeba wykonać nową posadzkę (albo fragmenty podłogi stracą podparcie), a tego wolałbym uniknąć. Czy rzeczywiście je usuwać? Jeśli tak, to jak uniknąć kłopotów? 2) Panel z podkładem i folią to jakieś 17mm. Zostaje mi do zgubienia jakieś 11mm, może 14mm w środku pomieszczenia. Można zastosować coś wyrównującego, choćby mój ulubiony ZW-08. Ale to oznacza czekanie i to raczej liczone w tygodniach na osiągnięcie odpowiednio niskiej wilgotności. Tymczasem będę mieć parę dni na całą operację. A może by tak, zamiast ZW-08 wkręcić w podłogę setki wkrętów do betonu, wypoziomować ich łebki, rozprowadzić grzebieniem coś w rodzaju CM16 i położyć 9mm płyty osb, a na to podkład i panele? Czy ma to sens? Zwłaszcza przy tak cienkiej płycie?
-
Nie znam tego syfonu. Ale mam prysznic z syfonem o dużej średnicy. W pobliżu dna korpusu syfonu mam wyjście do kanalizacji, natomiast za funkcję syfonu odpowiadają elementy, które są wkładane do tego korpusu; mówiąc obrazowo są to: specjalny „kubek”, zatrzymujący wodę i rura stanowiąca jeden element z okrągłą tarczą (patrząc z boku wyglądająca jak wielka litera T, słupek tej litery to owa rura). Jak już wspomniałem, „kubek” zatrzymuje wodę, a rura wystająca z tarczy w dół jest w niej zanurzona. Z chwilą uszczelnienia tarczy w pierścieniu trzymającym korpus syfonu (u Ciebie byłby to ten biały pierścień widoczny na zdjęciach) za odcięcie od zapachów z rury kanalizacyjnej odpowiada woda zatrzymana w „kubku”. Zdjęcie „https://tezoja.pl/userdata/public/gfx/2b113d4cad51a215e016ac843732c92c.jpg” daje jakieś pojęcie, o czym piszę. Ale obawiam się, że to nie ten syfon. Wygląda na to, że u Ciebie brakuje elementów odpowiedzialnych za funkcję syfonu. Wydaje się, że masz dwie możliwości: zdobyć wnętrze tego syfonu lub syfon na części, albo wymienić syfon na nowy, inny, ale pasujący. Ta druga opcja może być bardzo kłopotliwa, zależnie od dostępu do syfonu od spodu. Na mój nos Twój syfon wygląda mi na coś podobnego do któregoś z Sanplastów, ale jedynie uważne oględziny i pomiary mogą to potwierdzić.
-
Ocieplenie i wykończenie mojego poddasza użytkowego
ManfredBee odpisał usiek w kategorii Podstawa domu
Ja olewam modę i skupiam się na tym, co mi się podoba. Zwłaszcza, że moda się zmienia, a moje upodobania znacznie mniej. Ale o to właśnie chodzi kreatorom mody, żeby wydawać pieniądze na podążanie za modą. Jeden centymetr może się okazać pewnym wyzwaniem, żeby nie zabrudzić sufitu farbą z wałka. Ale robi się też odcięcia w narożniku, także bez taśmy i to się udaje. Ja stawiałbym na okolice cala. Ale to ja. Jeśli chcesz jeden centymetr, to JA dałbym wyraźnie szerszą taśmę wywiniętą na sufit i skupiłbym się na przyklejeniu taśmy na wąskim pasku przy linii odcięcia, a do sufitu kleiłbym tylko na tyle, żeby mi taśma nie przeszkadzała (nie zaczepiała o wałek). -
Robiłem podobnie, choć nieco inaczej: pralka stała przy drzwiach do łazienki w oddaleniu od wanny tak, że wąż spustowy z trudem do niej sięgał. Dodam, że pralka stała od strony przeciwnej do odpływu wanny. Dołożyłem drugi wąż, ale bez złączki - to była konstrukcja przewidziana do przedłużania węża pralkowego i można było nasunąć gumową końcówkę jednego węża na gumową końcówkę drugiego węża tak, że można było założyć opaskę (z czuciem!) w miejscu, gdzie znajdowały się plastik jednego węża, guma na nim umieszczona i końcówka gumowa drugiego węża. W obudowie wanny po stronie przeciwnej do odpływu wykonałem estetyczny otwór, przez który wsunąłem wąż spustowy (ściślej rzecz ujmując była to już przedłużka) i poprowadziłem go dalej pod wanną, doprowadzając do dedykowanej złączki na przelewie syfonu wannowego. Powinno działać. W każdym razie pralka nie wybuchnie;) Jeśli miałbym coś radzić, to nie przesadzaj z długością zespołu węży i pilnuj jakości połączenia węży i wysokości podłączenia do syfonu (55cm wydaje się ok).
-
Przypomniałeś mi, dlaczego nie kleję już na A...s. Miało to miejsce pewnie jakieś ćwierć wieku temu - klej kurczył się pod płytkami: Klejąc na równej ścianie płytki 15x15 miałem w miarę równą płaszczyznę (w granicach krzywizny własnej płytek), doklejając następnego dnia nawet przy skąpej warstwie kleju pod płytkami i równając z płytkami z dnia poprzedniego kolejnego dnia miałem zauważalny uskok. Przy nieidealnie wyrównanej ścianie płytki, pod którymi warstwa kleju była nieco większa zagłębiły się w płaszczyźnie płytek nieco bardziej niż te, pod którymi kleju było nieco mniej. Klejąc na suficie wnęki i podpierając deską płytki z nieco większą warstwą kleju, następnego dnia miałem szczelinę pomiędzy deską i płytkami (to na potwierdzenie, że klej się kurczył). Warstwa kleju w granicach opisanych na opakowaniu, sposób przygotowania zaprawy zgodny z opisem tamże. Od tej pory kleję niemal wyłącznie na C...t. Podobne problemy zdarzają się, owszem, ale skala ich jest nieporównywalnie mniejsza (moim zdaniem zaniedbywalna) i pojawiają się jak dam ogromną warstwę kleju (stanowczo przekraczając zalecenia producenta) zamiast choć w miarę przygotować podłoże. Nie jestem zawodowym glazurnikiem (kleję dla siebie i najbliższej rodziny), zwykle kleję popołudniami lub wieczorami, więc po parę, w porywach paręnaście sztuk dziennie i uskoków nie widać nawet pod poziomicą lub nie przekraczają naturalnej krzywizny płytek.
-
Mam do wykonania jakieś 5m kwadratowych utwardzenia ziemi (a właściwie piachu) w zakamarku ogrodu. Zdecydowałem się na beton. Obciążenie nie będzie duże, ale potrzebna jest płaska i równa płyta. Z uwagi na realia będzie to beton ukręcony z gotowych zapraw. Tanio nie będzie, ale przy tej ilości betonu inne opcje wcale nie są lepsze: Z betonowni trzeba wziąć wielokrotnie więcej. Do samodzielnego kręcenia z cementu i żwiru muszę kupić całą wywrotkę tegoż – cenowo wyjdzie może nawet drożej niż gotowa zaprawa, a jeszcze muszę znaleźć na ten żwir miejsce – przecież nie wysypię go na ulicę, ani na rabatki żony. Kupowanie żwiru w workach z kolei nie za bardzo jest konkurencyjne w porównaniu z gotową zaprawą. Innej opcji w okolicy nie widzę. Pewnie ideałem byłaby ekipa, która przywiezie niewielką ilość żwiru i cement oraz na miejscu, sypiąc prosto z mini ciężarówki zrobi i wyleje mi ten beton, ale zainteresowanie takim zakresem robót ze strony potencjalnych wykonawców jest, eufemistycznie mówiąc, znikome. Do wypełnienia podczas utwardzania jest dziura o głębokości sięgającej 25cm – trochę grubo. Trochę wypełnię ją odrobiną sporych kamieni polnych. Ale kamieni za dużo nie mam. Za to mam trochę (sensowną ilość jak na taka robotę) mniej i bardziej potłuczonych białych cegieł (obstawiam, że to silikat). Czy takie cegły nadadzą się pod beton, albo do zatopienia w betonie? Czy mogę sobie tylko kłopotów nimi narobić?
-
Moje pierwsze doświadczenie z oknem plastikowym miało miejsce, jak jeszcze mieszkałem u mamy. Było to mieszkanie w prywatnym budynku/bloku. Budynek ten jest (do dziś) częścią takiej zabudowy, gdzie cały stosunkowo niewielki kwartał jest ściśle zabudowany, a do podwórek jest dostęp poprzez bramy i „tunele” w budynkach. Rodzi to pewien problem: jeśli sąsiad z przeciwnej strony kwartału pali w kotle, a wiatr wieje w stronę drugiej ściany kwartału, to dym z dużą siłą wciskany jest do mieszkań. Efekt pogłębia ściana budynków, której wiatr nie może ominąć inaczej niż wspinając się nad dach. Być może przy mniejszej przestrzeni między budynkami wiatr nie schodziłby w ogóle w dół, a przy większej – rozpraszałby się, ale wygląda na to, że gabaryty przestrzeni komuś wyszły wyjątkowo wrednie/niekorzystnie. Dopóki mieliśmy okna z PRLowskiej tandetnej produkcji, gdzie latem muchy wchodziły przez zamknięte okno, to przed sezonem grzewczym odbywała się akcja uszczelniania i oklejania. A i tak przy niekorzystnych warunkach pogodowych pokoje od strony podwórek wypełniały się gryzącym w oczy dymem. Pierwsze okno plastikowe pojawiło się w moim pokoiku, który nie dość, że mały, to jeszcze miał najgorsze okno, zajmujące 2,5m z 2,75m ściany. Przy okazji zmniejszono otwór do około metra. Wtedy nikt znajomy nie miał okien plastikowych. Znałem jedno miejsce, gdzie firma zamówiła sobie okna aluminiowe do nowego biurowca. Nie było w okolicy żadnych firm sprzedających okna PCV (jedynie GS z drewnianym badziewiem), nie było też żadnych ekip montażowych od okien i okno wstawialiśmy własnymi siłami. Efekt był powalający: okno wytrzymywało napór dymu i nawet silny wiatr niosący kłęby śmierdzącego siarką dymu nie był w stanie wcisnąć go do pokoju. W sąsiednim pomieszczeniu stare okno pozwalało poczuć różnicę. Tamto okno zresztą było wymieniane jako drugie, ale już po latach i już przez profesjonalistów. Efekt uszczelnienia był taki sam. O ile mi wiadomo, wspomniane okno do dziś jest w tym mieszkaniu, po montażu, po latach było tylko raz regulowane, jakieś dwadzieścia lat temu. Powyższa obserwacja dotyczy sytuacji ekstremalnej. Ale już moim mieszkaniu też nigdy nie miałem problemów z nieszczelnością okien plastikowych, a raczej wręcz przeciwnie – konieczne było świadome dbanie o odpowiednie przewietrzanie pomieszczeń, połączone z używaniem higrometru. Przeżyliśmy tam ze dwie „wichury stulecia”, gdzie okna nie puściły nawet grama zbędnego wiatru. A w domu… okna w moim domu są paroletnie. Nie wiem ile dokładnie liczą sobie lat, ale mniej niż dziesięć. Byle podmuch sprawia, że firanki tańczą. Regulowanie przez profesjonalistów nic nie wnosi. Zdarzyło mi się w akcie rozpaczy własnoręczne dociągnięcie okuć na maks, aż uszczelki się zdeformowały, ale przy podmuchach NAWET PRZY ZACZEPIE czuje się wiatr przeciskający pod uszczelką. Jedyna opcja, to na zimę zakleić styk ramy i skrzydła jakąś taśmą. Padło na malarską. Wówczas wiatr nie hula po pokojach, ale słychać, jak pracują taśmy. Ktoś podpowiedział mi test paskiem papieru: przycina się go uszczelką, zamykając okno i próbuje wyciągnąć. Wszędzie można porwać papier, a nie da się go wysunąć. Wiatr jednak potrafi jakoś się wedrzeć. Szczelnych mam dokładnie pięć małych okien w sieniach, garażu i poddaszu. Wszystkie pochodzą z innych dostaw niż nieszczelne pozostałe i mają inne uszczelki lub nie mają ruchomego skrzydła. Moją uwagę zwraca (o czym już pisałem) okno zakupione jako możliwie najtańsze, w którym uszczelkę trzeba pilnować, bo się przesuwa. Ale zamknięte nie puszcza nawet odrobiny powierza. Chcę wymienić wszystkie uszczelki sprawiających kłopoty okien i drzwi balkonowych na inny rodzaj. Tutaj szukam informacji, na co powinienem zwrócić uwagę, zwłaszcza, że profesjonalne firmy nie mają ochoty zmierzyć się z takim problemem i nie mówią dlaczego. Powyższe daje mi do myślenia, więc wolę dopytać niż nadziać się na problem, istnienia którego w tej chwili nawet nie przypuszczam.
-
Problem nie dotyczy uszczelnienia przeszkleń, ale styku skrzydła (element ruchomy, otwierany okna) z ramą (element nieruchomy, zamocowany do ściany).
-
Chcę wymienić uszczelki w oknach i drzwiach balkonowych PCV. Okna i drzwi nabyłem wraz z budynkiem. Teoretycznie full wypas - ciepła ramka, roto designo, trzy szyby, ciepły montaż, czy co tam jeszcze. Ale wszystkie termo-eko-dodatki są masakrowane przez nieudane uszczelki. Na oko wyglądają jak wałek z listewką. Wiem, że opis niewiele mówi, więc w internecie znalazłem na oko podobny produkt, oznaczony symbolem „S-1628”. Żeby ustalić, czy to to samo, musiałbym wyciągnąć uszczelkę ze skrzydła i popatrzeć na przekrój i obmierzyć, ale nie chcę zniszczyć uszczelki zanim będę miał czym ją zastąpić, ale myślę, że daje jako taki pogląd, jak w przybliżeniu wygląda uszczelka. Z uszczelkami jest problem taki, że nie sposób uzyskać szczelność skrzydeł. To znaczy: w stanie bezwietrznym są szczelne, przyciśnięta uszczelką kartka papieru w każdym miejscu mocno się trzyma, ale przy silnym wietrze podmuch od okna jest tak duży, że widać ruch firan. Okna i drzwi były wielokrotnie regulowane, nawet sam tu i ówdzie zwiększałem docisk na zimę - aż uszczelki deformowały się między skrzydłem i ramą, a i tak silny wiatr bez problemu się wdziera. Jakby pod naciskiem wiatru wałek stanowiący część uszczelki odsuwał się i przepuszczał powietrze. Nie mam wątpliwości, że jest to kwestia szczelności na uszczelkach, bo naklejenie taśmy malarskiej na połączenie skrzydła i ramy skutecznie uszczelnia okna i drzwi. Jednocześnie na poddaszu mam okno, które sam kupowałem i montowałem w ścianie szczytowej (poprzednie okno było za małe, a służy mi za wyłaz - jest pomiędzy dwoma dachami). Był to najtańszy dostępny produkt z uszczelką, która przesuwa się, bo jest luźno osadzona w swoim rowku, ale jej kształt w przekroju przypomina znak większości i wyobrażam sobie, że wiatr próbujący dostać się do środka dodatkowo dociska listek uszczelki do ramy, bo okno zachowuje bezkompromisową szczelność. Z prośbą o pomoc w kwestii wymiany uszczelek zwracałem się do firm działających w branży w okolicy. Między innymi do tych, które regulowały mi docisk skrzydeł do ram. Z jakiegoś powodu są one mocno niechętne w kwestii wymiany uszczelek na INNY model. Dlatego tutaj poszukuję informacji, na co zwrócić uwagę, co wybrać i tak dalej. Wdzięczny będę za każdą podpowiedź.
-
Nienawidzę reklam i omijam je szeeerokim łukiem. Radio ściszam, TV, jeśli w ogóle oglądam, to z dekodera nagrywającego i pomijam reklamy, więc można powiedzieć, że mnie ta przyjemność rozczarowania rozdźwiękiem pomiędzy reklamą i rzeczywistością w tym przypadku ominęła.
- 63 odpowiedzi