Skocz do zawartości

ManfredBee

Uczestnik
  • Posty

    138
  • Dołączył

  • Ostatnio

  • Dni najlepszy

    1

Wszystko napisane przez ManfredBee

  1. Stan na dziś: właścicielom polecono ekipę, która podobno ma doświadczenie i potrafi... Z kręceniem głową i daleko idącą asekuracją podjęła ona próbę prostowania balkonu, co doprowadziło do wieszczonego przez nią pęknięcia płyty i w konsekwencji balkon rozebrano i wylano na nowo. Jest trzy ze razy grubszy i nie ma ochoty opadać. Ale tu zaczynają się nowe schody. Przede wszystkim balkon nie ma spadku a na jego wierzchu naklejono papę termozgrzewalną, obejmującą obróbkę blacharską. Z uwagi na tą obróbkę blacharską utworzyła się więc niecka. Doczytałem w internecie i stąd wiem, że do położenia tam płytek trzeba by wykonać jastrych o grubości minimum 35mm ze spadkiem 2%. Problem polega m.in. na tym, że balkon jest tak wykonany, iż w tej sytuacji płytki sięgną powyżej progu drzwi balkonowych. Sytuację ratowałoby zmniejszenie spadku do np 1,5% i klejenie bezpośrednio na papie (ktoś i doradził grubszą warstwę elastycznego kleju z zatopioną siatką posadzkową) - wówczas podłoga balkonu na styk podchodziłaby pod otwory odwadniające dolną krawędź ościeżnicy drzwi balkonowych. Mnie osobiście krew zalała, jak to zobaczyłem, ale coś trzeba zrobić... Tylko CO? Zrywać papę? Rozbierać znowu balkon? A może jednak próbowanie klejenia płytek na papie ma jakiś sens???
  2. Ok: co dokładnie mam na tych zdjęciach pokazać? Bo jak do tej pory, nie widzę tam nic takiego, czego nie można by sobie wyobrazić na podstawie pisemnego opisu. Ot - betonowa cienka płyta przylegająca dłuższą krawędzią do ściany, pochylona w dół. Pod spodem ślady deskowań i skrawki papy, którymi uszczelniano szalunek. A wracając do meritum: Chodzi mi po głowie, żeby kupić nadproże strunobetonowe i przymocować je pod płytą balkonu na stalowe kołki rozporowe (jak gęsto?) w 2/3-3/4 (wartość wzięta z sufitu) odległości od ściany do krawędzi. Pomiędzy ścianą i nadprożem, w jego końcach, wyobrażałbym sobie jakieś skośne belki, podpierające balkon. I nasuwają się następujące pytania: czy to ma sens? A jeśli tak, to: Jak rozłożyć obciążenie na ścianie budynku? Jakie dać te skośne belki - stal? drewno? O jakich wymiarach? (nadproża, jakie widziałem mają przekrój 12x12cm) Pod jakim kątem? Czy mogę próbować podnieść płytę balkonu do (prawie) poziomu (to jest z rozsądnym spadkiem, ocenianym przeze mnie na 2,5cm)? Czy te działania nie spowodują, że na płytę zaczną działać niebezpieczne siły odrywające go od budynku? Jeśli tak, to jak je ograniczyć lub im zapobiec? A może po prostu obciąć balkon i dać sobie spokój? Jeśli ktoś z czytających ma odpowiednią wiedzę i doświadczenie, proszę o kilka, jakże cennych, uwag. PS. Przyszło mi do głowy wezwać "konstruktora" ww obiektu, jak się jednak okazało - niestety od kilkunastu lat już nie żyje.
  3. Mam drugą opinię, innego specjalisty, który twierdzi, że balkony można pozostawić bez zmian. Specjalista zadysponował usunięcie płytek przy ścianie - w płycie żelbetowej NIE WIDAĆ pęknięć. Podobnie jak w przypadku pierwszego specjalisty, stwierdzenie braku kłopotów oznaczało dla tego pana koniec jego zaangażowania w problem. Ja bym się jednak uparł, żeby coś zrobić, przynajmniej z tym balkonem, który ma dość wielki spadek. Żeby nie opadał dalej, może trochę wrócił do poziomu. Co sensownego da się zrobić?
  4. Witam! Zawsze wydawało mi się, że elewacja powinna być wykonana jako nierówna, najlepiej gruby baranek. Kiedy jednak stanąłem przed stosownym wyzwaniem, okazuje się, że bardzo w modzie jest elewacja gładka, wręcz gładź! A ja ze swoimi poglądami wychodzę na dziwaka. Jak ja to widzę? Wg mojej aktualnej wiedzy elewacja gładka jest preferowana, jako taka, która miałaby mniej się brudzić, co akurat niekoniecznie musi być prawdą, bo znajomy ma już naście lat kornika na ścianach i choć na pewno stracił on nieco ze swojego początkowego blasku, to jakoś nie razi w oczy burością. W każdym razie w pobliżu są gładkie elewacje, niby młodsze, ale na oko bardziej "zmęczone". Z drugiej strony tynk o znaczących nierównościach zatrzymuje nieco ruch powierza w bezpośrednim sąsiedztwie ściany, zmniejszając tempo jej wychładzania, podczas gdy tynk gładki jest omywany i studzony bez przeszkód. Podobnie działa natura, która wyposażyła nawet nas – ludzi w mechanizm podnoszenia włosów na ciele w warunkach chłodu, mający zmniejszać utratę ciepła poprzez takie właśnie ochronne zatrzymywanie ogrzanego powierza za pomocą włosków przy skórze (pewnie nie wiedziała, że w modzie będzie depilacja ). To jak to jest naprawdę z tymi elewacjami?
  5. Ale przed końcem sezonu grzewczego chyba się nie odważę.
  6. Wygląda na to, że na zimno wody nie ubywa, albo ubywa jej bardzo mało - chwilę po uchyleniu zaworu z wodą wodociągową dało się słyszeć chlupot wody w rurze przelewowej. To jeszcze przede mną. Może w końcu coś znajdę?
  7. Na mój gust jest to kocioł spawany z blach, więc raczej stalowy.
  8. Bardzo sobie cenię Twoje uwagi i diagnozę traktuję jako wysoce prawdopodobną, jednak póki trwa sezon grzewczy, niewiele mogę zrobić. W maju lub czerwcu mógłbym myśleć o odłączaniu kotła, wykonywaniu próby ciśnieniowej lub jego wymianie (trzydzieści lat!). Dziś mogę zrobić tylko coraz dokładniejsze oględziny lub czekać na inne jeszcze pomysły Forumowiczów.
  9. To najłatwiej byłoby zaobserwować. Myślę jednak, że woda potrafi schodzić poniżej dna tego zbiornika - wyłączając w pierwszej kolejności tą część instalacji, która zasilana jest z górnego odgałęzienia.
  10. Kolejny dzień eksperymentu nie przyniósł zmian - strata wody około 27 litrów, w wiadrze śladowe ilości na dnie. Instalacja wróciła do pierwotnej konfiguracji. Bardzo zabawna była ta wymiana opinii o pijącej pompie, choć w sumie nie jest mi do śmiechu. Jakiś metr sześcienny wody poszedł sobie już w niebyt a ja nie wiem, którędy. Znajomy "ekspert" twierdzi, że nie ma siły - jeśli kocioł cieknie, aż tak cieknie, to musi być ślad w popiele. A ten jest suchy jak pieprz. Z drugiej strony rury, o ile nie przechodzą przez ściany, to są na wierzchu i przecieków nie widać. Izolacji z całości rur izolowanych nie ściągałem, ale na złączach jest sucho a gdyby pęknięcie było w innym miejscu... nawet izolacja byłaby już choć trochę wilgotna, pojawiłaby się jakaś plama. To przecież około 27 litrów na dobę a wcześniej, w czasie mrozów, ubytki były większe (ale tak dokładnie nie oceniałem). Nasuwający się wniosek, że woda po prostu odparowuje ucinają spostrzeżenia z dotychczasowej, około trzydziestoletniej pracy instalacji - wcześniej rzadko (2-3 razy na sezon) była uzupełniana niewielką ilością wody a teraz codziennie ubywa jej dużo. Najpóźniej po dwóch dobach ubytek zakłóca cyrkulację! Na pewno powinienem zrobić próbę ciśnieniową kotła, ale w sezonie grzewczym raczej się na to nie zdecyduję. Pozostaje sprawdzić skutki niepalenia przez dobę. Może przy okazji wyszczotkuję do czysta cały kocioł? Czy nasuwają się Wam jeszcze jakieś sugestie?
  11. Raczej błąd pomiarowy . Dzisiaj się odrobinę zagapiłem, ale wyszło (a raczej weszło) 27 litrów i trochę. Przy takich temperaturach kusi mnie, żeby sprawdzić, co będzie bez palenia w kotle przez jeden dzień.
  12. Kolejna doba i kolejne 26,8 litra. Wczoraj, po uzupełnieniu wody usunąłem odcinek rury przelewowej, idącej do kanalizacji i zaślepiłem kolano dedykowanym korkiem, wkręconym normalnie na pakuły z pastą - szczelność w zasadzie gwarantowana. Ponieważ tak było łatwiej, podstawiliśmy wiadro pod rurę, o której pisałem, że z tego samego trójnika "wychodzi w górę i jest zawinięta półkoliście w dół a jej drugi koniec jest otwarty na poddasze". Dziś rano w wiadrze była odrobina wody na dnie. Z całą pewnością NIE było to prawie 27 litrów, których rano zabrakło w instalacji (łatwo poznać - wiadro ma tylko 25 litrów pojemności ).
  13. A może, zamiast robić sobie ze mnie, za przeproszeniem, jaja, spróbuj uzasadnić swoje sugestie? Akurat nic mądrego w tym temacie nie wygooglałem, a właściwie jedną konkretną opinię: że z gumą lepszy (bo mniej problemów). Wywiad w sklepach i z trzema fachowcami potwierdza tę opinię (dwa głosy, że nie ma to znaczenia).
  14. Zrób mi, proszę, wykład, bo chyba błądzę, ale moim zawór ten powinien przy WYłączonej pompie pozostawać otwarty i stawiać jak najniższy opór cyrkulacji grawitacyjnej a po załączeniu pompy powinien z hukiem się zamknąć, uniemożliwiając krążenie wody tłoczonej przez pompę w tycim obiegu zamiast przez kaloryfery. Zawór został zakupiony jako fabrycznie nowy, przed montażem zamykał się szczelnie a w instalacji z ciepłą wodą wymagał III biegu pompy, żeby było go słychać jak się zamyka. Z zimną nie zawsze zamykał sie na biegu II. Tak jest nadal, więc zakładałem, że nie ma problemów z jego szczelnością. Przy czym robi się off-topic, bo to na pewno nie zawór różnicowy opróżnia instalację z wody. Choć oczywiście bardzo dziękuję za wszelkie uwagi i na pewno wymontuję ten zawór po sezonie grzewczym, obejrzę go i być może zdecyduję się go wymienić. Przy najbliższej okazji spróbuję wykorzystać domowy wodomierz i dokładnie określić dobowy ubytek wody przy obecnych temperaturach. Bo na wyczucie, to jakoś nie zauważyłem drastycznego skrócenia czasu uzupełniania wodą instalacji. Aktualny "pomiar": 27,4litra od wczoraj.
  15. Nie bardzo w to wierzę, ale spróbuję rozłączyć tę rurę i podstawić wiadro. To jego siódmy lub ósmy sezon. W opisywany sposób pracował OD POCZĄTKU. Ale czy nie o to chodzi???
  16. Nie wspominałem, bo wydało mi się to nieistotne: któregoś dnia (sobota rano) na początku problemów tycim strumyczkiem wody przelewaliśmy instalację z jeszcze letnią wodą chyba koło godziny - ktoś zasugerował, że mimo wszystko może tam znajdować się korek lodowy i to miał być sposób na jego usunięcie (rozpuszczenie). Osobiście w to nie wierzyłem, ale tonący brzytwy... i tak dalej. Jak z naczynia wzbiorczego zaczęła płynąć zimna, wodociągowa woda, zakończyliśmy ten o wątpliwym sensie eksperyment i wówczas, po rozpaleniu, sprawdzaliśmy, że cała instalacja nagrzewa się. Tego dnia instalacja funkcjonowała perfekcyjnie a następnego (niedziela) - grzały tylko dwa kaloryfery z sześciu i musieliśmy awaryjnie wygaszać kocioł, bo temperatura na kotle szybko zbliżała się do setki. Ponieważ nie chcieliśmy dolewać wody do gorącego kotła, to daliśmy zarobić elektrowni. W poniedziałek, po uzupełnieniu wody w instalacji w trybie "standardowym", instalacja pracowała zupełnie prawidłowo. A wracając do cytowanej informacji: Jaki jest cel tej zabawy z wiadrem? Bo musiałbym rozpinać rury, żeby woda nie trafiała do kanalizacji, tylko do wiadra (wspominałem o istnieniu takiego połączenia, pisząc : "Dolna rura z trójnika odprowadza nadmiar wody z naczynia wzbiorczego wprost w metalową rurę kanalizacyjną, łączącą pion kanalizacyjny z wywiewką." przypomnę jeszcze, że ów trójnik jest podłączony do górnego przyłącza naczynia wzbiorczego). Uzupełnianie wody odbywa się oczywiście przy WYłączonej pompie. A pracę bez pompy przypominaliśmy sobie, jak przy okazji czyszczenia filtra uszkodziła się uszczelka i "chwilę" musiałem pochodzić za nową - oczywiście nie kupiłem, bo one się przecież nigdy nie niszczą (widocznie ta o tym nie wiedziała) i skończyło się na skręcaniu na teflon. Ale prze dwie godziny grzała tylko wschodnia połowa kaloryferów i jeden zasilany bezpośrednio z rury idącej w górę. Po przywróceniu pracy pompy grzały wszystkie kaloryfery. Pompa uruchomiona przy ciepłej wodzie na biegu innym niż III nie zamyka zaworu różnicowego. Po starcie na biegu II z zimną wodą czasem zamyka zawór różnicowy a czasem nie, na ciepło - nie ma mowy. I tak jest od początku. Z tego powodu myślałem raczej o zakupieniu mocniejszej pompy, ale skoro TA się sprawdza... Dodam i podkreślę, że problemy, o których piszę zaczęły się nagle nieco już ponad miesiąc temu. Wcześniej nigdy nie występowały problemy z kwestią uzupełniania wody.
  17. Pompa wymuszająca cyrkulację wody w instalacji jest umieszczona na rurze przyłączonej do górnego króćca kotła, czyli do jego wyjścia.
  18. Naczynie wzbiorcze w postaci poziomego walca ma w dnie (pośrodku walcowej powierzchni) przyłącze, połączone bezpośrednio (ale przez redukcję) z rurą 5/4 cala poprowadzoną z górnego króćca kotła na poddasze. Pod naczyniem wzbiorczym rura rozgałęzia się na stronę zachodnią i wschodnią. Wyższe odgałęzienie znajduje się jakieś 20cm pod naczyniem wzbiorczym. W górnej części naczynia wzbiorczego, w okrągłej bocznej ścianie, znajduje się przyłącze, do którego przykręcono trójnik. Górna rura z trójnika wychodzi w górę i jest zawinięta półkoliście w dół a jej drugi koniec jest otwarty na poddasze. Dolna rura z trójnika odprowadza nadmiar wody z naczynia wzbiorczego wprost w metalową rurę kanalizacyjną, łączącą pion kanalizacyjny z wywiewką. Jeśli występują inne króćce, to są zaślepione (nie pamiętam już, jak dokładnie wyglądał goły zbiornik, a w tej chwili jest on grubo zaizolowany). Dodam, że instalacja CO jest napełniana od dołu wodą wodociągową, poprzez króciec kotła przewidziany do jego opróżniania (zawór spustowy jest na trójniku). Wodę lejemy, aż usłyszymy szum w kanalizacji. Podczas pierwszych "awaryjnych" uzupełnień, z uwagi na długi czas podejrzewaliśmy zatkanie rury odprowadzającej nadmiar wody do kanalizacji, co oznaczałoby zalanie poddasza, dlatego kontynuowaliśmy dolewanie wody, pozostając w kontakcie telefonicznym pomiędzy kotłownią w piwnicy i poddaszem.
  19. Instalacja jest wyposażona w odpowietrzniki na kaloryferach i odpowietrznik na najodleglejszym pionie, które jednak jeszcze nie zdołały się przydać - instalacja jest wykonana jako grawitacyjna z dużymi przekrojami (3/4 cala w przypadku krótkich gałązek, cal w przypadku dłuższych, a reszta to 5/4 cala) i potężnymi spadkami - sama się odpowietrza przez naczynie wzbiorcze i nigdy jeszcze odpowietrzniki nic nie wniosły. Dodam, że parę razy w czasie swojego funkcjonowania była opróżniana z wody i nigdy nie było potem problemów. Osobiście uważam, że zapowietrzenie instalacji skutkowałoby nierównomiernym nagrzewaniem kaloryferów, czego nie zauważam - jak nie brakuje wody, to wszystko działa prawidłowo. W zasadzie codziennie od jakiegoś miesiąca. Jak już wspomniałem: we wcześniejszych latach wystarczało 2-3 razy na sezon plus po każdym zagotowaniu (czasem się zdarzyło). Przy czym uzupełnianie było rutynowe a nie z powodu zakłóceń w pracy instalacji. Jeśli instalacja przestaje funkcjonować, to musi brakować zdecydowanie więcej (ale nie wiem o ile) niż 30 litrów. Co najmniej trzydzieści lat.
  20. Zgadzam się, ale gdzie??? To nie pierwszy sezon z tą instalacją! Wcześniej też bywały mrozy i ubytki wody nie wymagały codziennego jej uzupełniania, a już na pewno nie paraliżowały instalacji. Tak sobie teraz pokojarzyłem: wcześniej, nawet w "mrozy stulecia" nie było problemem uzyskanie w pomieszczeniach 24-26oC, a teraz przekroczenie 20oC przy małym minusie jest nie lada wyzwaniem. Ależ kocioł wygasa w nocy! Uważne oględziny wnętrza kotła i rur nie wykazują przecieków nawet na zimno. A mówimy prawdopodobnie o utracie rzędu (pi razy klamka) 25-35 litrów na dobę. Myślę, że taka ilość byłaby do zauważenia. No chyba, że możliwe jest, że na zimno przeciek się zamyka a na gorąco zaczyna sączyć się woda i natychmiast paruje. Ale takie rzeczy to chyba tylko w kotle byłyby możliwe. Najlepiej w rejonie trudno dostępnym do obserwacji. Czy branie takiego rozwiązania pod uwagę ma sens? Da się to jakoś łatwo sprawdzić?
  21. Witam! Instalacja co, w której występuje problem ma około 30 lat. Jest to instalacja otwarta z kotłem na paliwo stałe Ogniwo Biecz. Początkowo używane były kaloryfery ze stalowych żeber. Kilkanaście lat temu jeden z nich zastąpiono żeliwnym a kilka lat (powiedzmy, że 7) pozostałe zastąpiono aluminiowymi. Wówczas wystąpiły problemy z równomiernością grzania (nieprzewidywalne preferencje, który grzejnik zadziała, a który nie). Problemy rozwiązała pompa. Standardem było, że woda była tam uzupełniana przed rozpoczęciem sezonu, a potem jeden lub dwa razy w sezonie (oraz ewentualnie po zagotowaniu wody) i to wystarczało. Ostatnio (od jakiegoś miesiąca) wystąpiły problemy z równomiernością grzania (jw). Wówczas między innymi upewniliśmy się, że pompa pracuje i tłoczy wodę oraz obejrzeliśmy siatkę filtra (kilka kłaczków pakuł - raczej bez znaczenia). Ku naszemu zdumieniu źródłem problemów była brakująca woda - kilka minut upłynęło, by woda z wodociągu przelała się z naczynia wzbiorczego. Pomimo starannego i uważnego prowadzenia kotła okazało się, że konieczne jest CODZIENNE dolewanie wody do instalacji (bo problemy wracają najpóźniej po dwóch dniach) i każdorazowo brakuje jej naprawdę sporo. Uważne oględziny nie wykazały przecieków w jakimkolwiek miejscu. Ponadto rury rozgrzewają się w całości, podobnie jak naczynie wzbiorcze - ewentualny korek lodowy po kilku-kilkunastu godzinach (kocioł wygasa w nocy) gorąca musiałby się roztopić (część instalacji dystrybuująca świeżo nagrzaną wodę znajduje się na poddaszu, ale w grubej izolacji z czegoś, co nazywa się watą szklaną; poza tym temperatura na poddaszu nawet w największe mrozy była dodatnia). Co mogło się stać, że jest jak jest, inaczej niż było przez lata i jak sobie z tym czymś poradzić? Będę wdzięczny za każdą podpowiedź
  22. Specjalista, starszawy pan, podobno niezły, stwierdził, że po prostu płyta balkonu jest za cienka i się wygina, ale "nic się nie dzieje" i on by tego nie ruszał. A skoro chcę coś z tym zrobić, to mogę znaleźć ekipę (on mi w tym nie pomoże), która będzie wiedziała co zrobić, bo ja sam "sobie nie poradzę". Zwątpiłem w "niezłość" tego pana. Jedyne pocieszenie, że "rzucił okiem" i pomacał ręką kompletnie za darmo, zajrzał po prostu przy okazji. Jak myślicie: Szukać kogoś innego? Próbować coś zrobić na własną rękę?
  23. Witam! Krótko i na temat: Czy warto pakować się w ekrany za kaloryferami z aluminiowych żeber? Z wiedzy znalezionej w Sieci można dojść do wniosku, że mogą się opłacać przy oporze cieplnym ściany poniżej 1,0m2*K/W, tymczasem już jeden bloczek z gazobetonu o szerokości 24 cm daje około 1,5m2*K/W. Ponadto interesuje mnie ekran odbijający, co podobno w pewnych (jakich?) okolicznościach może zmniejszyć moc grzejnika nawet o 9%.
  24. Witam! Podłoga została wykonana z sosnowych desek, przybitych do poprzecznych względem nich dość potężnych listew (akurat wyleciało mi z głowy, jak się te "listwy" nazywają). Po cyklinowaniu zostały pomalowane kaponem i jakimś, nieznanym mi bliżej lakierem. W ciągu kilku lat ujawniły się zasinienia niektórych desek w różnych miejscach. Praktycznie we wszystkich pomieszczeniach. Problem estetyki rozwiązano doraźnie, malując podłogę na brązowo farbą "olejną". Dziś, po latach, zastanawiam się nad sensem ewentualnego szlifowania farby i lakieru. Jeśli zasinienia nie dadzą się zeszlifować, to może po prostu lepiej ponownie pomalować podłogę farbą i nie zawracać sobie głowy bałaganem związanym z pracą maszyny szlifującej? Czy ewentualnie dałoby się zabejcować niegdyś lakierowane deski? Może takie ewentualne ukrycie przebarwień i polakierowanie bezbarwnym lakierem będzie lepszym rozwiązaniem niż jednolita kolorystycznie farba? Z drugiej strony farba nie da się usunąć z różnych szczelin i zakamarków a nie wiem, na ile będą widoczne i na ile będą mi przeszkadzały. Bo chyba przykrycie całości panelami nie ma za wiele sensu? Będę wdzięczny za wszelkie uwagi, które pomogą mi coś zdecydować.
  25. Oczywiście zmiana wymiarów drewnianych elementów podłogi jest związana z wilgotnością, a przy takiej pogodzie, jak ostatnio, wystarczy wilgoć z powietrza. Co nie wyklucza zacieków z różnych źródeł. Znajomy parę lat temu miał bardzo analogiczną sytuację. Okazało się, że świetny, polecany pan od parkietów "zapomniał" o zachowaniu szczelin pomiędzy ścianą o podłogą. Parkiet ułożony w suche, upalne lato pofalował się podczas deszczowej jesieni.
×
×
  • Utwórz nowe...