Łatwo jest oceniać płytki, panele i parkiety, jaaaaaaaasne. Jakbym miała kasę, żeby położyć taką ilość parkietu albo - o matko - desek prawdziwych, nie udawanych, to bym prawdopodobnie miała też służbę i nie musiała się zastanawiać, jak to umyć, doczyścić, czy co tam można jeszcze z tym robić, bo mając małe dzieci, piętro ciągle wykańczane (co za tym idzie ciągle gdzieś ta gładź się przedostaje) i kota, to nie uważam, że nawet drewnopodobne płytki są tanim gustem. Zapłaciłam za nie wystarczająco dużo, bym była z nich zadowolona, a jednocześnie na tyle niedużo, bym nie musiała przeliczać każdego grosza, których niestety coraz mniej. A z tego, co wiem, pielęgnacja drewna jako takiego jest o wiele bardziej wymagająca i po prostu szkoda mi, by się zmarnowało. Nie wykluczam później żadnych perturbacji w tym myśleniu na piętrze, ale do tego mam jeszcze czas. Salon jest w płytkach, bo miał być w płytkach i choćbym miała zyskać miano najgorszego dekoratora wnętrz wszechczasów mam to w ... głębokim poważaniu. Bo uwielbiam stary styl i ciemne kolory, a jakbym mogła to bym sobie wymurowała średniowieczny zamek i marzła w nim ze szczęścia.