Skocz do zawartości

A ja se poremontuję...


Recommended Posts

Oj, nie domyślałem się dzisiaj rano, kiedy jechałem demolować ściany, że czeka mnie niespodzianka. Że odkryję oryginalną "tfurczość" niegdysiejszego "elektryka", który to "wybitny specjalista", wykonał był w tych ścianach instalację elektryczną. Kiedy to robił - nie wiem. I nie będę prowadził dochodzenia. Ale, z powodu, że sam jestem elektrykiem, uznałem, że warto uwiecznić jego dokonania dla potomności.
Niestety, nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego. Ale nic straconego. Wezmę jutro. A może znajdą się jeszcze inne kwiatuszki? Te osiągnięcia nie uciekną, nie zając. Oprócz mnie, nikogo w tych ścianach na razie nie ma. I nikt tej jego, pożal się Boże, "instalacji" nie zmieni.
Bo to teraz moje ściany. Od kilku dni.

Tak się złożyło, że na stare lata przyszło mi kolejny raz zajmować się remontem. Już głupieję od nadmiaru szczęścia. Spróbujcie utrzymać "na chodzie" dwa domy i dwa mieszkania. Małe i duże remonty, naprawy, przeglądy, dbałość o sprawność urządzeń domowych... To wszystko robię sam, albo pilnuję wynajętych fachowców. Często w charakterze pomocnika. Trzeba postawić płot - stawiam. Trzeba przebudować piec - szukam zduna, a potem gromadzę materiały i mieszam glinę. Trzeba malować? - maluję. Szpachlować? - szpachluję! Mogę sadzić drzewa, siać zboże ("papiery" rolnika wykwalifikowanego też mam), naprawić zamek w drzwiach, nasmarować rower, zaszklić okno w budynku gospodarczym, bo wiatr łupnął okiennicą i szyba się stłukła...
Nie będę nawet pisał o tym, że wszelkiej maści naprawy, od zwykłej latarki począwszy, która to "wielka światłość" pamięta jeszcze moją prababcię, przez żelazko, robota kuchennego, pralkę, lodówkę, telewizor, magnetowid, monitor i komputer, też należą do mnie i zgrozą byłoby wydawać pieniądze jakimś serwisantom.
Dlaczego to robię? Bo muszę! Bo nikt inny nie chce!
Ech, żeby tak się ożenić i mieć dzieci, które z czasem dorosną, pomogą w różnych pracach, a potem przejmą te zadania i obowiązki...

No dobra, już przestaję. Jutro napiszę, skąd i dlaczego wzięło mnie na filozofię... No dobra. Napiszę teraz.
Wszyscy tylko budują i budują, więc pomyślałem, że ja se mogę poremontować. A co! Kazdy może pisać? Każdy! Babcia też!
Pa! Narka!
icon_biggrin.gif

Pewnie niejeden tak myślał.

Ale nie pisał!
Link do komentarza
Oj, na pewno się nie uchowa, bo będzie zupełnie nowa. Ale dzisiaj znalazłem nowy kfiotek. Przewód zasilający przypierdzielony gwoździem do ściany, walnięty pomiędzy żyłami. Fotkę zrobiłem, tylko że... aparat został w obiekcie. Cóż, może jutro o nim nie zapomnę.

A wszystko przez to, że przecież nie jestem tam tylko fizyczny. Obowiązki inwestora i kierownika robót też wykonuję, więc praca koncepcyjna też jest płatna (sam se za nią zapłacę). No i dzisiaj, od południa, w zasadzie tylko tym się zajmowałem.
Przyjechał szwagier, no i gadka szmatka, doszliśmy do zgodnego wniosku, że gdyby jeden otwór drzwiowy zamurować, a w zamian za to wyciąć podobny w innym miejscu, to gniazdko zyskałoby wiele na funkcjonalności. Problem tylko w tym, że ściana jest betonowa, więc nie wiemy, czy konstrukcyjna, czy też działowa. Ale przecież myśleć umiemy.
Kopnęliśmy się z taśmą po wnętrzach, pomierzyliśmy wszystko galanto i wyszło nam, że to ściana działowa. Tak z analizy logicznej. Ale przecież to nie pewność! Do szczęścia jeszcze daleka droga...

Nie jesteśmy amatorami; szwagier od wielu lat zajmuje się robotami wykończeniowymi w mieszkaniówce, z niejednego pieca chleb jadł, jego rady bywają na wagę złota. Ale pewnych spraw nie jest w stanie przeskoczyć.
Dlatego ściągnąłem na obiekt drugiego szwagra. Żeby doradził. Bo ten drugi szwagier ma uprawnienia budowlane, w dodatku w zakresie konstrukcji. Czyli to, co akuratnie jest mi potrzebne.
Przyjechał, pooglądał, obmacał i powąchał ściany a potem wydał werdykt. Technicznie i technologicznie - wszystko da się zrobić. Tyle że, jeśli to jest ściana konstrukcyjna - niezbędne będzie pozwolenie na budowę i cała procedura z tym związana. Jeśli natomiast działowa - to wystarczy mały projekt dla Zarządcy (jako dupochron), który moja żona jest w stanie wykonać przez dwa wieczory. Oczywiście, projekt posiadający wszystkie niezbędne stemple i podpisy. Teraz pozostało tylko odnaleźć dokumentację obiektu i poznać kierunek ułożenia płyt stropowych.
A to nie będzie łatwe.

Cóż więc dziwnego w tym, że skoro tak się naharowałem, to wypadało jakąś uczciwą, rodzinną kawą rozpocząć całe moje (nasze) remontowanie? Bo najlepsza z żon też dołączyła do nas po piętnastej. Było fajnie, zobaczymy co dalej. Jutro zaczynają się poszukiwania dokumentacji, a ja mam demolować łazienkę. Ciekawe, jak dobry był klej do płytek, użyty do ich przyklejania. Mam dwa młoty, w tym jedną profesjonalną makitę, a drugi bardziej amatorski. Zagrzeją się, czy nie? Się zobaczy.

PS. Szwagier ma zaglądnąć...
Link do komentarza
Gość mhtyl
Cytat

z tymi szwagrami to mi nie tylko kawka pachnie icon_wink.gif dobrze, ze sa... w koncu co 3 glowy, to nie jedna icon_smile.gif


Oj! Szwagrów to retro jak mało kto nie musi się wstydzić,są do tańca i do różańca i do flaszeczki icon_mrgreen.gif
Prawda Stasiu?
Link do komentarza

Nie ma jak szwagry!

Wczoraj nie pisałem, bo padłem niczym na wojnie. Narobiłem się jak reks.
Wprawdzie przed południem, pojeździliśmy trochę ze szwagrem po hurtowniach i różnych "Majstrach", "Mrówkach" oraz podobnych "lokalach", ale kiedyś nadszedł temu kres. Wróciliśmy na obiekt, wyładowali towar i przystąpili do... parzenia kawy. I tak piliśmy sobie kawę, a do szesnastej kafelki z łazienki zdążyły grzecznie opaść, po czym powskakiwały do worków, łamiąc się przy tym na części, a worki same, bez popędzania, grzecznie ustawiły się w kolejce, niedaleko drzwi na klatkę schodową. I naprawdę nie wiem, dlaczego to mnie bolały potem ręce... nogi... i byłem okrutnie zmęczony.

A po szesnastej przyjechał fachman od mebli kuchennych. Już z pierwszymi propozycjami. Oczywiście, całość oferty miał na lapku, przekręcał te meble, zmieniał ustawienia, szerokości, koncepcje...
Siedzieliśmy wokół stołu półkolem, to znaczy ja, najlepsza z żon, nasza córka i szwagier. Oraz ON, główny realizator in spe, naszych mebli.
Główny problem polegał na tym, że w kuchni ciągle brakowało miejsca na termę gazową. Kuchnia jest malutka, każde pięć centymetrów jest na wagę złota, a tu terma nie dość, że sama nie najmniejsza (Junkers), to jeszcze wokół niej musi być zachowana strefa niepalna. I nie można tego przepisu obejść, bo... moja najlepsza z żon pilnuje go u innych mieszkańców, obywateli naszego miasta. Służbowo zresztą, za to jej płacą. No i nie może sobie pozwolić, żeby u siebie tego nie przestrzegać.
Po kilku godzinach dyskusji atmosfera była już tak naelektryzowana, że... zgodziliśmy się na bojler, czyli podgrzewacz elektryczny. I wszystkim ulżyło, a mnie opanowała senność, chociaż drzwi kuchni też trzeba przesunąć. Niewiele, o 15 centymetrów. Właściwie, to nie drzwi, a otwór drzwiowy. Drzwi do kuchni nie będzie. W przyszłym tygodniu ostateczne zatwierdzenie projektu.
I dlatego byłem wieczór tak zmęczony, że nie pisałem.

Dzisiaj natomiast, zakończyliśmy demolowanie reszty. Zostały wprawdzie drzwi do łazienki, ale to wyrzuci się poźniej. Wyciąłem natomiast inne futryny, wyrąbałem płytki z podłogi w łazience i zerwałem kasetony wszędzie gdzie były. Jutro wywozimy wszystko na miejskie gruzowisko. Jest takie specjalne miejsce, gdzie bezpłatnie można pozbyć się śmieci budowlanych. Oczywiście, tylko osoby prywatne. Firmy muszą za to płacić.
W poniedziałek zaczynają się roboty instalacyjne. Ja bedę robił instalację elektryczną, a szwagier rozprowadzi wodę.

A teraz obiecane "kfiatki"

8024893000_1360356831.jpg

Jak widać na obrazku, gniazdko wtyczkowe zasilane było z puszki, którą sprytny elektryk(?) ukrył pod kafelkiem. O jej istnieniu nikt nie wiedział.

5368528700_1360357329_thumb.jpg

Łazienka przed demolką.

7487106600_1360357604_thumb.jpg

A tak wygląda ten róg, gdzie była kabina prysznicowa. Pod kafelkami goły przewód elektryczny.

Link do komentarza
No, tydzień mi się nie pisało. Ale cóż zrobić, wieczorami bywam tak zmęczony, że i myśli ciężko zebrać... Ciężko to idzie, tym niemniej jakoś posuwamy się do przodu.
W sobotę był dzień transportowy. Wywieźliśmy gruz i resztę śmieci.
Gruz do miejskiego punktu gromadzenia odpadów niebezpiecznych. Fajne miejsce, nawet nie wiedziałem, że takowe jest.
Wszystko mieliśmy popakowane w worki, więc zanim szwagier nadjechał pożyczanym transit-em, powynosiłem worki na chodnik przed wejściem. A było tego około pięćdziesiąt sztuk, każdy o wadze ponad czterdziestu kilogramów. Dałem radę, więc reszta długich odpadów luzem nie stanowiła już problemu. Później szybki załadunek na auto, ale to nie koniec. Na miejscu trzeba było jeszcze raz wszystko podnieść i przerzucić przez krawędź kontenera.
Łatwo nie było. Dobrze, że gościu z tego wysypiska kierował nas bez wahania do odpowiedniego pojemnika, bo kręcilibyśmy się jak g...o w przeręblu. Tam jest kilkanaście najróżniejszych kontenerów, na każdym odpowiedni napis, bo odpady muszą być ściśle segregowane. Nawet gruz musi być rozdzielany; ten betonowy oddzielnie i ceglany oddzielnie. Ceglanego nie mieliśmy i to nas uratowało, bo nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, że tu jest ponad dziesięć grup odpadów.

Później musiałem pomagać szwagrowi w wywiezieniu starych mebli od właściciela transita (za to nie trzeba było płacić za samochód do naszych celów). No cóż, wywieźliśmy, ale zeszło do wieczora i padałem już na twarz ze zmęczenia.
Niedziela była bardzo pracowita, ale zajęcie miałem specyficzne i nie na budowie. Wspólnota serwitutowa do której należę, zadecydowała o pozysku drzewa ze swojego lasu, a mnie powierzono jego sprawiedliwe rozdzielenie na odpowiednią ilość udziałów. No cóż, robiłem to w ubiegłym roku, większość była zadowolona i dlatego ten zaszczyt spotkał mnie ponownie. Chłopy na wsi są wiekowe, mało który bawi się komputerem, a zestawienie tego "na piechotę" to cholerna robota. Dlatego z radością ponownie mi to powierzyli.
Zadanie wygląda tak. Dostałem spis 503 drzew przeznaczonych do wycięcia. Miałem odnotowaną ich pierśnicę (czyli średnicę na wysokości piersi) oraz wysokość. I trzeba było to wszystko podzielić sprawiedliwie na 63 udziały. Tak, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, bo udziały są potem losowane.
Tak więc najpierw należało z tabel odczytać miąższość (objętość) konkretnego drzewa, potem wszystko zsumować, policzyć średnią, czyli określić ile przypada na jeden udział, a następnie przydzielić poszczególne drzewa do odpowiednich udziałów.
Ale nie można tego robić mechanicznie, bo obowiązują co najmniej dwie kardynalne zasady: każdy udział musi zawierać co najmniej jedną sztukę wartościową (tak zwana "pierwsza sztuka") i reszta tych gorszych nie może być rozrzucona po całym lesie, powinny znajdować się blisko siebie, aby nie powodować kłopotów z transportem.
Poza tym objętość wszystkich przydzielonych drzew na udział powinna być jak najbliżej średniej, no i ilość sztuk na udział też najlepiej jeśli jest taka sama.
Excel pomaga w takiej zabawie, ale o drugiej w nocy, kiedy sprawdzałem wszystko, okazało się, że kilka drzew poprzydzielałem na więcej niż jeden udział, cisnąłem więc wszystko i poszedłem spać.
Dokończyłem dopiero w poniedziałek wieczór. A w niedzielę będzie losowanie. Prawie cztery kubiki drzewa będzie do wycięcia. Albo sprzedania.


Link do komentarza
  • 2 miesiące temu...

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...