Skocz do zawartości

Dziennik PeZeta


Recommended Posts

Cytat

Moose, doczytałem, że z Labasem rozmawiałaś i coś ci tłumaczył. Oj, to może dałoby radę przy kolejnej wizycie twojej ekipy tak sprawę zgrać, żebyś pojawiła się z konsultantem-specjalistą-rzeczoznawcą? Dodatkowo niechby był twój kierownik budowy, oraz ze dwóch albo i trzech kolegów twoich. Niech się elegancko ubiorą (obowiązkowo elegancko), zawsze stoją dwa kroki za tobą i nigdy się nie uśmiechają. W tej okoliczności rozmawiaj z wynajętą ekipą. I przedstaw im ultimatum. I powinien być ich szef.
Nie wiem, nie znam się, ale twoja emocja, forma i treść komentarzy oraz oburzenie Labasa na widok kilku raptem fotek i kilku belek - moim zdaniem świadczy o tym, że to jest wojna, a nie jakieś niedogadanie.
Nie wiem, czy gościom już zapłaciłaś za całość. Nie wiem, jaką macie umowę spisaną, ale dwuletnia obsuwa z terminem to jest kryminał, a nie niedogadanie. Rozwaliłaś mnie...
Albo się mylę.



Obsuwa jest zaledwie półroczna...
A kasy jeszcze nie zapłaciłam
Link do komentarza
21LIS2006 wtorek. +11stC
Zakładamy papę pod murłatę. P. wycina otwory w belkach. Przygotowania do stawiania krokwi.

Piękny w swej lapidarności opis autorstwa mojego pomocnika, mimo że w pełni prawdziwy, nawet w setnej części procenta nie oddaje istoty działań.

PAPA POD MURŁATĘ
Po pierwsze jak ją położyć? Bydlę jest ciężkie. Ściana ma długość ponad 9m. Murłata wystaje w obie strony na ponad 1m, w efekcie jej długość to 11,2m. Przy przekroju 14x14 i wadze, przyjmijmy, 600kg/m3 daje nam to belkę ważącą ponad 130kg.
Wniosek: najpierw szykuję łączenia murłaty na długość, potem układam na wieńcu.

Po drugie "Teksańska masakra piłą łańcuchową" czyli pierwsze przymiarki do cięcia piłą łańcuchową. Jako łączenie muszę wyciąć coś w tym kształcie:
___________.____________________
......................|________
___________________|____________

Robię to piłą i tu... zonk. Zbyt szybko się zabieram, zbyt pochopnie. Po złożeniu do kupy okazuje się, że mam szczelinę na centymetr! Teraz już wiem, że łańcuchem trzeba ciąć po zewnętrznej, bo łańcuch ma swoją grubość/szerokość, a nie w osi. Skądś te stosy wiórów muszą się brać! Efekt: moje pierwsze w życiu łączenie ciesielskie woła o pomstę, poprawkę, wręcz może nawet wymianę belek. Ale dowiaduję się o tym dopiero po położeniu obu murłat na wieńcu, czyli po osadzeniu ich na szpilkach.

OSADZANIE MURŁAT
Logistyka.
Pierwsze podejście do prac z drewnem.
Podnieść.
Dopasować.
Opuścić.
Czuję się, jakbym piramidy stawiał.
Wykorzystuję techniki sprzed tysięcy lat!
Osadzanie murłat na szpilkach wykonywane samodzielnie - bez pomocnika - wygląda tak:


Z pomocnikiem wygląda tak samo.

Konieczność wiercenia otworów w murłatach odkrywa przede mną zupełnie nowy świat: świat długich wierteł do drewna, bardzo długich wierteł do drewna, jeszcze dłuższych wierteł do wiercenia w krokwiach i płatwiach, długich i cienkich wierteł do drewna, drogich i tanich długich i cienkich wierteł do drewna - w taki sam sposób wrażliwych na zgięcie bez względu na cenę, markę i kraj pochodzenia.
Raz jeden, raz!!!, daję się namówić sprzedawcy w markecie na markowe długie cienkie wiertło do drewna - fi6 dł 30cm. Płacę za nie kilkadziesiąt złotych, a gnie się ono tak samo jak każde inne. Trzeba kupić kilka tanich, na pierwszym nauczyć się delikatności i potem już idzie.
Wiercenie długim wiertłem w drewnie ma w sobie coś zmysłowego. Lubię czuć, jak wiertło wygryza kolejne milimetry drewna. Fajnie. Doświadczenie wiercenia w murłacie zaowocuje przy nawiercaniu postawionych już krokwi, kiedy będę kicał po więźbie niczym kozica, z wiertarą, wiertłem fi6 300mm, kafarkiem 10kg i gwoździami. Nawiercanie murłat idzie mi coraz sprawniej, coraz mniej się dymi. Uczę się, żeby co jakiś czas wyciągnąć wiertło, oczyścić ostrze z wiórów i wiercić dalej, powoli a do przodu.

Nawiercenie kilkunastu otworów w murłacie w miejscach, w których ma zostać ona nasadzona na szpilki sterczące z wieńca, wiąże się z koniecznością rozwiązania łamigłówki: jak dokładnie wyznaczyć miejsca tych otworów? Jak uwzględnić fakt, że nie wszystkie szpilki są wbetonowane idealnie pionowo.

O tym, że idealnie pionowe wbetonowanie szpilek w wieniec jest niemożliwe, podobnie jak idealnie pionowe wywiercenie otworów na te szpilki, dowiaduję się, gdy próbuję osadzić pierwszy odcinek murłaty. Podnoszę. Z pomocą wałków ze stempli ustawiam. Podpieram. Opuszczam. Nasadzam. Murłata klinuje się i dupa blada! W mordę!
Szpilka jest krzywo wbetonowana. O piczy włos! Otwór też krzywo. Szpilka wchodzi do połowy, zahacza o ściankę. Inna odchylona jest lekko, leciutko w inną stronę, otwór może nawet i prawidłowo wywiercony, ale co z tego, że średnia stochastyczna jest w porządku, że odstęp między szpilkami i między otworami jest ten sam, skoro po drodze wszystko toto się rozjeżdża. A miało być tak pięknie, miało być perfetto! A otworów jest bodajże 5! Albo i 6!
Szpilek tyle samo.

Sterczy mi więc murłata na 5 cm osadzona i dupa z króla, dalej nie idzie, zaklinowana. Zaznaczam, rysuję. Cofam. Podnoszę. Podpieram.
Pojawia się dylemat: prostować szpilki i wiercić kolejne otwory obok czy próbować poszerzyć istniejące pod kątem szpilek? Nie wywiercę jednak nowych otworów, bo klinowanie powodują różnice rzędu dwu milimetrów, śruba gwintem wgryza się w ściankę otworu i dalej nie idzie, pozostaje więc rozwiercanie. Rozzzwierrrrcanie. Sraka!
Zanim jednak rozwiercę, próbuję na siłę dopchnąć.
Kafar, k...wa! 10kg wagi. Będzie jak znalazł.
A jesień piękna była tego roku. Kruki krakały, murłaty wisiały.

Nap...alam w belkę. Idzie, ale wciąż się klinuje.
Tym trudniej teraz cofnąć. Swołocz.
Pomocnik do cofania: łom. Podważam. Cofam.
Jednak rozwiercam...
Przeprowadzam korektę.
Z powrotem na rolki.
Na szpilki.
Nasadzam.

PALCE! - PANZER? (Franek Dolas vs Szkop na moście depczący mu po palcach w "Jak rozpętałem II WŚ")

Nasadzanie na szpilki ma jeden kluczowy moment, kiedy krytycznie i z troską myślę o moich własnych palcach. Jest to ta chwila, kiedy otwory w belce są dokładnie nad szpilkami. Muszę wtedy oprzeć belkę niejako na szpilkach lekko obok otworów, a potem wyjąć spod belki rolki i bloczki, na których te rolki leżą. Jest to ta chwila, gdy belka wisi na szpilkach, zanim szpilki trącone w bok kafarkiem wpadną w sobie przypisane dziury, a belka obsunie się i idelanie byłoby, gdyby opadła na sam dół, na wieniec.
Uderzenie. Szpilka w dziurę.
Belka - jeb! Obsuwa się opierając na czekającą krok niżej podkładkę z cegły, deski na sztorc, cokolwiek co zapewni belce podparcie w połowie drogi z góry na sam dół, na powierzchnię wieńca. Chodzi o to, by belka kładła się w miarę poziomo, a nie ukosem góra/dół, bo się sklinuje.
Jednak moment opadania na podkładkę to jeszcze pół biedy, bo kolejny i zasadniczy krok to lekkie podważenie i wyjęcie tych dystansów. Wtedy belka ma opaść na wieniec.
Jako że mam dwie długie murłaty podzielone na pół, czynność tę powtarzałbym cztery razy, doliczając korektę położenia i szerokości otworów to samo działanie wykonuję około sześciu razy. I zdarza się, że murłata zamiast zgrabnie wylądować na wieńcu znowu k..wa jedna zawisa na śrubach. Ze dwa centymetry nad wieńcem! I co? Wyciągać znowu? Korygować otwory? Ile można!
Adrenalina robi swoje.
Kafar.
Zamach.
Uderzenie.
Jeb!
Wchodzi!
Kilkanaście uderzeń , lekki pot na czole, i beleczka leży na wieńcu.

Są jednak sytuacje, kiedy belka zapinana na szpilki spada z łomotem! Oj, palce! Trzeba uważać. Uderz kafarem, a belka opadnie. I klinuje kafara. Oj, klinuje.
Jest w tym coś z uczucia, jakbym wykorzystywał siły natury. Mały człowiek, wielkie siły i panowanie nad nimi, wykorzystanie ich. Okiełznanie. To są te chwile, kiedy budowanie daje zmysłową niemal przyjemność poczucia bezgranicznej mocy.
I wtedy właśnie bardzo trzeba uważać. W emocji, pośpiechu, zaangażowaniu łatwo o błąd. Nie pchać łap! Myśleć! Nie dotykać belki i szpilek paluchami! Młotek, kafar, łom, pręt, łopata, cokolwiek, byle nie łapa. Niech spadnie...

Zdziwienie budzi jednak fakt, że murłata nie leży idealnie na wieńcu. Okazuje się, że robiąc szalunek wieńca, zrobiłem sobie lekkie kuku: wymyśliłem listewki, dzięki którym szpilki miały pionowo siedzieć w betonie.



Efekt jest taki, że dookoła listewek beton nie jest tak równy jak być powinien, choć jest wygłaskany idealnie. I powierzchnia nie ma kształtu belki. Są prześwity. To dobrze czy źle? Skąd mam wiedzieć. Może woda tam będzie stać? Wilgoć się zbierze? Drewno zbutwieje, dach się rozjedzie, rozleci, na łeb zawali.
Dopiero czytając o ociepleniu zdam sobie sprawę, że te szczeliny nie są wielkim problemem, o ile całe to ustrojstwo będzie miało czas, by porządnie wyschnąć.

Dobijam belkę kafarem.
Przy kolejnych odcinkach murłaty bardziej się przykładam. Ale ciężko to wymierzyć.

Wracając do pierwszej murłaty, łączenie kawałków jest spartolone do imentu. Bo ciąłem piłą łańcuchową po kresce, a nie obok. Wióry, ścinki, w efekcie dwa kawałki na łączeniu mają prześwit 1-2 cm!

Co robić?

Docinam kawałek, plaster drzewienny i go wstawiam, wklejam. Klej kupuję, elastyczny!
I tu okazuje się, że warto myśleć: planując sposób i miejsce łączenia postanawiam tak zrobić, by z sensem umiejscowić zarówno łączenie, jak i osadzenie szpilek. W efekcie miejsce łączenia belek nie ma znaczenia konstrukcyjnego, na dobrą sprawę te dwa kawałki murłaty mogłyby leżeć obok siebie. Ale skoro ma być jedna murłata, to niech będzie jedna. W końcu jakoś się te siły sumują, nawzajem uzupełniają, znoszą, no, generalnie, na chłopski rozum, jedna długa lepiej trzyma niż kilka krótkich. Łączę. Klej bardziej dla świętego spokoju, niż z potrzeby, choć gdzieś wyczytałem, że i klej się pakuje. Klej fajny jest, bo pęcznieje i wypełnia szczeliny. Jeszcze kilkakrotnie się przyda.
Choć jakoś to wygląda, to wiem, że to fuszerka jest i tyle.

- Zasłoni się, nic nie będzie widać, będzie pan zadowoloooony...

Cieszę się, że nigdy jeszcze nie usłyszałem tego tekstu, bo nie ma u mnie wykonawców. Szczerze mówiąc, gdyby tak murłatę połączyli cieśle, byłaby z tego niezła awantura.

Murłaty układam kilka dni.
Pod murłatami ma leżeć papa.
Gównianą mam papę, co tu mówić, na włóknie kupiłem, ale jakąś tanią, na etapie stanu zero, poszła w izolację poziomą nad gruntem. Dwie warstwy na trzech warstwach dysperbitu, więc wilgoć nie wejdzie.
Tam jest ok, ale tutaj, pod murłatą, dziurkowana, rwie się wzdłuż.
Dwie warstwy układam, albo i trzy, na wszelki wypadek.

A i na poziomie gruntu kiepawo jest, bo dziś już wiem, że się rwie. Od strony wewnętrznej się rwie. Dziś bym folię położył.

KIEDYŚ SIĘ INACZEJ BUDOWAŁO
Dzielę się wątpliwościami na temat jakości papy z wujem, gdy jeszcze jesteśmy na etapie stawiania drugiej części komina.
- Kiedyś żadnych izolacji pod murłatę nikt nie kładł i chaty stały po sto lat. - pociesza mnie.
Sam tak budował u siebie.
- Tak, ale dzisiaj się kładzie.

Z kolei odnośnie poziomej izolacji na ławach fundamentowych- tego wynalazku również kiedyś nie stosowano. Tak mówi mi zarówno kierownik budowy, jak i kilka innych osób związanych zawodowo z budownictwem - inżynierowie, technicy i właściciele firm - osoby, które okazjonalnie, towarzysko pojawiają się u mnie. Wychodzi na to, że tabuny specjalistów u mnie się pojawiają... Well, były ze dwie imprezy, gdzie zdarzyło się, albo goście zawitali. Tyle.
- Jak chcesz mieć spokój i tak jest w projekcie, to tak rób - kwituje mój kierbud.

Układam więc izolację poziomą na ławach fundamentowych - z folii takiej jak trzeba, z rolki. Dodam w skrócie, bo już o tym pisałem: układam tę izolację na pierwszej warstwie bloczków, po złapaniu poziomu, bo ławy poziomu nie trzymają.

Jest kilka jeszcze innych miejsc, gdzie kiedyś robiono inaczej, prościej, taniej i niekoniecznie gorzej.
Warto, w moim przekonaniu, brać to pod uwagę, bo tworzenie bytów ponad miarę to domena marketingu i wykonawców i są w tym naprawdę dobrzy, we wciskaniu nam rozwiązań bez których byłoby tak samo, a taniej - bo "wszystko drożeje, a żyć trzeba, jak mawiała pewna znajoma czarodziejka" - jak mawiał Jaskier w "Wiedźminie" A.Sapkowskiego.

Decyduję się jednak położyć papę pod murłatę. Wychodzi z tego niezgorsza papranina, o ile staram się położyć jeden długi odcinek papy. Ciężko nasadzić ją na szpilki i nie porwać.
A dlaczego? - zapyta wnikliwy czytelnik - A dlatego! - odpowiem.
Weź wylicz odstęp dziur w pasku, zwiń to w rolkę i rozłóż na murku, a dojdziesz do szpilki wysokiej na 20cm. Papę podnieś. Nie sięgniesz! Bo przekątna, a nawet łuczek się robi.
Winę za rwanie papy ponosi nie kto inny, tylko przekątna!, Może nawet być, że i liczba pi=3,1415926...

W tej nierównej z założenia walce (jak się zastanowić) pomocne staje się układanie krótszych odcinków, około 2m, z zakładem rzecz jasna, uczciwym, 25-30cm, jak wyjdzie. Papy-ć u nas dostatek. I pomoc mamy - bezcenna. Na cztery ręce łatwiej.

BIOCENOZA POD MURŁATĄ
Murłaty ułożone.
Szczeliny pod murłatami są na tyle duże, że widzę jak wióry tam zalegają, mokre, woda wcieka, i całe to towarzystwo zalega tam sobie rozbudzając moją wyobraźnię. Widzę już jak pleśń kwitnie, grzyby wyrastają, robactwo się pleni, jak tętni życiem biocenoza pod murłatą, w wilgoci i ciepełku, bo oczyma wyobraźni widzę już ocieploną chatkę, ze styropianem od zewnątrz, wełną od środka.

Staram się zatem pilnować, by pod murłatą było sucho i czysto.
Zanim zacznę stawiać krokwie, podejmuję jeden jeszcze wysiłek bezcenny, by w przyszłości spać spokojnie: po kilku dniach podnoszę wszystkie murłaty i sprawdzam, co tam słychać.
O dziwo, katastrofy nie ma. Wiatr w szczelinach robi swoje.
Zamiatam.
Wycieram.
Opuszczam.
Kafar.
Dobijam.

Szerokie podkładki. Nakrętki.

SZPILKI
Odstęp między szpilkami ustalam jeszcze przed zalaniem wieńca pod murłatę. Za wszelką cenę chcę uniknąć sytuacji, że szpilka znajdzie się pod lub tuż obok krokwi. Przenoszę rozkład krokwi z projektu na mur. W projekcie rozstaw szpilek jest ponad metr. U siebie robię między krokwiami, czyli co około 90cm. Koszt znikomo większy.

Szpilki można kupić gotowe w postaci pręta z gwintem albo zrobić je samemu.
Rzecz jasna robię je sam.
Gwintowany pręt fi12 tnę na odcinki długości:
5cm nad murłatą
+ 14cm murłata
+ 20cm w wieńcu
----------
w sumie 40cm.
Z metrowego pręta zostanie ścinek 20cm
Głowy nie dam, ale być może robię z metrowego pręta 2 szpilki 35cm i jedną 30cm.
Gdzieś ścinki wykorzystałem, bo nie mam ich - może w konstrukcji schodów...

Dosyć upierdliwe jest gwintowanie obciętych końców, bo trzeba mieć na każdym odcinku nakręcone kilka nakrętek zanim się obetnie, żeby móc potem wykalibrować końcówkę gwintu. Robi się to ściągając/skręcając/zdejmując nakrętkę.
Nakręcanie nakrętek na metrowy pręt męczy nadgarstek, więc wkładam pręt w wiertarkę i tak nakręcam nakrętki. Szybko, sprawnie, tylko wiertarka musi mieć regulację obrotów, bo nie daj bóg złapie wysokie obroty. Palce! Łapa, Oko. Pręt wije się. Powolutku, pomalutku, a i tak szybciej niż palcami...

Podkładki pod nakrętkę - szerokie, jak najszersze.
Dokręcam mocno. Pierwszą dokręcam za mocno. Podkładka wgniata drewno. Trzeba uważać.
Po miesiącu dokręcam wszystkie nakrętki. Drewno schnie.
Sąsiad opowiedział mi, jak u niego cieśla dokręcił, żeby już nie musieć przyjeżdżać i dokręcać. A i tak trzeba było.
Słów brak. W budynku po sąsiedzku (innym, tym co strop chodziłem oglądać i gdzie inwestorka procesuje się z ekipą), nakrętki są luzem, bo nikt nie dokręcił. Przy którejś wizycie sam to zrobiłem. Ot, dygresja.

[edit: nie ma słowa krokwii w języku polskim. jest wyłącznie krokwi, tak w l.p., jak i l.mn.]
Link do komentarza
ELEKTRYKA
Powoli, bardzo powoli ukonkretnia się wizja zakończenia kolejnego etapu budowy. Marzę, by w końcu mieć dokonany odbiór czegoś innego niż konstrukcje! Był odbiór więźby. Był odbiór konstrukcji stropu przed betonowaniem. Był - nieformalny odbiór nadproży. Chcę w końcu mieć zamkniętą sprawę instalacji elektrycznych.

W tej kwestii zostało mi do zrobienia:

1. uzupełnić rozdzielnicę o jeden wyłącznik różnicowo-prądowy. P302 30mA, 40A

Zastanawiam się, czy ten RCD jest konieczny, a nawet czy być powinien, bo dotyczy obwodów instalacji alarmowej i pompek. Pompki są na osobnym obwodzie. Planuję grzać chatkę kominkiem z płaszczem wodnym. Brak prądu prowadzi do zatrzymania pompy obiegowej, co prowadzi do braku cyrkulacji wody w płaszczu, co prowadzi do konieczności gaszenia kominka, by nie było "taaakiej pięknej katastrofy", jak mawiał Behemot.
Trwają co prawda gorące dyskusje nad grawitacyjnym obiegiem wody w układzie piec/kominek - zasobnik/bufor, ale i tak pompka musi być. Poza tym, jak niejeden już raz niejeden już ktoś gdzieś kiedyś stwierdził podczas kolejnej dyskusji odpierając zarzut:
- A po co to się tak przekombinowywuwać? Gdybym ja bym był tak robił, to bym się był z torbami poszedł i puścił!
Odparł otóż on na takie dictum:
- Wiesz, wiesz, ja nigdy wiesz wcześniej tego wcześniej nigdy nie robiłem i raczej w przyszłości też nie będę, a że robię dla siebie, więc wolę się przedobrzyć i mieć móc spać spokojnie.

I coś w tym jest.

Dlatego też ponieważ nie wiem czy uda mi się spełnić wszystkie warunki potrzebne, by zład grawitacyjnie ciurlał sobie z kominka do bufora, choćby nie wiem jak grubą rurą, co ciekawe musi w pewnym momencie mieć z górki a potem pod górkę, czyli zasyfonować się, nawet jeśli wszystko zrobię jak trzeba, JAK MĄDRZY LUDZIE MÓWIĄ I PISZĄ - oj, serio, poważka, pedam wam mądrzy oni są i na puszczę nie kłapią, bo sami sobie to robią i im to działa! - Zatem! Wolę tę pompkę mieć w takiej okoliczności własnego nieumienia tak umieszczoną w instalacji, żebym mógł ją zasilić z dowolnej fazy, a być może nawet, o ile dożyję takiego majątku, zasobności kieszonki własnej portfela, zadbam wtedy o awaryjne alternatywne zewnętrzne źródło zasilania w postaci akumulatora albo nawet buczącego agregatu. Możliwość takiej rozbudowy chciałbym mieć. Przynajmniej możliwość.

No i ten P302. Po ch... mi on w tym wszystkim? A bo być powinien. Ale czy tu musi?

Dalej co mam zrobić:

2. szpilkę wkopać-wbić muszę. Za całe trzy stówy nabyć, dziurę w betonie wywiercić, dalej na jakie trzy metry toto wbić i podłączyć do tego GSU. Uziemienie. Zółto-zielony PE 16mm2

3. Ogranicznik przepięć wstawić.
Litości, szkaradziejstwo drogie jest koszmarnie!
I wybór przeogromny.
Przykłady

Ogranicznik przepięć kl.C:

4szt WO280/15 (zalecane przez mój ZE) - warystor, kl.C, cena 50pln - aż nie wierzę, to dane sprzed około roku, ale coś tanio
albo
Moeller SPC-S-20-280 4C warystor, kl.C, cena 220pln
albo
OBO Bettermann 5099455 V20-C/4, cena 473pln
albo
Legrand nr katalogowy 003943 kl.C, cena 630pln
albo
Dehn 238pln
albo
ETITEC C 275/15

I co brać?
A najlepiej B+C, a tu ceny... aż bolą.

Czytam o tym, jak ludziom diabli wzięli sprzęt komputerowy w czasie burzy i wiem, że trzeba. Trzeba!
Jednocześnie czytam, że jak kabel do złącza w linii ogrodzenia idzie pod ziemią, a nie po słupie i jak do chaty kabel ziemią wchodzi, a nie po słupie, to pioruny i burze można mieć w.... poważaniu.

Ale przepis jest. I jednakowoż warto.

Dalej co ja mam zrobić:

5. Mam do podłączenia kabel ziemny YKY 5x10mm2 do mojej skrzynki-złącza w linii ogrodzenia.
Zakopany już jest, czeka, by tylko go łączyć.
Ale tu konieczność zamknięcia spraw wewnątrz budynku jest priorytetem.

A propos - priorytetu. icon_smile.gif
Jako się rzekło, 8 miesięcy temu, upalnym latem ubiegłego roku pewien pomysł miałem, o czym i pisałem wcześniej, by urządzeniami domowymi z pełną świadomością w przytomności sterować i sterując zarazem oszczędzać a i nie przeciążać.

Schemacik z grubsza obrazuje mą ideę, którą można określić mianem Sześciu diabelskich pomysłów jak ubarwić życie:

Jak pierzesz, to nie zmywaj,
jak gotujesz, to nie grzej,
jak gotujesz, to nie pierz i nie zmywaj, icon_biggrin.gif
pilnuj czajnika, a nie odkurzaj i vice versa jak odkurzasz to nie gotuj wody, k..wa!,
jak grzejesz wodę tu, to nie grzej wody tam,
i jak pieczesz to nie odkurzaj.

Pytanie, czy to by działało...


Powtórzę:
jeśli pierzesz, to nie zmywasz
jeśli gotujesz na kuchence (elektrycznej!), to nie grzeje któraś grzałka bufora
jeśli gotujesz wodę w czajniku, to nie odkurzysz
jeśli grzeje pewna określona grzałka bufora (u mnie R, czyli L1), to nie grzeje terma (lub nie działa cokolwiek co pod ten obwód jest podłączone, cokolwiek, po pojęciem termy może kryć się, np. kolejny odkurzacz centralny albo... nie wiem! - chodzi mi tu o rodzaj systemowego myślenia, z naciskiem na możliwość odłączenia kolejnego prądożercy.)
jeśli gotujesz, to nie pierzesz i nie zmywasz.
I jak pieczesz to nie odkurzasz

Pomysł wyewoluował, bo po półrocznym mieszkaniu z kuchenką na gaz z butli stwierdzam, że kuchenka na prąd, choćby nie wiem jak indukcyjna była... Krótko: pół roku bez wymiany butli? Pół roku za 40 zeta?!!

Co dalej zrobić mam:

6. Instalacja odgromowa.
Nie jest konieczna, tak mi wyszło z obliczeń, z podstawienia do wzoru.
Ale burze tu u mnie są uczciwe...
Osobiście straż pożarną wzywałem do pożaru, gdy 400m ode mnie piorun strzelił w chojkę, a 30m miała i stodoła się zajęła. Wozów strażackich się zjechało ze sześć i dom sąsiedzki uratowali!
Dwoje staruszków ten dom ma po rodzicach w posiadaniu. W domu tym bywają weekendowo, wyprowadzili się bliżej miasta. Starszym łatwiej żyć. Choć tu ich dom rodzinny.
W ogóle, w mojej okolicy jest tak, że ci co tu zawsze byli, teraz być nie chcą i się wynosić chcą, albo zapijają się, a napływają ci, których tu nie było. Imigranci z miast.

Historyjka
2004 rok. Jeżdżę sobie po okolicy autkiem brata pożyczonym, poznaję okolicę, dumam, czy tu działkę kupić.
Lato. Upał.
Piaszczysta droga. Pod ogrodzeniem dziad leży.
Mijam go.
Wracam tą samą drogą.
Dziad leży.
Zatrzymuję się. Wyglądam przez okno.
Łypie na mnie - okiem. Leżąc w trawce pół metra od mego koła.
Ale nie rusza się.
Gapię się. Zawał? Zasłabł? Pijany?
- Pomóc panu? - pytam.
Rusza palcem.
Wysiadam. Podchodzę. Pochylam się. Odór czuję.
- Pomóc panu? - pytam, choć już wiem, ale nigdy nie wiadomo, może schlał się i zawał.
A dziad na to:
- Dobrze, chłopak, żeś mnie spotkał. - pauza. - Odwieziesz mnie do domu.
W sztok pijany.
Ale wiozę.
I opowiada mi dziad, że wcale nie jest dziadem. Gospodarstwo miał, bieda przyszła, bo jabłek Rosja już nie chce, potem konie mu zdechły. Więc się rozpił. Rodzina go zostawiła. Został stróżem na budowie, też kiepsko trafił, bo to była budowa tego obiektu rekreacyjno-szkoleniowego, co to wiadomo, tego przeogromnego, co to go podejrzani ludzie stawiali bez pozwolenia, więc nawet w gminie mi mówili, że tej budowy nie ma. A jak ie ma jak jest! Wielka jakby kto Pałac Kultury w Dolinie Pięciu Stawów stawiał! Więc i to się chłopinie skończyło. I co on teraz ma robić? Póki co pilnuje jeszcze nie działającej już budowy. A dziś, AD2011, już nikt tam nie stróżuje.

Piorunochronu i tak nie założę, bo nie mam jeszcze ostatecznego pokrycia dachu.

7.Odbiór
Pomiary.

Czas mam do lata.

[edit: drobna literówka: w punkcie szóstym opisu diabelskich priorytetów było "pierzesz" zamiast "pieczesz". ]
Link do komentarza
Dokładnie.
Patrzę na ten schemacik i gwoli rozjaśnienia dodam, że pod obwód "Odkurzacz" można podpiąć cokolwiek, podobnie jak pod obwód "Terma". Można je zamienić miejscami. Idea jest/była taka, że tam, gdzie obecnie jest Odkurzacz, pierwotnie miała być Terma, potem nawet pralka. Ostatecznie pralka wyląduje w kuchni, ale obwód termy pozostał.
Z kolei hasło terma dotyczy de facto poddasza, i obecnie jest tam podłączona terma, choć docelowo przecież być nie musi i zapewne nie będzie, ale podpiąć coś tam można. Odkurzacz dajmy na to. A hasła "Terma" były dwa. Jako osobne dwie termy, z uwagi na brak ostatecznej decyzji, brak pewności, czy bufor, oraz pewność, że zawsze jest jakieś dedykowane urządzenie, które obciąża.
Link do komentarza
  • 2 tygodnie temu...
Z dziennika emerytki, co własnoręcznie dom budowała...
====================================
21LIS2006. Wtorek +11stC.
Zakładamy papę pod murłatę. P. wycina otwory w belkach. Przygotowania do ustawiania krokwi. Zamiatam strop. Noszę cegły. Pracujemy do 19:10. Przecież mamy światło.

22LIS2006
Belki przygotowane. Wszystko pasuje. Pracujemy do 16:00

23LIS2006
Czwartek. Pochmurno, ciepło. Postawiliśmy pierwszą belkę ? płatew





O, patrz, jak myśli, forfiter...

Ustawianie tej płatwi to jest cała historia.
Przecież ja nie podniosę tej belki. Podkładaliśmy więc raz na jednym, raz na drugim końcu a to klocek, a to cegłę i tak stopniowo, aż do odpowiedniej wysokości. P. podnosił, ja podkładałam. Przyznam, że było ciężko.

PODNOSZENIE PŁATWI...
...w pojedynkę, z pomocnikiem zwolnionym z dźwigania, jest mega-syper-zaje-fajnym wyzwaniem. Powoli, a do przodu. Bez pośpiechu. Trzeba uważać na palce, łapy, stopy, krzyż. Nie przedźwigać się. Podnosić nie z krzyża, nie z pochylenia, nogi mają pracować, nie kręgosłup. Trzeba więc się odpowiednio ustawić i na nogach podnosić, nie na ramionach, nie na krzyżu. W tej pozycji da radę. Dziwna pozycja, trochę przypomina figurę, w jakiej pozują się kulturyści: w lekkim skręcie, dłonie splecione lekko z boku, ugięcie nóg.

24LIS2006
W nocy lał deszcz. Na stropie kałuże. Zbierałam wodę szufelką. Po południu wyszło słońce.
Położyliśmy 3 płatwie. Jedna była bardzo długa. Radość ogromna. Wszystkie belki ustawione.
Wyjechaliśmy z budowy o 21:10.


Radość, Panie, jakbyś Pan bizona upolował...

27LIS2006 Ogromna mgła.
Ustawiamy belki nad gankiem: jedną poprzeczną i dwie oparte na betonowych słupkach. Robimy to przy pomocy wciągarki. Musimy uważać, żeby belka nie uderzyła w mur. Pionowe ? ja podtrzymuję. P. wciąga je do pionu. Ja ustawiam jedną, a potem drugą na słupkach. Belki muszą być spasowane zaciosami ? pionowe do poziomej.
Składamy wszystko na ziemi.
P. podpina poziomą do wciągarki. Podnosimy.
I wszystko jest wspaniale do chwili, gdy pionowe nie odrywają się od ziemi, bo trzeba je postawić na słupach. Pionowe wypadają z poziomej. Trzeba powtarzać.




Mówiąc krótko i na temat: rzeźba w gównie. Mimo wbitego gwoździa ? z góry! ? ciężar jest na tyle duży, że konstrukcja się rozlatuje. Rozpieprza się. Rozpada.
Układać na ziemi.
Spasować.
Zbić.
Podnieść.
Kiwa się toto na jednej lince wciągarki, bo nie złapiesz idealnie osi, środka ciężkości.
A nie powiem przecież matce mojej jedynej rodzicielce, żeby przytrzymała, bo wiem że jakby co, to przecież nie ucieknie, nie odskoczy.
Więc kiedy ja wciągam, mama jest w bezpiecznej odległości.
I rozpieprza się zapałczana konstrukcja.
A to raptem trzy beleczki o przekroju murłaty 14cmx14cm.

Zmiana koncepcji.
Najpierw ustawić pionowe, potem na nie położyć poziomą.
Spasować z zaciosami.
Wpieprzyć gwoździa.
Złapać krokwiami do murłaty.
Zapomnieć o sprawie.

I z grubsza tak robię.
I rozpaćkać trochę zaprawy cementowej.
Rzygnąć nią na murek.
Położyć pasek papy. Przyklepać.
W słupkach zakotwione są pręty. W osi. Bardzo dokładnie wymierzone.
Zapobiegają ześlizgnięciu się słupka z murka, a również ułatwiają osadzenie słupków.

Słupki do pionu. Deska gwóźdź, podpórka.
Belka pozioma na wciągarkę.
Pilot.
W górę.
Naprowadzić jedną ręką.
Opuścić.
Kafarek.
Jebnąć.
Z drugiej przypasować.
Kafarek.
Jebnąć.
Gwóźdź.
Gwóźdź.
Przybijam dwie deski zamiast krokwi, żeby związać drewnianą konstrukcję ganku z budynkiem.
Stoi.



29LIS2006
Wciągamy 4 krokwie 3,5metrowe nad daszkeim

30LIS2006 Czwartek (o ile dla kogoś to ma znaczenie. Osobiście nie zoszę czwartków, choć w czwartek się urodziłem.)
Wciągamy ostatnią piątą krokiew nad daszkiem, 2 najdłuższe 8-metrowe aż po kalenicę i 7-metrową ? szczytową, poza obrysem budynku. Radość ogromna. Zmęczenie jeszcze większe.

OBRYS BUDYNKU
Praca poza obrysem budynku ? doświadczenie bezcenne.
Strach, panie, że się na łeb poleci.

Podczas którejś rozmowy z kierownikiem budowy mówię mu o dziwnym uczuciu, jakie jest jak się wychodzi poza ścianę.
-Tak, poza obrys ściany....- i tu pauza, pozostawiona bez komentarza.
Bardzo niefajne uczucie, do którego trudno przywyknąć.
Wujek, bo i do niego dzwonię z pytaniem, jak z tym obrysem żyć, bo psycholog w poradni zdrowia psychicznego zapewne wiele mi nie poradzi, a pan z inspekcji BHP pewnie też wyciągnąłby z moich pytań niezadowalające wnioski, tak więc wujek mówi krótko:
-Wchodzisz jak na stół, tyle że trochę wyżej.
Well, coś w tym jest...

Jedna krokiew za obrysem jest ustawiona. Szczyty wymurowane. Lekko nie jest, bo ją stawiam nie jako pierwszą, ale jako kolejną z krokwi, więc ustawiając muszę ją niejako przesadzić przez inne krokwie, co i utrudnia zadanie i w jakiś sposób ułatwia, bo jest się po czym ślizgać. Krokiew po krokwi, niejako przeturlać.



Linka wciągarki podpięta jest od dołu, więc krokiew pcha ku górze. Przecież nie będę budował dźwigu nad chałupą, żeby krokwie stawiać, tak?

Podstawowy problem to opór jaki stawia psychika wobec konieczności wyjścia poza obrys budynku dający złudne poczucie bezpieczeństwa. Meandry ludzkiej psychiki... Wysiłek fizyczny ? w normie. Trudno się wychylić poza mur. Lęk. A trzeba, bo okap wystaje na 80cm od strony szczytu. Czyli trzeba krokiewkę wypchnąć na 80cm poza obrys.

Mało tego! Krokiew ma się znaleźć na końcu murłaty, na końcu płatwi!
I tu domyślam się, skąd w niektórych konstrukcjach więźby, głównie wykańczanej w charakterze regionalnym kształtnymi wzorkami, zaobleniami przepięknymi i podcięciami, dlaczego na końcach murłat i płatwi cieśle robią wystające jakby gzymsy. A po to właśnie, by nie musieć licować końca płatwi z krokwią. Bo za mocno pchniesz i krokiew spiernicza się na dół. I w koło Wojtek, robota od nowa. Pot na karku.

Na szczęście ja, tak, ja, mam końce nieobcięte, gwoździa wbijam po zewnętrznej, więc jak się tak zasadzam, a zapieram jak najmniej starając się wyleźć poza obrys, choć trudno, bo ręce nie mają 80cm długości, tak się zapieram i pcham tę ustawioną krokiew, to ona mi się przepięknie opiera o te wbite, w ustalonym, wymierzonym miejscu gwoździe. Tylko że...

Tylko że, kiedy przyjdzie do przybijania dech okaże się, że żem w emocji zbyt mocno pchał i jeden taki gwózdek zwykły, zwyczajny normalnie tą krokwią rozjechałem, więc ona się wzięła a przesunęła ku zewnętrzu, w efekcie jak się przyjrzeć, po kątem łypnąć, spojrzeć z dołu, z ziemi szukając czy aby prosto wszystko się ułożyło, to widać, że się nie ułożyło, bo się lekko górą wybrzuszyło, bo krokiew ku..wa jedna po gwoździu jak po maśle pojechała, lub ja ją w emocji jako siłacz tak wypchnąłem.
A jakbym przyciętą płatew miał, to by się ta krokwia spieprzyła na dół i cześć. Ale jest.


1GRU2006
Witamy słońce. Ciepło +8stC
Wciągnęliśmy 7 krokwi. Są ponumerowane.




USTAWIANIE KROKWI
Dlaczego krokwie są ponumerowane? Muszę je numerować, żeby nie pomylić kolejności układania, bo zaciosy są indywidualnie dopieszczane do każdej krokwi z osobna.
Choć normalnie robi się wszystkie naraz, z wzornika, na ziemi, u mnie jest inaczej.

Krokwie u mnie mają wymiary 6x18.
Z desek zbijam wzornik - 2,5x18. Chcę nauczyć się robić zaciosy.
Wciągam na górę i ściągam ten wzornik przez cały dzień robiąc różne warianty zaciosów. Przymierzam w rozmaitych miejscach dachu i dochodzę do prostego wniosku: mam przekoszony dach. Płatwie nie leżą równolegle. Przy jednej ścianie szczytowej odstęp jest mniej o 3 cm względem drugiej strony. W związku z tym ta sama nacięta krokiew inaczej leży z jednej i z drugiej strony. A z tego wynika jedno: nie mogę naciąć wszystkich krokwi pod jeden wymiar, muszę mierzyć każdą z osobna. Gdyby nie wzornik, musiałbym każdą krokiew wciągać na strop, oznaczać, ściągać na dół, nacinać i wciągać z powrotem na górę, by ją zamontować. Deski więc przymierzam w miejscach osadzenia krokwi i oznaczenia przenoszę potem na krokwie. Efekt: ujdzie, choć szczerze mówiąc ideał to nie jest.
Na wszelki wypadek zrobię w przyszłości solidne ściągi ? dam coś na kształt jętek, które będą jednocześnie sufitem na poddaszu podłogą strychu. Taki dach się nie rozjedzie.


Tu akurat rzeczone jętki wypadłu za kominem, więc są podpięte do wymianu. Normalnie oparte sa z obu stron na płatwiach i śrubami fi10 skręcone z krokwiami. Ale nie mam takiej fotografii w dokumentacji. Mam za to...


Widok strychu od strony strychu. I obsrańce gołębie, tak troskliwie niestraszone, co zasrały połowę strychu.

Ad rem:
Zaczepiam majstra cieślę na pobliskiej budowie i pytam go jak się łączy krokwie w szczytach.
-Na serwus się łączy, czyli tak. ? i podaje mi dłoń. Uścisk. Jak uścisk dłoni się łączy krokwie w szczytach.
Rzecz jasna, sposobów jest kilka, a ten wymaga największej wprawy. Po doczytaniu w książkach postanawiam nie łączyć na serwus, tym bardziej, że w moim projekcie nikt o serwusach nie pisze. Łączę je więc na styk, z góry łapię solidnym gwoździem i tyle.
Krokwie w szczycie nie zawsze spotykają się idealnie, zdarza się, że któraś jest zwichrowana. Wtedy złapanie gwoździem jednej z drugą, prostuje krzywiznę... ale i krzywi tę prostą.
Nie jest źle, choć nie wszystkie krokwie leżą równolegle wobec siebie. Kilka z nich ma różne odstępy góra/dół.
Co z tego wyniknie dowiem się niebawem, gdy będę przybijał deski. Nie da się z rozpędu wbijać gwoździ raz za razem, chcąc trafić w oś krokwi, bo jak krzywo idzie, to jej już pod deską nie ma. Bo krzywo. Trzeba albo kreskę sobie narysować, albo podglądać, zaglądać, przymierzać. Niby nic wielkiego, ale - dodatkowa praca do wykonania. Dlatego warto przypilnować, by krokwie były równolegle.
Choć, prawdę mówiąc, gdybym powtórnie ten dach stawiał, miałbym to w nosie.

1GRU2006 ? c.d.
Krokiew nr 13 spada z belki za budynek. Wbija się na pół metra w ziemię.



Trzeba ją z powrotem wciągnąć. Dobrze byłoby zrobić to właściwym końcem w górę; na stropie ciężko się ruszyć, wszędzie rusztowania, a o przekręceniu belki nie ma mowy.

Doświadczenie uczy. Przynajmniej do pewnego stopnia.
Raz wciągam krokiew do góry nogami i obracam na górze, na innych krokwiach i jest to zwyczajne zawracanie dupy.

4GRU2006 Słońce. Ciepło.
Stawiamy kolejne 7 krokwi. Jedna szczytowa od strony ogrodu spada. Wbija się w ziemię. Wraca na górę.





5GRU2006
Rano słońce. Ciepło. +9ctC. Od południa leje.
Postawiliśmy krokiew nad daszkiem i najdłuższą, szczytową, poza obrysem.
Bardzo niebezpieczne. Wydawało mi się, że to jest niemożliwe do zrobienia. W dodatku leje deszcz.

Mowa o ostatniej, czyli pierwszej krokwii, której tak bardzo nie chciało mi się stawiać na początku, bo tak bardzo nie wiedziałem jak się za nią zabrać, że postawiłem ją na końcu. Ta najbliżej nas:


Tu lepiej widać: ta bliżej muru to jeszcze pół biedy. Ale ta pierwsza od lewej. Ona została zamontowana jako ostatnia.

* * *
Przywieźli deski. Zrzucili na stertę, byle jak. Trzeba je poukładać. Mam nowe zajęcie. ?W wolnej chwili? będę je przenosić i sortować wg ich długości.


Kierowca tartaku, jak już kiedyś pisałem jest markotny, marudny, skrzywiony, rozgrymaszony i najchętniej kopnąłbym go w tyłek, bo nie dość, że narzeka na błoto, to mi chce deski zrzucać na choinkę, bo mu się nie chce przestawiać samochodu.
Staję obok choinki i mówię, że się nie ruszę.
-To zrzucę na pana.
-To pan zrzuca.
-To muszę się przestawić.
-To niech się pan przestawi.
Brawo, myślenie ma przyszłość.





IMPREGNOWANIE DESEK
Powinienem... powinienem...
Powinienem wykopać rowek, wyłożyć folią, wlać impregnatu i wymoczyć deski zanim wylądują na dachu.
Ale nie mam czasu, nie chce mi się, myślę, że pomaluję po położeniu.
Błąd. Duży błąd.
Mama z Wiewiórkiem sortują deski.









Nie impregnuję desek. Siedzę w tym czasie na więźbie, widzę z góry jak przekładają tarcicę i co to byłby za problem, gdyby wkładały do wanienki i później dopiero układały? Żaden, kurna!
Usprawiedliwieniem niech będzie natłok pracy i wyścig z zimą: wciąż nie nadeszła, choć już powinna być. Boję się zostawić konstrukcję więźby nieosłoniętą przed śniegiem.
Niepotrzebnie.
Konstrukcji nie wolno owijać żadnymi foliami. Jak zima złapie, to niech trzyma, śnieg niech sypie, niech zasypie, deszcz niech leje, niech zaleje więźbę. Jej to nic nie robi, bo ma przewiew. Co zamoknie, to wyschnie. A owinięta folią zagrzeje się, złapie paskudę i wtedy jest problem. Zgnije, spleśnieje, zasmrodzi, zapaćka i rozleci się.

Nieodeskowany dach to raczej problem stropu i zalegającego na nim śniegu. Jeśli jest go dużo, to trzeba zgarnąć. I tyle w tym temacie.

Ale wtedy, z lęku, przed śniegiem na krokwiach, chcę odeskować.
I odeskuję.


6GRU2006
Przestawiamy wciągarkę na lewą stronę budynku i wciągamy ostatnią długą krokiew od strony garażu. Pozostały nam jeszcze krótkie do wciągnięcia i ustawienia jako lukarna. Trudność polega na tym., że trzeba je dopasować w trójkącie.














Od początku, od pierwszej chwili, gdy zaczynam myśleć o postawieniu więźby ilekroć w planach dochodzę do stawiania lukarny, to mi się odechciewa. Niby nic, trójkąt, a ni cholery nie wiem jak ją ugryźć.
Szukam informacji w książkach, internecie, oglądam budowę obok. Ale tam jest kijowa lukarna w kształcie drzwiczek do stodoły. Prostsza konstrukcja ? dwa słupki i belka. A u mnie całość opiera się na tych koszowych.

Na dodatek w projekcie jest babol. Z rysunku wynika, że nad trójkątnym oknem jest normalne nadproże! Nawet architektka robiąca adaptację to olewa. Albo czegoś nie wiem.
I nieszczęsne płatwie koszowe. Jak to nacinać?
Jednak nieubłaganie zbliża się dzień, w którym będę musiał się tym zająć.


Załączone powyżej zdjęcie obrazuje (z lewej) zewnętrzne krokwie oraz odsiecz w postaci Wiewiórka, który wesprze mnie siłą swą fizyczną już niebawem, gdy trzymając mnie za nogi będzie mnie asekurować, gdy ja, wywieszony na zewnątrz z piłą łańcuchową w dłoniach ciął będę coś tam, gdzieś tam, jakoś tam.

Link do komentarza
Widzę, że 26 osób jednocześnie czyta mój dziennik. Jak miło. icon_smile.gif
A że jest to mój 1000 (tysięczny) post, więc by nie popadać w uroczyste pompady powiem krótko: Do roboty, leniuchy wykształciuchy! A nie czytać takie tam bzdety jak koleś gwoździa wbijać się uczył!
Link do komentarza
Fotograficzne uzupełnienie postu 185, czyli jak emerytem (będąc) pakować bloczki i zaprawę na wciągarkę:

Stawiam bloczek na kanciku.
Obracam.
Stawiam na drugim kanciku.
Obracam.
I tak przesuwam.
Dalej wsuwam bloczek na platformę.
Wyrównuję.
Na platformę wchodzą 3 bloczki. Nie mniej i nie więcej.
Ten trzeci lekko podnoszę, lekko!, bo waży 20kg.




















Link do komentarza
7GRU2006 Pada deszcz. +9stC
Jedzie z nami Wiewiórek.
P. nacina krokwie na trójkąt. My w międzyczasie układamy deski na paletach. Udało nam się położyć trzy krokwie, w trzy osoby łatwiej.

Jesteśmy zziębnięci, zmoknięci. Sterty rękawic suszą się przy piecu. Rozgrzewamy się herbatą i zupą pomidorową (ugotowałam wczoraj wieczorem, prawie w nocy).



8GRU2006 Piątek. Piękna pogoda. Słońce. +11stC
Po wczorajszym deszczu ogromne błoto. W dalszym ciągu montujemy krokwie na trójkącie. Pozostały jeszcze dwie. Odnoszę wrażenie, że te były najgorsze. P. dopasowywał je w powietrzu - wielka piła i te "beleczki". Naszym, pomocników zadaniem jest podtrzymywać je, aby nie spadły, kiedy P. przycina i dopasowuje je do belki "bez trzymanki". Nie czułyśmy rąk. Udało się.
W międzyczasie, kiedy P. dał nam wolne, układałyśmy deski.
Późnym wieczorem wyjechaliśmy z budowy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. W drodze powrotnej P. zafundował nam piwo.



15GRU2006 Słońce. Ciepło.
Wciągamy deski na strop. Ja jestem na dole, P. na górze z wciągarką. Przywiązuję deski, potem je popycham do góry, a P. je wciąga. Muszę uważać, żeby deski nie uderzały w mur, tylko prościutko do góry.





Ale ta metoda się nie sprawdza, więc deski musimy pakować na strop tradycyjnie. Nie są ciężkie, więc we dwójkę damy radę.







Bywa że sam wrzucam deski na górę. No problem, jak można się domyślić, tylko trzeba najpierw na dole je oprzeć o mur, potem hyc-góra i wciągnąć.



P. przybijał deski na dachu, ja podawałam gwoździe.

23GRU2006 sobota
Jutro wigilia, trzeba coś przygotować. Ale nie ma "Boże zmiłuj", jedziemy skoro świt na budowę, póki pogoda sprzyja. W dalszym ciągu trwa akcja z deskami. Są już przybite wszystkie deski nad głównym wejściem oraz cała połać pd-wsch.



28GRU2006
Wciągamy na strop pozostałe deski. Nie czuję rąk ani nóg. Jest zimno. Jesteśmy grubo ubrani, ciężko się poruszać.
Kiedy P. przybijał deski, najpierw je układał poziomo na krokwiach, wychylał się ponad budynek. Byłam przerażona. Niczym niezabezpieczony.
-Co robię? - pytam. To moje ulubione pytanie, którego najczęściej używam.
-Mamuńka, trzymaj mnie - on mi na to - za spodnie, żebym nie spadł.
-Synu, ja nie po to cię urodziłam, żebyś mi z dachu spadł.
Nie wiem, czy do niego dotarło. Dach spadzisty, on leży na nim głową w dół, a ja trzymam go za nogawkę portek.

2-3STY2007
Jak co dzień, wyjechaliśmy skoro świt. Dobrze się jechało. Nie było świateł. Po prostu mknęliśmy maluchem. Śniadanie. P. rozpalił w kozie, mnie się nie udawało.





Rżnął deski, palety - wszystko, co nie nadawało się do użytku. Ja zbierałam dokoła domu każdy kawałek, drewna, każdy klocek.
P. przybijał deski na dachu, a ja miałam nowe zajęcie - impregnowałam przybite już deski na poddaszu. Okropna robota. Impregnat przygotowałam zgodnie z przepisem. Pędzlem się nie dało - za dużo strat. Kapało. Szczotką. Wszystko dobrze do wysokości oczu. Ale wyżej kapało mi na głowę. Ręcę, wyciągnięte, omdlewały. Starałam się jak mogłam, lecz to nie była ciekawa praca.





4STY2007 czwartek
Trochę chłodno. Ubrani jesteśmy we wszystko, co się dało nałożyć. Najgorzej jest rano. Ale kiedy się rozpali w piecyku ? jest bardzo przyjemnie.
P. kończy przybijać deski na krokwi. Ja wyrównuję teren humusem, tzn. taczkuję



Ciężko mi idzie, ponieważ humus jest mokry, a ja grubo ubrana. Ale jakoś sobie radzę.

5STY2007
Do południa pada deszcz. +6stC
Po południu się wypogodziło. Jedzie z nami Wiewiórek. Wymierzają budynek.





Nie mam pojęcia do czego to jest potrzebne. Ale ja w tym czasie taczkuję. Rozwoże humus. Rozrzucam na ogród i pod mur budynku.



A ja po prostu sprawdzam, jak bardzo mam przekoszony dach i czy dam radę tnąc deski go naciągnąć.
Pojawia się dylemat: przyciąć dechy na równo z krokwiami, czy wysunąć. Jeśli wysunę, to naciągnę krzywiznę, ale przy krokwiach będzie krzywo. Rozjeżdża się całość na jakieś 3cm.
Decyzja: tnę przy krokwiach.
I bardzo dobrze.
Jakbym wysunął okapy, to więcej byłoby krycia, wyższe koszty i większy kłopot z pasem blachy na szczycie.
Póki co, to teoria, wiem o tymn dzisiaj AD2011, na szczęście wówczas decyzja wynika z pobudek, tfu, estetycznych.

Kiedy skończyli mierzyć budynek, miałyśmy za zadanie wrzucić łaty na strop. Nawet nam to nieźle poszło. Następnie zrobiłyśmy porządek wokół domu. Nie było dużo do robienia, ponieważ ja w wolnej chwili robiłam porządki na bieżąco.

9,10STY2007 wtorek.
Wyjeżdżamy o 7:10. P. obcina deski.



Czasem jestem mu potrzebna, a to przesuń drabinę, a to coś mu podaj - normalka. I zbieram obcięte kawałki - pójdą do pieca. W miarę wolnego czasu taczkuję, ale coraz gorzej mi idzie - jest bardzo mokro.

11STY2007
P. impregnuje dach.









Wieje silny wiatr. Przygotowuję impregnat w wiaderku. P. przywiązał sobie to wiaderko do komina, mimo to kilka razy mu się przewróciło. Okropna robota.

IMPREGNACJA POSZYCIA
Przesrane na całej linii. Wiszę na linie. Na drugiej wisi wiaderko. Wieje. Ławkowcem zaiwaniam po dachu. Łącznie około 160m2. A potem przyjdzie zima i... wiosną będę powtarzał całą operację mimo, że malowałem impregnatem wodoodpornym.
Deski lepiej impregnować przed położeniem.
Nie wiem czy lepiej impregnować samemu, czy kupić gotową zaimpregnowaną tarcicę. Trzeba sobie policzyć, bo ta robota na dachu sporo nerw kosztuje, choć... w sumie fajnie by było, gdyby wiadro na płask bez problemu dało się stawiać. Ale żal, żeby się miało wylać całe wiadro szuwaksu, więc wlewać trzeba niewiele. I jeśli nawet na kominie stoi całe wiadro w zapasie, to często trzeba kicać na kalenicę, do komina.
Za to panorama, widok, wrażenia - bezcenne.

Oprócz malowania desek od zewnątrz, trzeba zrobić impregnację od wewnątrz.
Szuwaks - wystarczy solny, bo tu jest sucho. Przynajmniej powinno być sucho, o ile prawidłowo wykona się szczelinę wentylacyjną między warstwą ocieplenia.
I może warto pomyśleć o czymś, o czym nie miałem wcześniej bladego pojęcia, a co dziś (AD2011) daje mi poważnie do myślenia, czyli...

OSY I SZERSZENIE
Co roku, wiosną, około maja/czerwca, pod kalenicą, pod opapowanym już dachem chcą się zagnieździć osy i szerszenie. Za wszelką cenę!

Boję się tych gadów strrrasznie.
Historia choroby:
Rok 1975
Dziecięciem będąc pogryziony zostaję przez pszczoły, po oczach. W efekcie robiłąmi się na oczach dwie gule wielkości piłki pingpongowej, a że jest to czas wakacji, i na wsi akurat jarmark jakiś, festyn jest zorganizowany, więc idę tam sobie. Pani jedna widząc mnie zwraca uwagę męża mówiąc o mnie: popatrz, jakie biedne dziecko. W duchu się śmieję, ale okiem nie mrugam.
Od tego pamiętnego zdarzenia chromy jestem na jedno oko, a na drugie ledwo widzę. Być może dzięki temu właśnie niedomaganiu nie strach mi po kalenicy ganiać i wychylać się poza obrys. Może też dlatego nie przejmuję się, czy ściana będzie krzywa czy prosta. Nie widzę po prostu dalej niż na odległość 2m.

Well...
To żart, rzecz jasna, wielce niesmaczny, choć prawdą jest, że pszczoły mnie pokąsiły: w powiekę i w brew. Wbrew mej woli. Oko jedno mi spuchło jak pingpong, pani litująca się też jest prawdą. I że paskud nienawidzę, to też prawda.

Rok 2007
W blaszaku osy zakładają gniazdo. Mają na tio czas, bo pomieszczenie socjalne jest już w domu. Pewnego dnia wchodzę do blaszaka po jakieś graty i kiedy już wychodzę, jedna osa-kurwa chce mnie dziabnąć w policzek. Przypina się i lekko mnie szczypie. Mam odruch zganiania.

Za radą sąsiadów kupuję muchozol czy coś takiego i tu recepta jak walczyć z osami:

JAK WALCZYĆ Z OSAMI
Kup truciznę na osy, muchy w sprayu.
Po zmroku osy zasypiają. Można podejść do gniazda.
Więc po zmroku, obowiązkowo kiedy jest już ciemno!, podejdź i spryskaj gniazdo gadów trucizną.
Nazajutrz albo kilka godzin później oderwij całe gniazdo i spal w ognisku.
Najmniej fajny moment operacji to psikanie. Masz wtedy wrażenie, że cały rój zaraz na ciebie wyleci.
Nic bardziej mylnego.
Osy po zmroku są otępiałe. Śpią. Są nieruchawe.
Nawet nie zauważą, że zostały ubite.
Dlatego tak naprawdę najmniej fajny moment to zrywanie gniazda, bo myślisz, że one wciąż żyją.
Ja spryskałem gniazdo tak, że mokre zrobiło się od trutki.
I kolejna mało fajna sprawa związana ze zrywaniem gniazda to jego konsystencja. Ono jest miękkie. Puchate jakby. Bardzo lekkie. Całe wypełnione komórkami, w których siedzą te potwory. Lekkie, fruwa na wietrze.
Moje gniazdo miało około 10cm średnicy.

Lekcja: często zaglądać do zakamarków, sprawdzać, czy bydlaki nie lepią gniazda.

Rok 2010, wiosna.
Na poddaszu, pod kalenicą, kiedy zabieram się za impregnowanie, znajduję gniazdo!
Przerażenie mrozi mi kark! Gniazdo jest nieduże, może 5cm średnicy. Ale jest.
Szukam muchozolu. Badziewie straciło aerozol! Kupować nowy czy walczyć bez?
Po zmierzchu włażę na strych i pełen największych obaw o własne życie... rozcieram gniazdo na miazgę za pomocą styropianowej pacy do wygładzania tynku.
Lekcja: lepsza do tego jest paca metalowa, bo styropianową niezwykle łatwo jest połamać w emocji. Taka sytuacja była moim udziałem w tym przypadku, co dodatkowo potęguje poziom adrenaliny.
Prawdę mówiąc: jeden ruch pacą i po gnieździe zostaje mokra plama.
Od tej chwili zaczynam pilnie obserwować zakamarki strychu, a że śpię na poddaszu, więc rano, szczególnie rano słyszę, że znowu jakaś paskuda lata i brzęczy.
Mija około 5 dni.
Wchodzę pod kalenicę.
Okazuje się, że 5 dni to zbyt mało, by jedna osa uwiła gniazdo.
Bo - trzeba to wiedzieć! - gniazdo wije matka. Jest otumaniona potrzebą znoszenia jaj, larwienia się, skupiona na klejeniu, papraniu, lepieniu, ślinieniu tej swojej koszmarnej kulki. I tak, po pięciu dniach ma uklejone coś co wielkością i kształtem przypomina odwrócony do góry dnem kieliszek do jedzenia jajek na miękko.
Wniosek: co kilka dni sprawdzać i problem z głowy.

Gorzej, kiedy pojawi się szerszeń. Ale gorzej tylko z pozoru. De facto, jest to samica tak samo ogłupiona potrzebą prokreacji jak osa. Tej samej wiosny 2010 znajduję i szerszenicę. Siedzi bez ruchu za jedną z krokwi.

Dygresja: osy wybierają nasłonecznioną stronę chaty czyli od południa. Choć nie jest to regułą.

Strach tknąć szerszenia. Strach jeszcze większy szukać szerszenia albo osy.
Idę na kolanach, na czworaka po tym stryszku i idąc muszę zajrzeć za każdą krokiew. Jak tu się wychylić, jak spojrzeć w górę jednocześnie w prawo i w lewo i bezpośrednio w kalenicy!
Nie sposób!
I nie będzie cienia przesady, jeśli porównam tę okoliczność do sytuacji, w jakiej jest Bond, tak! James Bond, agent 007 z licencją na zabijanie, ilekroć penetruje tajną kryjówkę superterrorystów.
W pełnej gotowości, z pacą do wygładzania tynku, trzeba wychylić się lekko, leciutko poza krawędź krokwi. Jeśli pole jest czyste, mamy spokój do następnej krokwi, czyli jakieś 0,90m.
Kolejna krokiew, kolejna mobilizacja.
I cały czas nasłuchiwać, trzeba być czujnym, bo jesteśmy tu, wbrew pozorom, intruzem, wchodzimy na obszar, do którego ktoś oprócz nas rości sobie prawo. Szerszeń. Osa.

Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy obecność paskudy jest zaskoczeniem. Tak było u mnie. Nie spodziewałem się go-jej. Szukałem osy.
Ale był.
Jest.
Siedzi.
Wyjrzałem i ujrzałem, że ruszył łbem, zobaczył mnie. Ruszył czułką, dziobem, paszczą, szczęką. Odwłok lekko pulsuje. Lekko.
Sraka nie sytuacja!
Lecę po pacę.
Ale on już wie, że ja wiem., że on jest. I on wie, że ja jestem.
Więc i on czujny jest.
Drugi raz wyjrzeć? Jak?
Serce wali.
Myślę: telefon wezmę, użre mnie bydlę to może zdążę zadzwonić.
A jak w oko?
Na co mi to? Może zadzwonić po straż pożarną?
Do jednego szerszenia?

A latem ubiegłego roku widziałem, jak krążyły wokół domu. Dwa!

Zabiję potwora.
Paca.
Wychył.
Miazga.
Ale zdążył zareagować. Ruszył się by obrót zrobić w stronę dłoni, pacy.
Jestem szybszy. Rozgniatam na miazgę. Miazgę!!!!

Dygresja - wspomnienie.
Rok wcześniej latem znajduję na poddaszu, przy szybie szerszenia.
Boję się go ubić, bo boję się że w emocji zbiję szybę. I nie wiem wtedy jeszcze do czego służy metalowa paca do zacierania tynku.
Łapię więc szerszenia pod szklany kufel. Piękny kufel.
Karton. Kufel.
Szerszeń na podłogę.
Kilka dni go obserwuję.
W kuflu był wcześniej zasuszony szczur, po herbacie ekspresowej.
Przez dwa dni wkurwiony szerszeń przerabia szczura na wióry, przegryza się przez tekturę. Na szczęście mam betonowy strop. B-20!
I wciąż żyje.
Co zrobić?
Stosuję wówczas patent, którego nie polecam: wpuścić piankę montażową pod kufel.
Dlaczego nie polecam:
Powód pierwszy: szkoda kufla. Nie do oczyszczenia z kilku powodów. Po pierwsze pianka. Po drugie kufel z szerszeniem, po szerszeniu, jakkolwiek powiązany z szerszeniem nie budzi pozytywnych skojarzeń.
Powód drugi jest istotniejszy: żeby wpuścić piankę, trzeb unieść brzeg kufla. A szerszeń ma wkurw. Tylko czeka na moment, kiedy będzie mógł wyleźć. Jakoś mi się udaje wpuścić piankę, wyczyn ten na zawsze pozostanie dla mnie zagadką, nie pamiętam, jak tego dokonałem, ale wpuszczam spora porcję pianki montażowej szerszeniowi, pod kufel.
Trzeci powód również dla mnie nie należy do błahych: szerszeń cierpi. Umiera w męczarniach obklejany trującą, śmierdzącą substancją.
Jeśli zatem szukać rozwiązań bardziej humanitarnych, jestem za szybką i bezbolesną eksterminacją potworów.

Wracając do poddasza: doświadczenie z szerszeniem i kuflem uczy mnie szacunku dla tego przeciwnika, stąd mój lęk. Jednak szerszeń na poddaszu, szerszenica raczej, jest podobnie jak osa otępiały. Łatwo go ubić. I powolny jest.

Wniosek: kontrolować, sprawdzać, zaglądać i bić gady na bieżąco.

Wracając do impregnowania desek: jeśli istnieją preparaty do impregnacji więźby, które nie tylko niszczą grzyby, ale też odstraszają owady, to jak najbardziej warto je stosować.
Link do komentarza
  • 2 tygodnie temu...
Cytat

Zaczęłam czytać i stanowczo tu wrócę.

Miło nie być jedynym wariatem budującym samemu icon_biggrin.gif

Teraz wiem jak to jest jak się domagają uzupełnień w moim dzienniku. Na prawdę fajnie się czyta.
Chyba się zaprzyjaźnimy, dziennikowo ma się rozumieć.


Ps.tylko mój nie jest 4-5-6litrowy icon_wink.gif


Dzięki. icon_smile.gif Zapisuję, żeby nie zapomnieć jak to było, sama wiesz. icon_smile.gif
Link do komentarza
Cytat

A niecnota..


icon_biggrin.gif Ale nie zabrałem.

Mam nowego psa. Od trzech dni. Z Wiewiórkiem żeśmy wzięli ze schroniska:


Haka

Haka

Jeździłem już z nią na rowerze... w sensie: ja rower, Haka per pedes. Muszę się nauczyć. Ona też. Kolano boli po fikołku. Mnie boli. Poza tym - rewelacja. Żywioł. Sześć spacerów dziennie i idealny porządek w mieszkaniu. Albo przerobi dom w śmietnisko. icon_smile.gif
Link do komentarza
Malamut... Też ze schroniska...tzn nie całkiem, bo miał być oddany do schroniska - serce i sumienie by mnie zeżarło. Nie dałam, przygarnęłam.

Teraz ma innego, ale bardzo, bardzo dobrego, właściciela...przez budowę...niestety...

Mówię dużymi literami
TO SĄ PSY ŁOWNE, więc albo się/posesję/psa zabezpiecz, albo będziesz wyskakiwał z kasy jak sąsiedzi mają ptactwo;-)

Z doświadczenia mówię icon_wink.gif
Link do komentarza
Cytat

Malamut... Też ze schroniska...tzn nie całkiem, bo miał być oddany do schroniska - serce i sumienie by mnie zeżarło. Nie dałam, przygarnęłam.

Teraz ma innego, ale bardzo, bardzo dobrego, właściciela...przez budowę...niestety...

Mówię dużymi literami
TO SĄ PSY ŁOWNE, więc albo się/posesję/psa zabezpiecz, albo będziesz wyskakiwał z kasy jak sąsiedzi mają ptactwo;-)

Z doświadczenia mówię icon_wink.gif


Afrodytaa, czytasz w moich myślach. icon_smile.gif W związku z Haką sprawa docelowego ogrodzenia wysunęła się na pierwszy plan i jest kolejnym po ociepleniu etapem budowy. A miało być inaczej. Jak tu psa trzymać wciąż na sznurku! A trzeba, bo tak, sąsiedzi mają ptactwo!
Link do komentarza
Cytat

Teraz - ta sama historia z punktu widzenia Pawła opartego o kijek z deseczką:

- Tę chwilę zapamiętacie do końca życia.
- Tak? - dalej w domyśle. - Niby czemu? Czekamy. Buczy pompa. Drży rura. Cos tam leci. Kamyki. Mój Boże, beton, wielkie mecyje. Leci.

Rozlewają. Rozlewają. Rozlewają. Metr. Drugi. Trochę tego jest, ale...
Niech się odsuną, to się rozgarnie. Rozlewają. Rozlewają. Sporo tego.
Mogliby się odsunąć, bo sporo już tego.
No tak, ale jak sie odsunąć, jak idą miejsce przy miejscu.
Hej, może bym już zaczął rozgarniać, bo potem.
Rozlewają. Kolejny metr.
O, kur..a, ile tego jest!! O ja p...! I to nie piana, to kamienie!
- Tu chodź! - woła Mariusz!
- Tu nalaliśmy za dużo! Trzeba będzie zebrać.

Paweł rusza i wchodzi w miejsce gdzie w przyszłości będzie belka - potrójna, pod słup więźby. Zapada się w betonie tak, że do kalosza wlewa mu się B20. Upada na kolano. Wstaje.

A my rozlewamy. Rozlewamy...

Powstanie księżycowy krajobraz, a Paweł zapamięta tę godzinę do końca życia.


Monitor normalnie oplułam icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif

Na tym etapie dziś kończę.

Co mam kadzić?
Podoba mi się w szczególności ściana z cegieł. Wiem, że chciejstwo to choroba, ale też taką chcę, jeszcze nie wiem gdzie, ale chcę.

A Twój wuj, to w typie mojego ojca i wiekiem, i charakterkiem. Tylko, że mój przed emeryturą był krawcem. Mieć zduna pod ręką, to jest oszczędność!

A już ekipa do zalewania stropu THE BEST!!!!

Cytat

Afrodytaa, czytasz w moich myślach. icon_smile.gif W związku z Haką sprawa docelowego ogrodzenia wysunęła się na pierwszy plan i jest kolejnym po ociepleniu etapem budowy. A miało być inaczej. Jak tu psa trzymać wciąż na sznurku! A trzeba, bo tak, sąsiedzi mają ptactwo!


To pamiętaj jeszcze, że lubieją i umieją skakać.
Zaraz Ci znajdę próbkę wyczynów mojego i wkleję....a co tam, u siebie w dzienniku. Poznasz całą historię NICO.
Link do komentarza
  • 1 miesiąc temu...

Tak siedzę, liczę ile rur do podłogówki kupić (póki forsa jest) i... problem mam, bo, zdaje się, budowanie w znacznej mierze podobne jest do gotowania zupy.

Chcę określić minimalną powierzchnię podłogówki w pokoju.
Bo chcę w niektórych pomieszczeniach poddasza zrobić podłogówkę na możliwie najmniejszej powierzchni.

Znam zapotrzebowanie pokoju na ciepło. Wyliczone w OZC.
I co?
OVplan i KAN Quick floor - programy do obliczania podłogówki - podają mi różne powierzchnie!
pow podłogi: 11,14m2
zapotrz: 315W
W OVplanie wychodzi 4,8m2 z rozstawem rurek 0,15m
W KAN-ie wychodzi 7m2 z takim samym rozstawem!
Inny przykład:
pokój 13,3m2 zapotrz. 384W OV: 5,8m2, KAN: 8,6m2, rozstawy 0,15 tu i tu.

Przeciętnie KAN zwiększa pow o 40%!
O co chodzi? Gdzie jest w takim razie granica sensowności obliczeń?
Więcej pieprzu, mniej pieprzu, trochę tymianku... takie tam.
To samo z rurami w podłodze.

Chyba wrócę do szlifowania styropianu na ścianie.
Link do komentarza
hi
mnie tez czeka niedługo zabawa z pex-al-pex - programy darmowe z neta ??? czy ktos nadzoruje u Ciebie fachowość CO czy jest to na tyle proste aby samemu wykonac ??? Wg mnie własciwy rozstaw rurek w podłodze to 15 cm - geściej pod oknami tarasowymi i pod ścianami ( jak nie bedzie tam mebli ) - podejrzewam że 99% instalatorów podłogówki nie kozysta z programów tylko kłada na oko i jest ok icon_smile.gif
pozdro i niech starczy nam sił abysmy nasze domki wybudowali w jak najwiekszym stopniu samodzielnie icon_smile.gif

Norbert
NORBIWOLOW BUDUJE KORALGOLA 2 - BLOG BUDOWLANY
Link do komentarza
Gość gawel
Cytat

icon_biggrin.gif Ale nie zabrałem.

Mam nowego psa. Od trzech dni. Z Wiewiórkiem żeśmy wzięli ze schroniska:


Haka

Haka

Jeździłem już z nią na rowerze... w sensie: ja rower, Haka per pedes. Muszę się nauczyć. Ona też. Kolano boli po fikołku. Mnie boli. Poza tym - rewelacja. Żywioł. Sześć spacerów dziennie i idealny porządek w mieszkaniu. Albo przerobi dom w śmietnisko. icon_smile.gif


Gratuluje Piter! Nie wierzę , że to piszę icon_confused.gif??: ale na taką piesę to bym sie chyba zdecydował icon_eek.gif
Link do komentarza
Cytat

hi
mnie tez czeka niedługo zabawa z pex-al-pex - programy darmowe z neta ???



Norbiwolow,
Programy do liczenia podłogówki są darmowe:
1. OV plan:
jest super i bliższy rzeczywistości, choć nie uwzględnia faktycznej grubości izolacji podłogi, tylko stosuje swoje, systemowe.

2. KAN Quick floor wersja extended
wymaga zarejestrowania się w serwisie. Dostaniesz maila z hasłem dostępu.
KAN zawyża wyniki, czyli podaje z zapasem.
W moim odczuciu zawyża średnio o jakieś 35%.
Ale warto policzyć choćby po to by porównać z innymi wynikami i wyciągnąć wnioski, mieć argumenty do dyskusji z wykonawcą.

3. warto ściągnąć pdf-y z instrukcją projektowania i układania podłogówki. W dzienniku Ciril zamieściłem linki (kiedyś).
Warto przeczytać i projektowanie na piechotę tylko straszy ilością wykresów, da się to rozgryźć bez bólu.
Obliczenia (moje) bliższe są wynikom w OV plan.

Programy do liczenia zapotrzebowania na ciepło - wersje darmowe OZC wystarczą dla naszych potrzeb. Warto OZC opanować, jeśli:
a. nie masz podanych przez projektanta mocy jakimi musisz grzać poszczególne pomieszczenia
b. zmieniasz np grubość izolacji termicznej
c. szukasz swojego optimum między ilością ocieplenia a zasobnością portfela dziś i w odległej przyszłości

Zrobiłem dziesiątki symulacji i wyszło mi, że wyważam otwarte drzwi, czyli:
a. grubość ocieplenia zewn: daję 20cm.
ALE: jeśli dokładać ocieplenie, to w ściany ZAWSZE najbardziej się opłaca.

b. ocieplanie fundamentów niepodpiwniczonych to działanie symboliczne. Mam 10 i szlus.
c. Ocieplanie podłogi daję 20cm, więcej zaczyna tracić finansowy sens.
d. Sufit na poddaszu. Tyle co ściany na poddaszu - skosy, czyli 30cm.

Cytat

hi
czy ktos nadzoruje u Ciebie fachowość CO czy jest to na tyle proste aby samemu wykonac ???


Nie jest proste. Jest cholernie trudne. Nikt nie nadzoruje. Szukam prostych rozwiązań i niedrogich.
Nie będę miał gazu. U mnie go nie ma.
Zbiornika gazowego i olejowego nie chcę. Na olej brak miejsca i za duży koszt.
Pompa ciepła - za droga, jeszcze, ale ogrzewanie podłogowe wodne daje szansę, by w przyszłości dołączyć pompę ciepła.
Nie chcę palić węglem - przerobiłem praktycznie ostatniej jesieni - syf, wszędzie syf, pył, brud, kurz. Syf.
Kolektory słoneczne to wg mnie bajer albo sezonowe, weekendowe grzanie wody cwu.
Pozostaje mi drewno i prąd.
Są to rzecz jasna moje indywidualne decyzje, selekcje, po części racjonalne, po części marzeniowo-wyobrażeniowo-emocjonalne.
Polecam wątki o domach 3-5litrowych i o buforze.

Cytat

Wg mnie własciwy rozstaw rurek w podłodze to 15 cm - geściej pod oknami tarasowymi i pod ścianami ( jak nie bedzie tam mebli ) - podejrzewam że 99% instalatorów podłogówki nie kozysta z programów tylko kłada na oko i jest ok icon_smile.gif



I pewnie tak jest.
Pod warunkiem, że nie szukasz optymalnego rozwiązania.
Przykład:
masz bardzo dobrze ocieplony dom.
Wystarczyłoby dać rozstaw rurek co 30cm.
Ale fachman dał co 15. Faktycznie wyszło gęściej, bo miał zapas rurek.
W efekcie kupiłeś 2 razy więcej rurek.
Więcej układania.
Więcej wody pompujesz.
Pojemność co wyjdzie 2x większa. Większy zasobnik.
I może się okazać, że z pompą ciepła coś się zacznie kłócić. Co prawda nie wiem co, he he.

Przykład z mojego podwórka:
Chcę na poddaszu zrobić podłogówkę...
Ale ma ona zająć minimalną możliwą powierzchnię!
I do tego już muszę znać rozstaw rurek i wiedzieć ile mb tej rurki ma być.
Z tego wyjdzie mi wielkość grzejnika leżącego na podłodze.

Cytat

pozdro i niech starczy nam sił abysmy nasze domki wybudowali w jak najwiekszym stopniu samodzielnie icon_smile.gif

Norbert
NORBIWOLOW BUDUJE KORALGOLA 2 - BLOG BUDOWLANY



Marzę, by wynaleziono sposób na klonowanie stawów łokciowych i kolanowych. Kupiłbym na wymianę kilka kompletów.

Cytat

Gratuluje Piter! Nie wierzę , że to piszę icon_confused.gif??: ale na taką piesę to bym sie chyba zdecydował icon_eek.gif


Gaweł,
piesa jest gites.
Od przyszłego tygodnia zacznie chodzić do szkoły/poprawczaka, bo goni krowy i konie.
Raz nam ją ukradli, bo się wałęsała w sąsiedztwie działki. Życzliwa pani ją zawiozła do weterynarza.
Nr tel pod obrożą.
teraz ma wygrawerowaną tabliczkę z imieniem.
Psa nam z dobrego serca zgarnięto 30m od domu!
Inna sprawa, że to straszliwy łazik taki husky.
Chodzić , biegać, eksplorować. Tytan ruchu. Spacery, rowery. Ufna do ludzi. Obcym sama wsiada do auta.
Posesji nie przypilnuje. Nie obszczeka. Ona nie pilnuje. We krwi ma ciągłe pokonywanie przestrzeni, a nie pilnowanie stada owiec albo bydła. Jakucja, Syberia, Klondike, te sprawy.
Ale piękna jest.
Foremkę muszę Ci oddać...
Link do komentarza
Mała aktualizacja, w foto-skrócie. Zacznę od psa, especially for Gawel.
Piesa jest u nas od 2 mies. W tym czasie zdążyła zjeść telefon komórkowy, dźwignię zmiany biegów, dziewięć książek, śpiwór.
Została porwana i wylądowała w ciupie,
lecz gdy wzięła się za polowanie na krowy i konie, została zapisana do szkoły / poprawczaka, gdzie pojawi się po raz pierwszy w najbliższy poniedziałek.

Tak się wypasała nim do ciupy trafiła...


...tak się bawi najchętniej...


...aniołek...


...jak śpi...


...jak już przestanie recyclingować całe otoczenie...


...po spacerku spokojnym...


...spokojnym spacerku...


po prostu angel, k...a...


Jest wilkiem. Hasior pełną gębą.
Link do komentarza
I z drugiej beczki, że tak napiszę, aktualizacja w mega szybkim tempie. Brief, wybiórczo. I tak...
Kotłownia w wersji lajt - dokładnie tak: lajt. Byle łazienka działała. I działa.


Te rurki, co na końcach kraniki mają, to pod bufopr się podepnie.
Zresztą! lepienie z tych rurek - frajda jest, mówię wam! W każdym miejscu idzie przeciąć, dokleić. Można plątać do woli.
Zgrzewarka: 75pln, a radości cała kupa.

A obecnie:
styrmaszyna - na drucie oporowym, do cięcia styropianu. Rusztowanie ze złomowiska.

Koszt całości:
drut z allego za 18pln
ramka za 4pln
to aluminium nie wiem po co kupiłem i dałem za nie 25pln jak mogłem z kontrłaty ruszt zrobić.
Ale lekkie jest. Prąd przewodzi fajnie.
I do tego prostownik do akumulatora. Jakikolwiek.
Nie potrzeba żadnych specjal toroidów. Styrek się kroi czymkolwiek co jest gorące.

A taką wieżę sobie postawiłem - jedną z kilku - przesrane z rusztowaniami jest - jak od strony południowej przyszło kleić


Od tej ściany zacząłem, z tyłu domu, zarośnie sosną...

Szczeliny się wypełni(ło!) pianką.
Zacytuję kogoś skądś-tam: w życiu takiej ilości pianki nie zużyłem jak do klejenia styropianu i wypełniania szczelin. Głównie do szczelin.

Te szczeliny mają po jakieś 1-1,5mm.
A przy krokwii - niezła dłubanina, szczególnie że to skos jest.

Oraz uwidoczniona potencjalna szczelina wentylacyjna połaci.

O, a tu już forfiter zacząłem babrać pianką

Bardziej narożnikowa sytuacja w celu udokumentowania STARANNOśCI wykoannai narożnika.
I wiem już dlaczego ludziom w rogach często wieje. Bo tam uszczelniać - to szewska pasja zalewa.

Gienieralnie, ocieplenie ściany pod połacią jest karkołomne. Mnóstwo geometrii. Jak się samemu nie robni, to musi potem "wiać zimnem". Nie ma bata!

I kolejny narożnik ze zmyślnie wyprowadzoną wentylacją kanalizacji.

Jesienią nieźle zawiewało z tej rury.
Kanalizację wyprowadzę jak najbliżej kalenicy.
Bo capi. Porządnie capi, jak zawieje.
I widoczna belka na ścianie do ocieplenia.
Oj, będzie się działo z jej ociepleniem...

ściana, belka, skos i te dodatkowe lukarnowe belki. Kolana wysiadają od włażenia i złażenia z rusztowania.
I weź tam upakuj!
Sturba jego suka. Człowiek który zaprojektował moją więźbę, powinien osobiście ocieplać szczyty ścian.


Tu bardziej malownicza perspektywa z widocznym rusztowaniem oraz okolicznością biesiadną...



A tak się porobiło dnia 3 maja AD2011:
Zaśnieżyło. Widok z poddasza przez okno balkonowe - bez balkonu...


...i taras bez tarasu.






Bobiczek, ta czerwień to od aparatu mi wyszła.
Oczy ma oba niebieskie.
Mogłoby jedno być brązowe drugie niebieskie. Hasiory mają tak i tak.
Zrób żonie niespodziankę. Wzięliśmy Hakę ze schroniska. Tam huskich dużo, bo zwiewają. One nie pilnują! Całe wieki łaziły w zaprzęgach po Jakucji, Klondike etc i nie wiedzą, że można czegoś pilnować. One wiedzą, że trzeba zap...ać dalej, do przodu! Eksplorer - wilk. Polować, wędrować. Żona polubi.
Link do komentarza
Cytat

...i taras bez tarasu.


ale jest fotel Prezesa i Głównodowodzącego - wystarczy aby mieć szacunek



Bobiczek, ta czerwień to od aparatu mi wyszła.
Oczy ma oba niebieskie.
Mogłoby jedno być brązowe drugie niebieskie. Hasiory mają tak i tak.
Zrób żonie niespodziankę. . One wiedzą, że trzeba zap...ać dalej, do przodu! Eksplorer - wilk. Polować, wędrować. Żona polubi.


Mopsa.
Przy moim kręgosłupie i codziennym zapierda...niu - Mopsa.
Tylko i wyłącznie -icon_smile.gif

Link do komentarza
Z takim psem to jak na spacer pójdziesz, to pół drogi lecisz jak na skrzydłach. Ale nie namawiam,
bo to koczkodan jest przepotworny-energetyczny.
Rano z czterech łap odbija się od ziemi i ląduje centralnie w łóżku. Gryzie po łydkach, jak głowę nakrywasz.
Słodkie cudo.
Link do komentarza
Listwa startowa.
U mnie jest zrobiona z profila C 100mm. Obciąłem jeden bok, powstało L.
Klejąc siatkę do styropianu - mam izolację grubości 20 cm - profil aluminiowy narożnikowy tak wygnę, że jak go wkleję, to powstanie kapinos.
Sprawdziłem, da radę tak pogiąć.
Trochę pracy przy tym będzie, jednak... możem kutwa, ale wydać 600pln na listwę startową to dla mnie przesada!

Z rusztowaniami jest sprawa.
Do 3m wysokości problemu nie ma. Da radę - jakkolwiek.
A powyżej...

dygresja nt wypożyczania rusztowań: wypożyczenie "słupka" wysokości około 7m lekkiego aluminiowego rusztowania na dwa tygodnie kosztuje około 1000pln (tysiąc!!!).

dygresja nt rusztowań warszawskich:
We wszystkich składach typu obi casto leroy kupisz rusztowanie w-wskie, które nie pasuje!!! - do starych rusztowań warszawskich. Bo producenci oszczędzają na materiale. Mniejsza średnica rur, rozstaw.
Ja spasowałem pożyczone od sąsiada z moim, ale tylko dzięki temu, że moje jest stare i rozorane.

dygresja nt spadania z rusztowania:
Mechanizm jest prosty.
Stoi człowieczek, coś dłubie. Patrzy na podest.
Obraca się i kątem oka widzi otwartą przestrzeń.
Błędnik traci punkt odniesienia w przestrzeni - i w głowie zaczyna się kręcić leciutko.
Człowieczek zarobiony czymś tam myśli sobie - oho, tracę równowagę, trzeba uważać.
I poprawia tę "równowagę" i albo w tym momencie traci równowagę i się spieprza,
albo tak poprawia że wali łbem w coś albo nosem w ścianę i ... traci równowagę.

Ze cztery dni albo i tydzień deliberowałem nad rusztowaniem.
Tym bardziej, że Wujek telefonicznie przekazał mi dwie informacje:
1. z rusztowaniem żartów nie ma.
2. Jakiś mój kuzyn całkiem niedawno spieprzył się spod kalenicy, bo sobie wiaderko podstawił - przypuszczam, że się w nie zapłątał. Spakował się z 7m i wylądował w szpitalu.

Wymyśliłem systemowe rozwiązanie: z desek zbite 4 pionowe belki sztukowane, montowane na śruby, rozkładane.
Elewację zrobię w czterech krokach przestawiając te moje wynalazki



Kołkuję. Daję kołki długości 20cm, zagłębione w warstwie styr na 5 cm na krawędzi budynku i dookoła okien.
Kołki przeciwdziałają zasysaniu - wiatr, ssanie, elewacja odfruwa.

a tu łączenie belki rusztowania:

materiał to pozostałości desek z etapu stawiania dachu.
Ta ściana czeka na rusztowanie:


Asystentka - demolition girl:

Link do komentarza
w kwestii wycinarki do styro - opisz dokładniej maszynke icon_smile.gif Jaki to drut - rozumiem że oporowy icon_smile.gif czy nie peka nie przerywa sie ?? - ja stosowałem pojedyńcze włókno z linki rowerowej ale po jakims czasie obróbki - około 10 minut - przegrzewał sie chyba i pekał podczas próby kontynuacji ciecia.
Tez stosowałem prostownik do aku z regulacja amperomierza - stół z palety euro - nastepnym razem cos bardziej płaskiego równego zastosuję icon_smile.gif
Zastanawiam sie jeszcze nad cięciem styro termicznie rozciągniętym drutem na stelażu czos na wzór piły moja-twoja - tak aby długośc drutu była ponad 1 metr i ciąc idealnie proste kawałki - czyli kłade taki stelaz z drutem na płycie a on sam pod naporem swojej wagi idealnie ( po lini prostej) wtapia sie w styro

Odnośnie styro - jakiem masz zdanie na temat ocieplenia dachu styropianem zamiast wełny ???? dokładnie przyciąc na rozstaw krokwi , na pianke uszczelnic i gitara - wg mnie tak na chłopski rozum styro lepsze od wełny - czy nie masz wrazenia że z ta wełna to troche jest w myśl zasady - wszyscy na dach daja wełnę to i ja dam - a styro to beee - bo nie oddycha, bo myszy wejda itd???
Zastanawiam się nad całościa ocieplenia w styro - na ściany 20 cm idealnie połączone z izolacja dachu - miedzy krokwie 18 cm ( taka mam grubośc krokwi ) na to druga warstwa 10 cm styro - na to paroizolacja i regipsy - pod dachówką mam membrane paroprzepuszczalną tyvek pro - izolacja może stykac sie membrana
jak pomysle o wełnie że za kilka lat opadnie - ( zmniejszy swoja objetość ) gdzies dostanie troche wilgoci i zrobi sie kicha icon_sad.gif a styro jest odporniejszy , chyba łatwiejszy w obróbce i chyba tańszy icon_smile.gif Jeszcze troche czasu mam do tego etapu ale wolę zawczasu obczaić temat icon_smile.gif

Budowa wycinarki do styro jak najbardziej wskazana icon_smile.gif
Pozdro
Norbert
Link do komentarza
Cytat

w kwestii wycinarki do styro - opisz dokładniej maszynke icon_smile.gif Jaki to drut - rozumiem że oporowy icon_smile.gif czy nie peka nie przerywa sie ?? - ja stosowałem pojedyńcze włókno z linki rowerowej ale po jakims czasie obróbki - około 10 minut - przegrzewał sie chyba i pekał podczas próby kontynuacji ciecia.



ja używałem struny gitarowej - sprawdza się niesamowicie
Link do komentarza
Wariant nowy. Nowy stół. Poddaszowy.
Szczelina się przydaje. Na parterze nie miałem szczeliny i musiałem jakiś drui stolik dostawić, bo płyta na koniec cięcia wisiała mi w powietrzu.
to niebieskie to na złomowisku kupione kawałki jakiegoś kiosku.
kątowniki, śrubki i aluminiowe listwy to pozostałość po licznych kombinacjach.

kawałek kontrłaty doczepiony drutem, żeby w poziomie rozciągnąć drut.

poziomo ciąłem może ze dwa razy.

Drut oporowy 0,8mm z allegro. 3m wystarczy.
Nie strzelił mi ani razu, miałem do przerobienia 35m3, z czego zostało jakieś 10.

W sumie i bez tych niebieskich będzie git, tylko że one mają taki fajny rancik, na którym zahaczam sprężynkę.
Sprężynka ze sklepu z częściami samochodowymi. Cena chyba 50gr.


Od spodu drut zaczepiam na zagiętym gwoździu.
I ta kontrłata przyczepiona śCISKIEM STOLARSKIM!!! - genialny wynalazek ten ścisk - ta łata jest po to, by przesuwać i zaczepiać o niego gwoździa.



Gips-karton miałem, położyłem, służy jako notatnik i ma równą powierzchnię.

Uwiecznione notatki to klocki konieczne do ocieplenia murłaty przykręconej do ściany.
Tak się stoi obok stołu:







Norbiwolow,
jak pisze Prezes, niektórzy na strunie G grają styropianowe arie.
Odnośnie ocieplenia dachu. Tez myślę o styropianie bo myślęidentycznie jak ty - wełna osiada!
Ale styropian nie ma elastyczności takiej, by pracować razem z ruchami więźby.
Sam nie wiem.
Wyliczenia odnośnie mocy przecinarki wyglądały u mnie tak:
d=0,8mm
U=17-18V
Imax=17A
przy L drutu 0,6m moc potrzebna to 200W.
Ale zanim kupiłem transf toroidalny (105pln), postanowiłem sprawdzić stary ruski prostownik.
I chodzi.
Parametry pracy:
L=0,6m
I= 6-8A
Dla cięcia długim drutem trzeba podciągnąć do jakich max! 12A.
Praktyka pokazuje, że to są małe prądy i małe moce.
Byc może zasilacz ze starego peceta wystarczy. Ma 180W. Na krótkim drucie oporowym.
Link do komentarza
  • 2 tygodnie temu...
Ewamariusz, witajcie. Biedzę się z ociepleniem i tynkowaniem.
Mam 75% chatki ostyropianowane. Kleję siatkę, narożniki. Osiatkowane mam pół elewacji południowej, najgorszej, najbardziej okiennej, najpołudnioweszej, najsłoneczniejszej.
Mam nadzieję, że zakończę sprawę elewacji do końca czerwca.
Położyłem prawie wszystkie parapety. Uznałem, że lekko dopłacę do klinkieru i robię klinkierowe parapeciki. Są gites. Pod kolor komina, prawie. Kładę płytki cerrad rot.
Podmurówkę zrobię podobną.
Lekko dobijają mnie temperatury, bo przekraczają 25stC. Za ciepło na klejenie, a tym bardziej na tynkowanie. Próbuję pracować o świcie, ale weź wstań o 4-ej! Jestem lekko nocnym markiem, ale pracuję nad tym...

Przy okazji pytania do znawców: czy aby na pewno tynk mineralny cienkowarstwowy można zaciągać, a nie zarzucać?
Ponoć nie trzeba zarzucać. Byłoby super.
I pytanie o temperatury: jeśli położę tynk wieczorem w temperaturze "jak Bozia przykazała", to czy chłodna nocka wystarczy, żeby toto się związało na tyle, że upał dnia nastepnego nie zniszczy tego tynku?



Moose,
sucz się uczy. Umie już siadać, warować, skupiać na nas uwagę. Uważam że takie szkolenie może się przydać się.
Jak będzie dalej, się okaże. Ale widzę sens. Zoopsycholog - instruktorka - to ciekawa profesja. Warto pójść na szkolenie. Będę relacjonował.
Link do komentarza
Cytat

Moose,
sucz się uczy. Umie już siadać, warować, skupiać na nas uwagę. Uważam że takie szkolenie może się przydać się.
Jak będzie dalej, się okaże. Ale widzę sens. Zoopsycholog - instruktorka - to ciekawa profesja. Warto pójść na szkolenie. Będę relacjonował.



Relacjonuj, bo niedługo sama będę zainteresowana...
Do tej pory swoje psiska sama uczyłam ale... hmmm...
Link do komentarza
Witam. PeZet w taki upał to naprawdę ciężko się robi, my robimy, też sami, na chwilę obecną piwnicę, to do 17-tej jeszcze jest tak gorąco, że ciężko usiedzieć. Ale Ty to masz już kawał roboty zrobionej. jak możesz daj zdjęcia tych parapecików.
Co do tynku to jak się orientuję się go zaciąga i nie rób tego przy takich upałach, najlepiej wieczorem, ale pamiętaj że trzeba kłaść za jednym razem całą powierzchnię aby nie było widać łączeń. /całą ścianę/ Najlepiej w dwie trzy osoby. Pacą metalową.
Pozdrawiamy i podglądamy jak idą postępy.
Link do komentarza
OCIEPLANIE TYNKOWANIE ELEWACJI
Jak się samemu robi, to się całej powierzchni na raz nie zrobi. I patent jest taki, że trzeba taśmę malarską nakleić i do niej tynkować. Wtedy się warstwa na warstwę nie nałoży i jest nadzieja, że będzie git. A jak będzie nierówno, to co tam, i tak już jest nierówno. I kto powiedział, że musi być równo?! Nie musi! Bo sąsiad przyjdzie i popatrzy i powie, o, o, o, tam nierówno? Wezmę i łapą jeszcze zapaćkam to nierówne, żeby już nikt nie miał wątpliwości, że jest nierówno. A jak tą patelnią tynk kładą i łapą zacierają na nierówno, to co równo jest? Nie. A tynk struktu-panie-ralny, krzywizna że hej.

I siatkę jak się klei, to też się krzywi, bo ten zakład mnie zawsze na świeżo się kładzie. A jak obeschnie, to przecieranie papoierem ściernym tylko siatkę uwidacznia, przywodzi na wierzch.
...przynajmniej narożniki może mi się uda prosto zrobić...

I farfocle, co sterczą w narożnikach... Sterczą, obcięte, a sterczą. Dziady.
Sćinam, obcinam, a one się farfoclują, przy klejeniu, przy obcinaniu, przy gruntowaniu.
Pewnie i tynk ich nie przykryje.

I siatka prześwituje, widać że jest. Bo jest.

Podsumowując: to co już mam przyklejone, może spokojnie zacząć odpadać.
Link do komentarza

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.

Zaloguj się

×
×
  • Utwórz nowe...