Skocz do zawartości

Dziennik PeZeta


Recommended Posts

Układanie stropu poprzedzam szczegółowym przygotowaniem i planem w postaci wizualizacji. Jak zawsze. Muszę być przygotowany. Zero improwizacji, na ile tylko jest to możliwe.

Dlatego też w komputerze rozrysowuję układ belek. Planuję rozmieszczenie żeber rozdzielczych gęściej niż przewidują to wytyczne producenta. Chcę uniknąć klawiszowania.





Chcę wzmocnić miejsca, w których na stropie oprą się słupy więźby.
Słupy będą trzy. Jeden z nich będzie stał nad salonem. Duża rozpiętość. Choć wystarczyłoby ułożyć obok siebie dwie belki stropowe, decyduję się ułożyć trzy. Również z tego względu, że dołożenie trzeciej belki sprawia, że mniej będzie miejsc, w których nie zmieszczą się pustaki stropowe.

Ale i tak trafiają się miejsca, w których pustak nie wejdzie. Z pomocą przychodzi mi sąsiednia budowa, na której od ponad pół roku leżą porzucone bloczki ytonga szerokości 36 cm. Dla mnie idealne. Telefon do ichniego kierbuda. Od niego telefon do właścicielki.

- Bierz pan. Do sołtysa chodzić nie będziem. Potem się dogadamy.

Biorę. Nacięcia robię. Układam.



Gazobeton jako szalunek tracony to świetny materiał. A że pas z gazobetonu wypada pod samą ścianą kolankową, więc dodatkowa korzyść jest taka, że ewentualne przepusty łatwiej mi będzie zrobić.



Z gazobetonu robię również szalunek w kilku innych miejscach. Tu jednak wykorzystuję specjalnie do tego celu pozostawione bloczki grubości 12cm. Na nich układam na krzyż zbrojenie zachowując dystans na otulinę. Wyjdzie mi z tego płyta zbrojona grubości ok 29cm, oszalowana od spodu gazobetonem. Nie chce mi się tych bloczków nacinać tak, by spody leżały na równo ze spodami belek. I to jest błąd.



Gdy przyjdzie do tynkowania, okaże się, że strasznie dużo zaprawy trzeba narzucić, żeby wyrównać w tych miejscach sufit. 4cm grubości.





Robi to wujo, który pojawia się w temacie tynkowania. Przy nim uczę się tych magicznych ruchów dzięki którym zaprawa tynkarska przykleja się do podłoża, a precyzyjniej mówiąc: zaprawa wyciskając powietrze zasysa się do ściany. Potem, wiadomo, procesy chemiczne, wiązanie, etc., ale pierwszy moment tynkowania to zasysanie.



Proszę wuja, by nie kończył tynkowania między przęsłami, gdzie jest uskok. Ładnie to wygląda. Wujo krzywi się, uśmiecha, ale skoro inwestor chce, to niech ma.

- Potem zakleisz. ? kwituje.

Wiewiórek stwierdza:

- Te hieroglify... W momencie, gdy ktoś odczyta ich treść, nastąpi koniec świata.

Te hieroglify tracą na atrakcyjności jakiś miesiąc po zakończeniu prac tynkarskich na parterze. Zdążyłem nauczyć się tynkowania, skończyłem tynkowanie parteru i... wyrównuję, likwiduję hieroglify.

Inne miejsca, gdzie wykorzystuję gazobeton to przepusty. Jest kilka miejsc, w których trzeba będzie przekuć się przez strop. W kotłowni ? kanalizacja i wentylacja. W wiatrołapie kanalizacja. Narożnik salonu: antena, sieć komputerowa na poddasze i instalacja alarmowa.

Planuję również zrobić w kotłowni rodzaj dziury zsypowej. Z łazienki na poddaszu wrzucasz brudy do dziury i lądują one na koszu stojącym piętro niżej na pralce. W tym celu wstawiam w kotłowni dwa bloczki gb.

I choć zsypu nie zrobię, bo pralka wywędruje do innego pomieszczenia, to bloczkui spisują się rewelacyjnie jako materiał do wykonania przepustów.

Ostatnio odwiedziłem budowę mojego kolegi. On przepusty robił wybijając pustaki terrivy. Niby problemu z tym nie ma, ale wymaga lekkiej gimnastyki ładne zaplombowanie tych dziur. Z gazobetonem takiego problemu nie ma.

Kolejne miejsca, gdzie wstawiam gb to przepusty pod przyszłą lokalizację rur do DGP.

Z gb jest o tyle fajnie, że postawiony na boku ma wysokość 24 cm. Gdy go zalać betonem, to bloczek zostanie przykryty centymetrową warstwą betonu. Łatwo to potem obrabiać.

Na etapie układania stropu mam również pomysł, by w belkach i podciągach poprowadzić rury instalacyjne pod przyszłą elektrykę, ale pan Marian odwodzi mnie od tego pomysłu. Biorąc pod uwagę ilości kabli, jakie w przyszłości puszczę, faktycznie gra niewarta świeczki. Ale kable od puszki do żyrandoli mogłem puścić w stropie.

Inna sprawa, że trzeba wiedzieć, gdzie będą rzeczone żyrandole. A kto to wie na 100% kładąc strop? Chyba tylko Szef. Pan Szef.

Szykując się do układania stropu robię plan-rozpiskę kolejności działań: skąd zaczynam, w którą stronę idę, liczę ilość pustaków. Ciekawostka: z tych szacunków wychodzi mi ilość pustaków bodajże 176. Tyle też kupuję. Gdy tylko pojawiają się na działce, jeden z premedytacja rozwalam, żeby przekonać się, jak są wytrzymałe. Nie są. W czasie układania jeden mi pęka. A cała reszta ? ląduje w stropie. Co do sztuki. Po prostu satysfakcja.

Dookoła otworu na klatkę schodową układam po dwie belki. Na papierze leżą obok siebie. W trakcie prac układam je z lekkim odstępem, ułatwia mi to wypełnienie stropu pustakami po samą ścianę. Szczelinę wypełniam czym bądź. A co bądź to ścinki cegieł i gazobeton. Znowu nie robię nacięć, więc od spodu powstanie bruzda, którą wuj zeklnie równo.

Najtrudniejszy element szalunku, jak napisałem, to belka oparta na dwóch ceglanych słupach. Na szczęście idzie ona na pierwszy ogień, więc w lekkiej nieświadomości ją stawiam, dzięki czemu jest oszalowana naprawdę solidnie. Opinia pana Mariana jest budująca: Na tym to helikopter możesz posadzić.

Dodam, że fundament pod dwa słupy jest również konkretny. Lekko cofając się w czasie o dwa lata, gdy zalewam ławy fundamentowe, na koniec leję beton w dołu pod te dwa słupy. Krata zbrojenia na dnie, a na to idzie cały beton, który panom w gruszce pozostał. W efekcie w dziurach mam dwa klocki o wymiarach około 1mx1mx1m! W odległej przyszłości prace archeologiczne prowadzone na tym terenie utkną, gdy ekipa natknie się na niespotykanej wielkości bloki betonowe w miejscu, w którym zapewne dawni mieszkańcy mieli hall, łazienkę i klatkę schodową.
Link do komentarza

Przepusty w kotłowni pod kanalizację i wentylację.


Ytong - zalepdziura. Strop we wiatrołapie.


Podparte belki.

Strzałka ugięcia? Nie liczę, robię na oko. Podpieram przed ułożeniem pustaków, i jak się belka uniesie to znaczy, że będzie strzałka. Pustaki dociskają, potem beton. Obecnie, otynkowany strop, brak objawów klawiszowania i chyba nawet trzyma poziom.

Dygresja: w wielu obszarach budowy bardzo często pojawia się temat trzymania poziomu albo linii prostych. Ściany, płytki, inne takie. A w przyrodzie linia prosta zdaje się nie występuje...


Gazobeton dwunastka, zazbrojony od góry. Podpieranie tego ustrojstwa to budowlany majstersztyk.

- Bo, panie majster, riozchodziło się nam o to, żeby ten gazobeton się wziął i się nie popękał się.
- Tak, panie majster! Jak się na niego ten beton weźnie i zaleje.
- No! A że żeśmy ze trzy razy poprawiali, to i desek i gwoździów też trochi poszło.
- Trochę.
- Tak, trochie.


Żebro rozdzielcze. Gazobeton jako piękne uzupełnienie. I deklować nie trzeba.
Tu ciekawostka: beton wlewany w żebro rozdzielcze takie miał parcie, że przesunął był i bloczki, i pustaki w stronę wieńca o jakieś 3 cm. Szersze żebro wyszło.




Strop w hallu.

PUSTAKI STROPOWE
Męka pańska. Trzeba toto podnosić. Niby nic, ale do oczu się sypie. I trzeba kicać góra-dół. Pomocnika-brak.
Samo układanie przynosi jednak sporo satysfakcji, gdy znika prześwit. Ale do czasu...

Okazuje się dosyć często, że lekkie różnice wymiarów pustaków sprawiają, że niektóre ciężko mi wcisnąć między belki. Przesuwanie belek? Choćby o kilka milimetrów. Czasem wiąże się to z demontażem kilku pustaków, bo ciężko idzie. Ale układam, wkurwiam się, walę młotkiem, i układam.

Przychodzi wreszcie taki moment, że będąc na dole widzę nad sobą sufit. Suuufit! Deszcz zaczyna lać i okazuje się, że nadal narzędzia muszę przykrywać folią. Ale mam sufit.

Nie zacząłem jeszcze układać stali w żebrach.

Pewnego pięknego słonecznego dnia przyjeżdża pan Marian. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze kiedy on przyjeżdża, świeci słońce. Ogląda robotę. I zonk...

POPRAWKI
Nadproża są za małe, w sensie takim, że za mało wyjdzie betonu pod belkami. Za niskie.
Ma być minimum 25cm, a jest 10cm.

Cóż, marzyłem ci ja sobie, że zrobię duży otwarty parter, bez drzwi z hallu do salonu i bez drzwi z hallu do kuchni. Zacząłem budowę. Ściany postawiłem. Zwłaszcza ścianę z cegły. Choć rozpatrywałem ewentualność postawienia dwóch nadproży łukowych, jednak gdy przyszło do ich stawiania, stwierdziłem, że przestały mi się podobać. W kościele, zamku, owszem, lubię na nie patrzeć, ale w tej mojej chałupinie jakoś mi się nie widzą.

W efekcie dociągam ścianę z cegły do poziomu stropu. Z obliczeń i różnych innych okoliczności wychodzi, że nadproża i tak będą, ale małe.

Idę na sąsiednią budowę, która służy mi chwilami za obiekt modelowy. Well, sąsiadka procesuje się z ekipą, mam w związku z tym czas, by wszystko dokładnie oglądać. Stan surowy mam jak na talerzu. I co widzę?

A widzę, że tam ekipa nadproża takie 10cm porobiła. Strop ? terriva. Widzę, stoi, więc ściany muruję. Belki kładę. Pięknie zgadza się wierzchnia warstwa cegieł z tymi 10cm nadprożami.

Ale czuję, że w tym musi być ukryty jakiś kruczek. Pan Marian uświadamia mi, jaki: u nich te 10cm nadproża kryją kształtowniki, a to musi już być policzone. Normalnie ma być tak, że belka ma się opierać na nadprożu wysokości 25cm. Ani mniej, ani więcej.

- Do poprawki!
- Do poprawki???
- Do poprawki!
- A co z belką na słupach? Gruba jest jak skurczybyk.
- Ile masz pod belką?

Mierzymy. 20cm.

- Do poprawki.
- Aaa!
- Przecież belka zatopiona będzie w belce, zbrojenie połączę, wygnę, wpuszczę zbrojenie w zbrojenie.
- A chcesz spać spokojnie? I chcesz, żebym i ja spał spokojnie? To wiesz co robić.

I tym sposobem spędzam słodkie cztery tygodnie czyli kolejny miesiąc zdejmując część pustaków, demontując część stempli, rozwalając tak skrupulatnie zbijane dechy. Podpieram belki kontrolnie poza miejscami, gdzie będę demontował. Czuję się jak saper na polu minowym! Albo górnik na przodku z wykrywaczem gazu.


Do poprawki.


Do poprawki.

Po czterech tygodniach mam piękne nadproża, belka na słupach wygląda jak przekrój kondygnacji widziany przez okno windy hotelowej. Na szczęście jest to jednak tylko moje wrażenie, po zalaniu, zdemontowaniu szalunków, otynkowaniu wszystko wygląda ładnie, solidnie. Jak w hotelu.

Ze stropem żartów nie ma.

Poprawianie nadproży jakoś idzie. A poprawianie belki opartej na słupach to, jak się okazuje, pikuś! Łatwiej zburzyć niż zbudować. Podcinam stemple. Odbijam po warstwie cegieł ze słupów.

SŁUPY Z CEGIEŁ
Żeby słup o grubości 2 cegieł utrzymał taką konstrukcję, to we łbie mi się nie mieści. Pytam kierownika budowy o to. Pytam innych. Kuzyn inżynier konstruktor śmieje się ze mnie. Cegła to genialny wynalazek. I piękny. Zachwyca mnie.

Ostatnio podobnie jak cegła zachwyca mnie węgiel.

Słupy mają tendencję do chwiania się. Trzeba je usztywnić. A postawione na folii potrafią się przesunąć. Dociśnięte stropem są nie do ruszenia.

ZBROJENIE STROPU
Stal mam zakopaną. Odkopuję. Jest w porządku. Muszę jednak dokupić trochę. Moje doświadczenie budowlane odnośnie kosztów stali jest takie, że nie jest to jakiś znaczący wydatek. Może dlatego, że kupuję gdy jestem przy kasie, a potem po prostu mam. Zapasy, jakie mi zostają z etapu zbrojenia fundamentów są pokaźne. Ale po konsultacji z kuzynem inżynierem-konstruktorem postanawiam dołożyć fi16. Pan Marian akceptuje decyzję. Z pewnością nie zaszkodzi.

Z kuzynem jest związana sytuacja anegdotyczna: gdy zaczynałem budowę, był jeszcze studentem. Obecnie jest już pełnoprawnym inżynierem, z uprawnieniami kierownika budowy, co czyni z dużym powodzeniem, budując zarówno domki jednorodzinne, jak i bloki. A ja... dalej buduję.

Ale z czasem coś się zmieni. Gdy postawię więźbę, będę wiedział jak robić zaciosy, te pod kątem, bo jak zacinać krokwie to wiadomo, to każdy wie. I ja teraz wiem jak robić zaciosy, a niejeden konstruktor wie, że cieśla wie. Ha!

FI 16
Stal żebrowana Fi16 to jest konkret. Nie zegniesz. Z początku kombinuję tak, by wsunąć na mur pręty od ściany do ściany. Dołączą do zbrojenia wieńca nad ścianą konstrukcyjną wewnętrzną. Po drodze miną dwa felerne nadproża. Będzie solidnie. Wsuwam je od zewnątrz, z dołu, w sensie z trawy. Brat mi pomaga cioteczny.

Obniżenie nadproży wiąże się z założeniem nowych strzemion. Jakoś radzę sobie i zakładam je bez demontowania ułożonych już wieńców.

Fi16 w belce na słupach lekko podginam. Lekko!

Generalnie układanie zbrojenia stropu to miłe zajęcie. Dla hobbystów. Dla tych co lubią dłubaninę. Co lubią i posiedzieć, i pochodzić. Co lubią w słońcu i w deszczu. Na wietrze i w spiekocie. Dla tych co biegać nie lubią ani skakać. Ładnie wygląda, choć upierdliwe jest wiązanie. Dłonie bolą. Łatwo o otarcie.

Sieć powiązanych stalowych żeber wygląda jednak imponująco i znajduje uznanie kierownika budowy.

- Kto ci to robił? ? tak mnie pyta pan Marian, kiedy wchodzi na strop!
- A sam to zrobiłem.

Ładnie jest i solidnie, bo pręty wyginam i ciągnę jak najdłuższymi odcinkami. Belkę na słupach wiążę z wieńcami ścian zewnętrznych. Mam wrażenie, że na samej stali ten strop by się utrzymał.

I wyprowadzam pionowe zbrojenia słupów ścianki kolankowej pod belkę murłaty. W projekcie ich nie ma, a w moim przekonaniu być powinny. Niektóre pręty słupków są przedłużeniem zbrojenia poziomego. Normalnie, jak mi wiatr zassa dach i go porwie, to poleci pokrycie z murłatą i całym stropem. Nie ma szans, żeby było inaczej.

Miałem okazję sprawdzić. Była ci wichura i wyssała wyłaz dachowy. Pofrunął, uderzając o papę na dachu i robiąc dziury. Teraz jest skrępowany... drutem.

Kładąc zbrojenie spędzam całe dnie na stropie. Całkiem nowa perspektywa. Patrzę na okolicę z góry. Myślę sobie, jak wysoko. Ta perspektywa zmieni się jak będę stawiał więźbę na pilota. Oj, zmieni się.

Na belkach mam ułożone deski, żeby nie chodzić po pustakach. Nie spadam ani razu, he he.

Bywa, że pada deszcz. Wciągam papę i folię na strop. Przykrywam nią wieńce, żeby mur nie nasiąkał. Wiatr toto zrywa, przesuwa. Ale nie narzekam. Jest ciepło. Wrzesień.

Kończę ze stalą. Czas na szalunek od zewnątrz, czyli...

BLATY
Drewno mam. Na zdjęciach innych budów oglądam, jak sobie z tym zadaniem radzili. Często stosują płyty OSB. Drogo.

Wyliczam minimalną wysokość blatu plus zakładka na ścianę.
Cały czas wierzę, że trzymam poziom stropu. Nie bawię się w ganianie z poziomicą.



Muszę zbić około 14 blatów. Zbijam hurtem na dole, potem wnoszę na górę.
Wnoszę! Ciężkie są, bydlaki, a rusztowanie, kozły niewygodne. Przychodzi ten moment, kiedy trzeba zacząć myśleć o drabinie.

MONTAŻ
Weź taki blat wystaw za obrys budynku, przyłóż do ściany, utrzymaj poziom i spraw, Panie, by blat się trzymał w pionie.



Każdy blat ma lekko inne wymiary, chodzi głównie o jego szerokość, czyli wysokość... Wiadomo o co chodzi...

Do każdego trzeba podejść indywidualnie.
Mój patent (być może znany jak długo ludzie szalują):
Kreska na ścianie zewnętrznej obliczona.
Trzy krótkie deski przybite pod kreską, w pionie.
Do desek przybite kolejne deski sterczące w górę.
Powstaje rodzaj szufladki, w którą elegancko wstawiam blat.
I gwoździ w mur nie żałuję, długich, bo wiadomo, beton, parcie, ciężar. Blat puści, beton poleci na zewnątrz i mogiła.

Zamontowane blaty muszę usztywnić w pionie tak, by nie odchyliły się pod naporem betonu.
Drut wiązałkowy fi 4mm załatwia sprawę. Pętam blaty do zbrojenia, do belek. Naciągam drut klinując blat od środka. Kręcę tak, że czasem zrywam drut, czwórkę. Ale jest dobrze.



Po zalaniu stropu okaże się, że drut trzeba było jeszcze mocniej napiąć. Miejscami wieniec wybrzuszył się i beton wystaje poza obrys budynku na jakieś 1,5cm. Nie będę skuwał. Przykryję styropianem.

Z blatami bujam się ponad tydzień. Najtrudniej zawsze wystawić je poza obrys budynku. Mimo szufladek, i tak muszę blacik podnieść w wyciągniętych przed siebie rękach. A jesień piękna jest tego 2006 roku.

DRABINA
Drabinę stawiam, z desek. Solidną. Oszczędzam na szczeblach, żeby kilka kroków zrobić i być na górze. Z początku jakoś to idzie, ale po paru miesiącach, gdy po raz kolejny coś wnoszę po tej drabinie, na przykład rolki papy, albo gdy mama pomocnik z dołu niesie na górę coś co spadło, za każdym razem przypominają nam się słowa kierownika budowy, pana Mariana. A było tak, że w chwili zalewania stropu wchodził na drabinę, i sądząc że nikt go nie słyszy, piął się po tych moich szczeblach burcząc pod wąsem:

- Co za, kurwa, drabina?

Tak, drabina przeszła do historii, zarówno dzięki emocjom jakie wzbudzała, jak i zimnym popołudniom. Skończyła w kozie. Ale prawdę mówiąc były ich dwie, te drabiny. Druga do dziś utrudnia dostęp do drewna złożonego na poddaszu, bo po rozebraniu pierwszej na kawałki już wiem, jak bardzo mi się nie chce męczyć z tą drugą. Za dużo gwoździ.

Link do komentarza
ZALEWANIE STROPU
Kończy się bibą. Ognisko, grill, alkohol, jedzenie. Piknik na łące. Żeńska część zespołu szykuje catering.
Śpimy potem pokotem w blaszaku.

Zanim jednak to nastąpi, strop zostaje zalany i zatarty. Na kolanach, na kawałkach styropianu w kilku silnych chłopów, zaprawionych we wszystkim, tylko nie w budowaniu, pieścimy tę papkę. Robimy to za wcześnie, beton jest jeszcze miękki, zbyt miękki, zacierając wyciskamy wodę i zacieramy coś, co może nie jest już betonową breją, ale zacierać to trudno. Ale ciemno się już robi, my ledwo żywi, więc ile damy rade, tyle zrobimy. Reszta w rękach losu.

Zanim jednak zatrzemy, wylewamy. Po szczegółowy opis samego zalewania stropu odsyłam do poprzednich moich wpisów, czyli tutaj:

Strona druga mojego dziennika, wpis 52

Pewne powtórzenia ilustracji widzę, ale nic to, w końcu stawianie betonowego stropu to jeden z ważniejszych momentów na budowie.

Podczas wylewania betonu okazuje się, że jest go sporo, sporo za dużo. Choć liczę potrzebną ilość bardzo skrupulatnie i dokładam 1m3 na zapas, pan Marian radzi dać większy zapas. I słusznie.

Chcę wykopać dołki pod słupki przed gankiem. Na nich zostaną postawione drewniane elementy więźby, tylko że sił mi brakuje.

Ponad dwa miesiące dłubię przy stropie. Poprawki robię.
Na finiszu zaiwaniam z zaprawą kitując szczeliny w deskowaniu. Ułatwiam tu sobie kupując piankę montażową. Sprawdza się.

Niemniej roboty jest huk i kiedy pewnego dnia postanawiam przysiąść do słupków, rezygnuję. Ponadto wiąże się to z przemyśleniem paru spraw odnośnie więźby, a póki co o więźbie wiem tyle, że ma być. Odpuszczam kopanie dołków.

W efekcie, będąc u kresu sił, nadmiar betonu ze stropu chcę zepchnąć po prostu na dół. Kierbud krzyczy na mnie, że szkoda! Syp do środka! OK! Sypiemy beton w dół klatki schodowej, na rusztowanie, na kozły, na stół. I tam rozgarniamy to do kolejnych pomieszczeń.

Na szczęście podłoga parteru jest z grubsza posprzątana, choć przyznać trzeba, wiórów tam trochę jest, kawałków drutu, ścinków desek. Wszystko to zostaje zakryte betonem. Nie zacieramy go, rozgarniamy tylko grabiami, łopatami, czym się da.

A tu jeszcze z pompy przez drzwi wejściowe ładują nam kolejne porcje. Pot oczy zalewa. Łatwo rąbnąć się w głowę o deski spinające stemple. Z sufitu kapie woda. Półmrok. Normalnie jakby kto za karę nas tam posłał. U chłopaków w oczach widzę coś pomiędzy smutkiem i agonią. Ale dajemy radę.

Potem zacieranie i bankiet. Nie zapomnę im tego nigdy.
Link do komentarza

To jest TA drabina.

DO NIEBA
Budowa na stropie to całkiem nowe doświadczenie. Wszystko trzeba wciągać na górę!
Mam drabinę. I mam kozły, na parterze, niektóre zabetonowane w nadmiarze B20.

Niektóre nogi odkuwam, niektóre odcinam, podcinam. Od tej pory zawsze jakieś rusztowanie będzie stało krzywo i nigdy nie przyjdzie mi do głowy to, co w tej chwili mi przyszło, żeby mianowicie wszystkie nogi podciąć na równo, he he...





Murując sciankę kolankową, postanawiam dodatkowo wzmocnić ją prętami. Niby siły pracują tak, że pionowe zbrojenie słupków im przeciwdziała, ale co mi tam. Trochę tych prętów mi zostało, to ułożę. Później mi zabraknie, jak będę robił nadproża na poddaszu. Ale za to zostanie mi fi16...

Pielęgnacja stropu sprawia mi przyjemność, lecz objawia pewną niedoskonałość konstrukcji. Strop przecieka. Po związaniu okazuje się, że brak wibrowania spowodowało, że miejscami są mikroszczeliny. Telefon do pana Mariana mnie uspokaja.

- Ma prawo przeciekać, przecież to kamienie i piach. Nie stawiasz basenu.

Fakt.

Zamówiony beton komórkowy na ściany poddasza czeka sobie na łące.
Pierwszą warstwę postanawiam wymurować z połówek, czyli z bloczków 12cm. Łatwiej je układać, są lżejsze, a że pierwsza warstwa musi być wyjątkowo starannie ułożona, a ja mam lęk wysokości albo przestrzeni, sam nie wiem które, więc takie lekki bloczki będą w porządku.

I tu pojawia się dylemat: czy mam murować...
...równo ze stropem?
...równo ze ścianą?
...czy w zgodzie z projektem?

Strop się delikatnie wybrzuszył, idzie łuczkiem.
Ściany w związku z powyższym niespecjalnie widzę we wszystkich miejscach.
Przekątne budynku rozjechały się o jakieś 2cm. Niby nic, ale jest okazja to poprawić.

Decyzja: pociągnę równo ze ścianami. Złapię narożniki i heja pod sznurek.

Kolejne novum to wapno.
Postanawiam murować na zaprawę z wapnem, prawdziwym, a nie z plastyfikatorem. To dobra decyzja. Plastyfikator to pomyłka, O ILE nie chodzi o murowanie ścian z cegły, które mają pozostać odsłonięte. W takiej sytuacji wapno odpada, bo zostawi wykwity.

WCIĄGARKA
Mam ją już jakiś czas. Chciałem postawić konstrukcję, dzięki której mógłbym cegły wciągać, jeszcze gdy murowałem parter. Gówno z tego wyszło za pierwszym razem, gdy zbudowałem coś na kształt wieży ze stempli. Była ciężka i niebezpiecznie niestabilna, a próba zamontowania na niej dosyć ciężkiego silnika skończyła się fiaskiem. Wieżę stawiałem ze trzy dni, rozwaliłem migiem i na szczęście nie zrobiłem jej zdjęcia. Potem zbudowałem maleńką windę i z jej pomocą cegły wciągałem, czas jakiś. Skończyło się wciąganie, gdy trzeba było rusztowania przestawić. Ale wtedy pojawił się wuj, by wymurować komin na parterze, więc cegły żeśmy sobie rzucali.

Tu jednak konieczność wciągania materiałów jest bezdyskusyjna. Buduję więc coś takiego:



Pan Marian widząc to... trzęsie się cały ze śmiechu, a to u niego niespotykane.

- Katapultę sobie postawiłeś. Będziesz z tego strzelał? Do kogo, przecież to pustkowie.



Fakt, konstrukcja lekko jest niestabilna, łatwo ją przeważyć obciążeniem, ale jak do cholery zbudować takie coś, co i wciągnie, i się nie przewali?! Ja nie wiem.

- Dwie deski na krzyż zbijasz, na nich opierasz trzecią i tyle.

Łatwo powiedzieć. Lekko przerabiam moją machinę, w oparciu o te wytyczne.

Jeżdżąc po kraju naszym urodziwym widuję na budowach żurawie przeróżne.
Można się na przykład podwiesić do więźby, ale u mnie jej nie ma. Jeszcze nie ma.
A nawet jak już będzie, to się nie podwieszę, bo już będę miał swojego krokodyla.

Krótko mówiąc, w drodze ewolucji wciągarka przechodzi kilka przeobrażeń...



...do jej budowy są wykorzystywane zarówno elementy więźby, jak i wszelki będący akurat pod ręką surowiec, a wszystko to w zależności od lokalizacji, potrzeb i fantazji. Zmieniam konstrukcję, lekko odciążam. Działa.

Wciągarka jest przesuwana z miejsca na miejsce, wystawiana z różnych stron poza obrys budynku i sprawdza się, oj sprawdza, to dobry pomysł taka wciągarka. Obecnie leży sobie na strychu i zastanawiam się co z niej zrobić: windę? odśnieżarkę?








Tu nie widać wciągarki, za to jest drabina.

Ale tu już jest, wraz z drabiną i Wiewiórkiem...


Tu też drabina - ta łatwiejsza, która czeka na swoją kolej (AD2010):


...i bardziej impresyjne ujęcie tematu:


Tu znowuś wciągarka - paleta na sztorc jako element konstrukcyjnie istotny:


WCIĄGARKA NA PILOTA
Wciągarka ma manipulator: przełącznik i gałkę. Góra, dół. Kabel jest krótki. Przedłużam kabel (5 żył) na około 7m. Działa pięknie.

Postanawiam opracować technikę samodzielnego wciągania materiałów na strop, czyli
schodzę na dół,
ładuję co trzeba,
włączam maszynę z pilota,
wciągam co trzeba,
dyluję na górę po drabinie
i rozładowuję.

Ze trzy razy tak robię i się sprawdza, ale dużo w tym zbędnej bieganiny. Strop to nie ziemia.
W tym jakże delikatnym momencie pojawia się Pomocnik.

Mam Pomocnika, z którym pociągniemy budowę całego poddasza i więźby.
To moja Mama.

Link do komentarza
Suchejcie, weśta przestańcie <rumieniec pełnokrwisty na pysku>. Bardzo dziękuję Wam za te miłe słowa.

Gaweł, brytfankę muszę Ci oddać. I sąsiadkowy błyszczyk. Przy okazji.

* * *
Wracając do dziennika, teraz z pozoru tylko pisał będę nie na temat.

DRAMATURGIA

Z filmami jest jak z bajkami, zaczynają się i kończą, a po drodze są przygody bohaterów.

Dramaturgia rządzi się żelaznymi regułami. Wszystkie sztuki fabularne im podlegają, jakkolwiek popadają w różne dziwne mody, jak choćby tak popularna ostatnio 'postdramaturgia'. I nie chodzi o pisanie postów. icon_biggrin.gif
I te fundamentalne, zawsze obecne elementy konstrukcji dramaturgicznej postanowiłem właśnie opisać.

ABECADŁO

Weźmy sobie za wzór film kinowy pełnometrażowy, taki... 120minut.
Musi mieć 3 akty.
Akt I ma mieć 30 minut.
Akt II ma mieć 60 minut.
Akt III ma mieć 30 minut.

Film zawsze się zaczyna i kończy... okładką. W "Forest Gumpie" był nią fruwający po przystanku listek. Dzięki temu wiemy, my oglądacze, że film się zaraz skończy, choć sobie tego nawet nie-u-świa-da-mia-my.

W 1 akcie bohater jest w domu. Nie tym, co to my z takim mozołem dziergamy sami, albo użeramy się z kolejnymi ekipami. Bohater jest w domu, w sensie - ma ciepło, bezpiecznie i jest spox. Zarabia kaskę, a jeśli spłaca z mozołem kredyty, to jest to dla niego normalka, normalna orka. Ot, codzienność.

I tak sobie oglądamy do trzeciej minuty.

Aż tu w trzeciej minucie tej naszej 120-minutowej historii zdarza się... coś.
Hak się zdarza. Tąpnięcie. Zapowiedź zmiany.

Firma kuleje. Kumulacja w totku. List polecony. W TV info o zgubionej walizce. Powódź na Podkarpaciu.
Kiedyś, dawno temu ten hak mógł być nawet w ósmej minucie, aleśmy się przez tego neta i reklamy tak niecierpliwi zrobili, że już w trzeciej, czyli ledwo po napisach ma się dziać, bo inaczej przełączymy, bo nuda, albo oddamy płytę z awanturą, albo wsiądziemy na forum.

Wszystko do tej trzeciej minuty to też tak zwane otwarcie. Ciekawie musi być. Bohater nasz choćby nie wiem jak normalny i codzienny, to jest w czymś wyjątkowy. Na przykład ma wyjątkowo nudne życie, ale to tak nudne, że nam zawalonym bloczkami ludziskom w pale sie nie mieści, jak to można wytrzymać. Ale ma ten nasz bohater to coś, co czyni że się chce... go podziwiać, moće litość budzić albo śmiech. Tu jest czynnik talentu scenarzysty.

No więć ten hak, to jest jakby zaproszenie do podróży, 'ahoj przygodo'. Ale bohater to zaproszenie olewa, bo co go to obchodzi, on ma swoje sprawy. Ma robotę, wykonuje ją, więc firma niech płaci i basta, co mu tam, że kłopoty. Totek lotek? I tak nie wygra, choć może zagra. I co mu tam walizka, jak sam nieraz telefon zgubił. Powódź - to przeca niusy i tyle.

Sprawa się rozwija. Niby wszystko normalka, życie się toczy. Aż tu przychodzi 16-ta minuta. Najpóźniej - podkreślam: najpóźniej 16-ta minuta naszego hitu kinowego. I trrrach! Dzieje się.

I to jest ten moment, kiedy wiemy, że piwko z lodówencji będzie nam trudno wyjąć, bo ciężko się oderwać od ekranu, chyba że reklamy, a jak z DVD, to na pauzę. W każdym razie zapowiada się ciekawie, bo...

Traci robotę! Wygrywa w totka, bo zagrał, a co tam, wykupił z automatu, i kurna wygrał! Dostał spadek, bo się okazuje, że jak się pofatygował na pocztę, to to był spadek od jakiejś ciotki z Ameryki i nie był to żaden list z Zimbabwe łamaną polszczyzną 'Placic mi 100 dolara, to dostać spadka po moja ciocia milion dolara, bo ja nie moga'. Albo znalazł walizę kasy, tę co to w TV mówili! Albo zjechała niezapowiedziana cała rodzina z Podkarpacia. Do Podkarpacia nic nie mam. Albo miał włamanie, spalili chatę - tfu! - tego scenariusza nie bierzemy pod uwagę.

I to jest nasze zdarzenie inicjujące.

Kolejne kilkanaście minut to generalnie demolka, rozpierducha, masakra. Jak stracił robotę, to w bonusie kartę kredytową szlag trafia, odłączają telefon, kredyt niespłacony, dzieci płaczą, bo nie ma netu. Wygrał? To baluje. Szaleństwo! Podróże, laski, faceci, kupuje, kupuje, co tam sobie chcecie, no, panem życia jest. Ciotka spadek - wiadomo, trzeba jechać, zapożycza się na bilet na samolot, wiza, podróż, adwokaci, dokumenty, załatwia, leci, odbiera, podatek, wraca. Ma. Jest. I tak dalej.

Ogólnie jest zajebiście, i w tym naszym szaleństwie dojeżdżamy - hola! hola! do końca pierwszego aktu, czyli 30-ej minuty. I to jest Punkt Zwrotny Pierwszy.

PZ1 to pierwszy kamień milowy naszej historii. Tu jest taka kulminacja, że myślimy sobie - i co dalej, ja pier... bo z rodziną zjechali kuzyni i koledzy kuzynów. Kasa z walizki wydana, co do grosza, no mamy wszystko czegośmy zawsze nie mieli. A ciotka miała jeszcze dwie fabryki!

Ale w drzwiach staje smutny łysy pan w czarnym garniturze i mówi: - oddaj walizkę.
Fabryki okazuje, że obie są zadłużone, a myśmy w spadku i te długi wzięli.
Rodzina nie ma dokąd się wyprowadzić.

Tu reklama.

Link do komentarza
No i wchodzimyw akt drugi.
Ma 60 minut.
W drugim akcie juz musi pojawić się ten Zły, antagonista, co to czycha na naszego bohatera.
A nasz bohater?
Przymuszony sytuacją, wyrusza w podróż, czyli wiadomo - znaleźć robotę, pozbyć się rodziny, wymigać od kłopotów z łysym i walizką, pozbyć fabryki.

Zaczyna się podróż. My widzowie, daliśmy się już wciągnąć. Płyniemy z filmem.
Bohater spotyka wsparcie - sprzymierzeńców. Luke Skywalker spotkał roboty R2D2 i C3PO.
I spotyka Mentora. To jest taki gość, który kiedyś byl w podobnej sytuacji, ale jemu się nie udało i teraz daje wskazówki naszemu bohaterowi, no, mędzi mu co ma zrobić, albo w ogóle zniechęca. Ale też dużo uczy. W "Gwiezdnych' to był Obi Wan. I nie chodzi tu o samochód, którym jeździmy do marketu budowlanego.

Bohater nie wie co robić. W ciemnej dupie jest. Jakoś się plącze w tej nowej sytuacji i jest coraz gorzej. I tak przez 15minut, bo...

...w 45-ej minucie hiciora następuje PO. Punkt Ogniskujący Pierwszy. Skojarzenia okołopolityczne są przypadkowe.
W tym punkcie ogniskującym następuje coś na kształt pierwszego rozeznania. Jakiś znak, informacja, czegoś się dowiaduje, trafia na ślad. Np bohater spotkał w USA gościa, który wie, co zrobić, żeby fabryki z długu wyciągnąć.

Jak jest wątek romansowy, to tu się jakieś drobne harce dzieją, ale takie, wiecie, soft. Jak historia jest o dwóch więźniach uciekinierach, to tu się mogą ektremalnie skłócić. Alobo rozkuć pętające ich kajdany i... rozejść się w różne strony. Albo może pojawić się Han Solo.

I generalnie ważne jest to, że to co nam się dzieje tu w tej 45 minucie, to znajdzie swoje odbicie za pół godziny, w 75ej, czyli w PO2. Gdzie kochankowie będą się międlić, bo romans się wymknie spod kontroli, albo międlić się nie będą, bo to jest melodramat i coś im tooootaaaalnie uniemożliwi wspólne spełnienie szczęścia ich życia. A jak jest to historia o kumplach, to w PO2, czyli za 30 minut okaże się, że mogą na sobie polegać, albo odwrotnie: w PO1 szli ramię w ramię, a w PO2 wszystko szlag trafił, zero zaufania, któryś zawalił, albo jak w PO1 byli nieufni ('Negocjator'), to w PO2 są wszelkie powody by ufać, ale strach! strach zaufać! I dopiero w chwiliprawdy czyli za 15 minut wszystko stanie się jazne, kto tu dobry a kto zły!

No!

Ale jesteśmy w 45 minucie. A raczej już za nią.
i Od początku II aktu do połowy filmu czyli do 60 minuty bohater już wie o co kaman, ale ni cholery nie wie co zrobić. Wie już, co chce osiągnąć, ale za diabła nie wie jak. A jest coraz trudniej. Ciągle coś mu ktoś, jakieś kłody. I zesrywa się wszystko coraz bardziej.

I tak do połowy filmu, czyli do Punktu Środkowego, który osobiście uwielbiam. I nie chodzi mi o punkt G.

W PŚ bohater sięga dna. Zaszczuty, zeszmacony, pozbawiony, ogłupiony. Ale mądrzejszy o te wszystkie niefajne sprawy, które go spotkały... zbiera się, bo widzi, że bliżej mu już do celu, niż żeby miał wrócić do punktu wyjścia.

W filmach często w tym momencie scenarzyści robią sobie z widzów jaja i w usta bohatera albo innej postaci wstawiają tekst typu: 'Zaszedłem (ś) zbyt daleko, by się cofnąć.' Albo coś w ten deseń.

W tym monmecie bohater mądrzejszy o samowiedzę z ofiary staje się myśliwym. Choć jest w ciemnej...
W tym momencie w filmie często jest... piosenka!!! icon_biggrin.gif
To są dopiero meandry naszej psychiki.

Jakby sprawdzić Imperium Kontratakuje, to niewykluczone, że wizyta Hana Solo i Luke'a w tej dziwnej knajpie, co to wiemy o co chodzi, nastąpiła właśnie w okolicach punktu środkowego.

Ważne uzupełnienie: wszystkie przykrości, jakich nasz bohater doświadczył dotychczas, od początku drugiego aktu do tego momentu, mialy miejsce w konfrontacji głównie z pomagierami Złego. Tak, tak! Złym w Gwiezdnych jest nie Lord Wader, tylko Imperator. I pierwsza połowa naszej historii to potyczki z pomagierami.

A za punktem środkowym, jak już się wziął i zebrał nasz hirou, jak już wyszedł ze szpitala, a raczej uciekł po tym jak go ci od walizki pobili, jak wytrzeźwiał po tym, jak w ruletę przerżnął ostatni grosz z miliona żeby spłacić...

...okazuje się, że jest jeszcze gorzej.

Przerżnął też dom i rodzinę.
Albo rodzina jest porwana. I takie tam.
Generalnie druga połowa to już nie są żarty, a to co było dotychczas to był. kurczę... pikuś! Teraz są kłopoty. O życie chodzi. I to nie jego tylko najbliższych. Albo o całe miasto, a nie tylko szpital, w którym miała być bomba. i nie wiadomo, który szpital!
Link do komentarza
I tak miotając się, ale i zbrojąc, w pierze obrastając brnie do celu, do wyzwolenia, do odzyskania, do uwolnienia, aż do 75 minuty, czyli drugiego Punktu Ogniskującego.

Tu następuje sprawdzenie intencji sojusznika, tu następuje jakaś kolejna konfrontacja-weryfikacja. Tu też może zdobyć nową informację, która na stare sprawy rzuci nowe światło. Np dowie się, gdzie mieszka Szef szefów.

A popiętach depcze mu cały czas zły wraz z całą swoją sforą. Sytuacja się zagęszcza, bo nasz bohater już WIE. I kompletnie nie ma odwrotu. I ma wsparcie, a że czasu coraz mniej, więc się robi gorąco, bo wiadomo - naszemu hirou i Złemu chodzi o coś całkowicie odwrotnego, więc jak jeden naciska i drugi, to w końcu dojdzie do zwarcia. I dochodzi.

W 90 minucie dochodzi. Do konfrontacji dochodzi. I tu jest Chwila Prawdy.

Ona zawsze wygląda tak samo, w każdej historii. Zły w tym momencie osobiście mówi o co mu tak naprawdę chodziło. Jak był jakiś psychol, który do autobusu bombę podczepił prędkościową, to w tej 90-ej minucie dowiadujemy się, że to jest były policjant, frustrat. Chwila prawdy jest chwilą prawdy. Ale co z tego wynika?

A wynika to, że nasz Zły jest tak pewien zwycięstwa, że odkrywa wszystkie karty. Jest pewny siebie, bo pod butem ma naszego bohatera. I go wrzuca do klatki i spuszcza w niej pod wodę. Albo z wysokiej góry zrzuca związanego w otchłań wody. Chwila prawdy kończy się śmiercią bohatera. Tak, tak. Często jest to kliniczna śmierć, albo symboliczna.

I następuje koniec Aktu II.

I tu dopiero zaczyna się jazda. Dosłownie. Bo nasz hirou zmartwychwstaje. Albo nieoczekiwanie pęka ściana katakumb, w które go wrzucono i pojawia sie nie kto inny, tylko wsparcie! Deus Ex-machina! Pomoc! Przyjaciół poznajemy w biedzie!

Rzecz jasna nasz bohater jest na terenie Antagonisty, w śmiertelnym zagrożeniu własnego życia, a chodzi wszak nie tylko o to jegożycie ale o cel nadrzędny, do którego dąży! Rodzinę uwolnić, skrb odzyskać. Dokumenty dowodzące czystego konta fabryk odzyskać, bo już wiadomo, że łachmyta księgowy coś sprzeniewierzył i stąd długi...

Tu właśnie, w III akcie są zawsze najbardziej spektakularne wybuchy, pościgi. Walki wręcz. Prędkość. Krótkie ujęcia. Kompletny brak czasu i szybkie decyzje, Jak w wykończeniówce albo tuż przed oddaniem do użytku.

Ale akt III, choć to tylko 30 minut, ma swoje własne prawa. Co ciekawe, akt trzeci może trwać nawet tylko 15minut, jeśli zgrabnie jest postawiony finał aktu II.

A w II akcie, poza tym, co wszyscy wiemy - konfrontacja, walka, zwycięstwio albo śmierć - co jeszcze być musi? Ano muszą być trzy warunki spełnione.
1. Najpierw walczy w pomagierami, a potem ze Złym.
2. Zły musi, ale to absolutnie musi pokazać nam się na moment jako sympatyczny koleś. Choćby to miało tylko litość wzbudzić. No po prostu musi!
3. Nasz bohater musi, ale to absolutnie, absolutnie, kategorycznie musi już być tak w dupie, że bardziej się nie da i w tym momencie. dokładnie w tym momencie, w ostatniej chwili...

Musi sobie przypomnieć to czego zapomniał. Albo co olał. Albo tu właśnie się pojawi definitywna i jednoznacznei niezbędna odsiecz - Han solo, gdy Luke wali już tunelem na Gwieździe Śmierci i ma na ogonie dwa statki Imperium.
Musi sobie przypomnieć, albo musi w końcu uwierzyć, że na przykład potrafi. Że ma moc, że ma zdolność. Piękny jest w tym temacie film 'Zapach kobiety' z Alem Paccino. W moim odczuciu połączenie chwili prawdy i kulminacyjnej konfrontacji.

A potem już wiadomo - w łeb Złego, całusa ukochanej i do domu.

Tyle odnośnie abecadła. Są i inne sprawy, ale to, panie i panowie, osobna odpowiedź, chwilowo palce mi odpadają. icon_smile.gif

A apropos czego ja to piszę?
Ano, a propos tego, że w moim odczuciu dziennik wchodzi do Drugiego Aktu. Tu pewne zmiany narracyjne nastąpią, bo nowe. nowe wyzwania przed bohaterami staną.
Link do komentarza
  • 1 miesiąc temu...
Witam. Przeczytałem Twój dziennik cały z wielką przyjemnością, polecony przez koleżankę Moose, no a teraz czytam jhej dziennik, ale to soobna historia, no i muszę powiedzieć, że mnie zadziwiasz, ale i przekonujesz do rozpoczęcia budowy także samodzielnie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Czekam, zresztą nie tylko ja na dalszą opwoieść.
Pozdrawiam.
Link do komentarza
Cytat

Kolego zastanów się nad napisaniem książki. Naprawdę wyjątkowo dobrze się czyta icon_smile.gif



Aż tak bardzo się nie pomyliłeś .... pokrewnie i blisko .... dlatego tak dobrze PeZetowi pisanie wychodzi .... icon_biggrin.gif
ponadto niezmiennie zadziwia mnie Jego wszechstronność i desperacja w osiągnięciu celu budowy własnych czterech ścian icon_smile.gif
Link do komentarza
  • 1 miesiąc temu...
Telegram:
Kupiłem styropian - będę ocieplał!
35,1m3, 117 paczek. Grubość 20cm. Bez frezu. Czyli 175m2 ściany.
Izotrerm, lambda 0,038
Duże kulki ma. Fuck!

Styropianem zapakowałem pół parteru i część poddasza icon_wink.gif

LISTWA STARTOWA
Zastanawiam się, czy dawać listwę startową. Przy grubości ocieplenia 20cm listwa jest diabelnie droga!!!
Coś dać trzeba, żeby równo zacząć. I te gryzonie.

Zastanawiam się od jakiej wysokości zacząć - mogę na równo z papą - izolacją poziomą, ale chodzi mi po głowie, buy zacząć 10cm wyżej, wtedy ładnie wyrównam izolację poniżej - czyli fundamentową.

PIANKA DO STYROPIANU
Planuję kleić na piankę. Z pistoletu.
Być może dam kołki na narożnikach i dookoła otworów.

Podstawowy jednak problem to jak uzupełniać drobne szczeliny między płytami. Jeśli płyty nie będą idealnie pasować, to szczelina może być zbyt wąska, by wciosnąć w nią pistolet, ani nie będzie jak wsunąć paska styropianu.
Podobno niektórzy w takiej właśnie sytuacji zostawiają szerszą szczelinę - by wypełnić pianką lub paskiem styropianu.
Nie wiem... no nie wiem...

PRZECINARKA DO STYROPIANU
Chcę ciąć drutem oporowym. Muszę skonstruować przecinarkę do styropianu.
Założenia:
drut oporowy d=0,8mm
moc trafo ok 250-300W
Napięcie zasilania 17-24V

Drut już kupiłem. Czekam aż przyjedzie.
Ramiak muszę skonstruować. Sprawdzę jak działa drut podłączony do prostownika.

Nie chcę ciąć styropianu piłą, bo się kruszy, sypie, paskudzi. I nierówne krawędzie wychodzą.

OKNA
Już wiem, że mam źle osadzone. Jak je montowałem, to miało być 15cm styropianu.
Przy 20cm okna powinny być osadzone w warstwie ocieplenia. U mnie są zlicowane ze ścianą.
Zobaczymy.
Link do komentarza
listwę startową to zrób sobie z czegokolwiek
na tyle, żeby oprzeć styro, więcej nie nie trza, bo po co?
ona ma dać poziom na starcie, resztę wyrobisz siatką i jakimś profilem, nawetdo płytek
w ostateczności drewniane łaty, potem zdejmiesz
pianka jakiaś niskorozprężna
możesz próbować nasmarkać ją na bok styro, zanim przyłożysz następną płytę
przymierz sobie jak zacząć kleić plyty, może unikniesz nadmiernego cięcia

co do poziomu od którego zacząć, to proponuję dopasować to do cokolika jaki będziesz chciał mieć
a ten uzależniony od poziomu gruntu, ja bym dał tak min ze 40 centów cokołu od pt
Link do komentarza
Cytat

przymierz sobie jak zacząć kleić plyty, może unikniesz nadmiernego cięcia



Już rozpracowałem układ płyt, bo... kupiłem z zapasem raptem 3 płyt, więc nie mogę mieć odpadów.

Barbossa, myślisz, że czymś się różni zwykła pianka niskorozprężna od tej dedykowanej do klejenia styropianu?
Link do komentarza
Dziennik w dzienniku - jak emerytka buduje dom?
================================

Oto relacja z budowy domu opisana z perspektywy nobliwej pani, która uczestniczy w budowie, mojej budowie. Relacja pomocnika, pomocnicy w zasadzie, co tu gadać, mojej Mamy.

Na mą prośbę spisała doświadczenia, odczucia i wrażenia z tego, jak żeśmy tymi ręcami wspólnie pewne etapy chatki stawiali. Wciąż w pełnej gotowości i oczekiwaniu na kolejne wyzwania, czeka na wiosnę.

Startujemy.
Link do komentarza
Dziennik w dzienniku – jak emerytka buduje dom.
================================

Motto
W każdym dziele są trzy etapy:
-niemożliwe
-trudne
-zrobione

7PAŹ2006
P. zamontował wciągarkę na stropie. Około dwóch dni pracował sam. Sam sobie bloczki układał na platformę, potem wchodził na górę. Wciągał. Schodził na dół, ładował i znów na górę po tej cholernej drabinie. Kiedy mi to wszystko opowiadał, zaproponowałam mu swoją osobę jako pomocnika murarza. Przecież może na coś się przydam. P. zgodził się.

Właściwie od tego dnia zaczęła się moja prawdziwa przygoda z budową.

A wcześniej?

...wcześniej...

[edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
Link do komentarza
Dziennik w dzienniku. Jak emerytka buduje dom.
================================
Kiedy Syn mówił nam, Rodzicom, że ma zamiar kupić działkę budowlaną i tam zbudować własnoręcznie dom, Ojciec pukał się w czoło. Ja przyjmowałam ten pomysł zupełnie obojętnie. Mój syn miewał już różne pomysły, które spędzały mi sen z powiek. Przykład: pojechał na wymianę międzyuniwersytecką za granicę z kolegami starym 22-letnim samochodem. Prawie całą tę wycieczkę auto spędziło w warsztacie w Niemczech.

Bez grosza przy duszy. Wybrnął z tego. Nie wiem jak. Przed tą wyprawą tłumaczyłam, że to jest bez sensu, że gruchot, bez 'kasy'. Nic to nie pomogło.

He, he... Pół drogi grat kopcił, bo mu poszła uszczelka pod głowicę, drugie pół nas holowali kolejno policja autostradowa, osobówka, pomoc drogowa z Polakiem-naciągaczem za kierownicą i przyjaciele Niemcy. Od Niemców pożyczyłem kasę i po powrocie powoli im spłacałem. Od tego czasu żadnych kredytów brać nie chcę.)

Dlatego też, kiedy była mowa o kupnie działki i budowie domu, nie protestowałam. Pomyślałam, że przynajmniej ten pomysł nie ciągnie za sobą żadnego ryzyka, żadnego niebezpieczeństwa. Ojciec powiedział:
- Masz pieniądze, kupuj.
I stało się.
17 czerwca 2004 roku pojechaliśmy na Zaręby. Działka w lesie, 1000m2.



Bardzo nam się podobało. Następne miesiące to było oglądanie projektów domu. Najróżniejszych.
W grudniu 2004 Ojciec miał udar mózgu. Paraliż prawej połowy ciała. Opiekowałam się nim, jak umiałam. P. mi pomagał w rehabilitacji w miarę wolnego czasu. Z każdym dniem było widać poprawę. Zaczął mówić, chodzić, największa radość była, kiedy mógł się samodzielnie podpisać i kiedy mógł otworzyć okno prawą ręką.

30SIE2005. Syn zabrał mnie i ojca na Zaręby. Zatkało nas - wykopane fundamenty. Ojciec zachwycony pracą, którą wykonał P. Wzruszenie ogromne, powiedział wtedy:
- Chłopak, gdybym ja był zdrowy, to dopiero byśmy budowali.



Wrzesień 2005. Zalewanie fundamentów. Przyjechała betoniarka. Zalewała fundamenty. Wyrównywałam deseczkami tę zalewkę. Była to moja pierwsza praca na budowie.

29PAŹ2005. Słoneczny, ciepły dzień. P. zabrał mnie i O. na budowę. Rozgarniałyśmy pospółkę, wewnątrz budynku. Należało w miarę równo rozprowadzić i ubić. Nie była to lekka praca.



...od 12 lutego Fąfel jest już na wsi - na zawsze. Nowotwór płuc ją wykończył.

30KWIE2006. To moja następna wizyta na budowie. Bo to już jest budowa. Jest już instalacja kanalizacyjna. Są też materiały budowlane. Jeszcze nie wszystkie, ale już widać plac budowy.




Czerwiec 2006. Bloczki i cegła już kupione. Złożone na działce. P. kupił betoniarkę. Postawił już kawałek muru z bloczków. Zaczął budować ściankę działową z cegieł. Żeby nie musiał nosić cegieł i żeby było szybciej, donosiłam cegły i układałam obok. Okazało się, że nie mam pojęcia jak układa się cegły. Nigdy nie pracowałam na budowie. A nawet kiedy byłam na budowie, nie zwracałam uwagi na to, jak ułożone są materiały, żeby się nie przewróciły.
Układałam tak:

[_][_][_][_]
[_][_][_][_]
[_][_][_][_]

-a powinnam tak:

::[_][_][_][_]
[_][_][_][_]
::[_][_][_][_]

Cała robota do poprawki.




16CZE2006. Upał ogromny. Raniutko pojechaliśmy na budowę. P. murował, ja donosiłam cegły. Robiłam picie, posiłki.
17CZE2006. Raniutko pojechaliśmy, a razem z nami moja sąsiadka Ziuta. Upał. P. murował. My donosiłyśmy cegły.

Dla wielu osób nieobytych z budową, na codzień mieszkających w mieście, w bloku, taka budowa to atrakcja. Ale tylko na jeden raz.

Kiedy już ustawiłyśmy kilka słupków, wyrównywałyśmy teren. Polegało to na tym, że rozbijałyśmy kilofem humus. Jest to gleba, która jest ściągana przy wykopywaniu fundamentów. Są tego g_ó_r_y! Humus zaczął już rosnąć i żyć własnym życiem. Perz i trawa to bryły, które należy rozbić, wrzucić na taczkę i rozsypać w nierównościach, które są na działce. Nazwałam tę robotę taczkowaniem.



20CZE2006. P. murował. Pomagałam w czym mogłam, ale przeważnie zajmowałam się taczkowaniem. Gorąco, upał.
26CZE2006. Urodziny P. W prezencie kupił sobie wciągarkę. Dołożyłam się finansowo, w prezencie.
17LIP2006. Przyjechał Zygmunt - mój brat. Pomagał murować. P. najbardziej bał się murowania nadproży. Może się nie bał, ale ja odniosłam takie wrażenie. Zygmunt rozwiązał problem.
Oni murowali, ja zajmowałam się obsługą: szykowałam posiłki.
Muszę zaznaczyć, że ja z synem jeździliśmy codziennie do domu, a Zygmunt zostawał na wsi. Postawił sobie namiot pod sosnami. Wieczorem przygotowywałam coś do jedzenia na następny dzień: gotowałam, piekłam. Starałam się, żeby moi 'murarze' dobrze się odżywiali. Pogoda była upalna.





18LIP2006. Glajcha



19,20,21,22LIP2006. Zygmunt stawiał komin. P. robił zaprawę. Ja donosiłam cegły.



Oczywiście pamiętałam cały czas o tym, żeby nie byli głodni. Kiedy komin był już dosyć wysoki, P. Zygmuntowi podrzucał cegły, a ten łapał je w powietrzu. Widok piękny.



7SIE2006. Mój siostrzeniec - weterynarz - uśpił moją Sunię. Staruteńka już była, paraliż kończyn i kręgosłupa całkowicie już uniemożliwiał jej poruszanie się i zaczął sprawiać ból.
P. ustawił las stempli.





19 i 20SIE2006 Wesele mojego bratanka. Poza tym musiałam zająć się moją działką. Trawniki, pomidory, ogórki, przetwory.

Uwielbiam kiszoniaki mojej Mamy.

Wrzesień 2006. P. cały czas przygotowuje się do wylewania stropu. Stawia stemple, muruje. Opóźnia się wylewanie, ponieważ musi poprawiać - nadproża i belkę - to mi nic nie mówi (tak P. nazwał zakres poprawek). Takie było zalecenie kierownika budowy, który przyjechał na kontrolę.

23WRZE2006. Sobota. Piękny, słoneczny i ciepły dzień. Zalewanie stropu. Zamówiona betoniarka na godz. 13.00. Umówieni pomocnicy. Ekipa.
Mieliśmy problem z gumowcami. Potrzebne było sześć par. Mieliśmy tylko dwie. Za drogo, żeby kupować. Poratował kierownik, dał trzy pary. P. pracował w swoich roboczych butach.
Betoniarka - grucha. Przyjechała o 14.00. Cała akcja trwała do 16-ej. Przyjechał także kierownik z żoną. Pięknie ubrany, w jasnych spodniach. Udzielił synowi wskazówki:
-Do kieszeni nawkładaj kamieni, bo cię porwie.
Kiedy wchodził po drabinie, którą P. zrobił, wyrwało mu się:
-K..., co za drabina.
Ja też niejednokrotnie przeklinałam tę drabinę, ponieważ szczeble miały odstęp około 80cm jeden od drugiego.
Kiedy grucha odjechała i kiedy pooglądałam ten wylany beton na stropie (był to pejzaż księżycowy), kiedy 'robotnicy' wyrównali beton, zrobiliśmy ognisko.
Nocowanie w blaszaku, na styropianie. Myszy naokoło. Ciemno. Chłodno. Przykryliśmy się jakimiś kufajkami, czym się dało. Rano P. zerwał się i natychmiast poszedł zobaczyć, czy się strop nie zawalił i czy mury stoją. Tego betonu była taka masa, że aż trudno uwierzyć, że mury wytrzymały. Ale wytrzymały.


* * *

Odnoszę wrażenie, że charakter mojego dziennika oddaje charakter mojej budowy: wiele rozpoczętych wątków, pojawiają się wciąż nowe, a końca nie widać.

* * *

Wzorem Pamiętnika znalezionego w Saragossie, z zaprzeszłych historii wracamy do głównego wątku opowieści, wciąż jednak pozostając w Dzienniku w dzienniku. Bo to wciąż jest dziennik w dzienniku, wciąż daleko do współczesności, choć już tylko krok, może dwa dzielą mnie od zakończenia. Albo rok, może dwa...

[edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
Link do komentarza
Dałem radę wrzucić dziś tylko wstęp-retrospekcję retrospekcji, a dalej nie da rady, bo mi zdjęcia nie chcą się ładować do galerii. Mam komunikat, że takiego formatu to serwer nie przyjmie! [ikona wściekłego bardzo] A co to za format, panie, jak ja zwykłe *.jpg-i pakować chcem!
Link do komentarza


JAK EMERYTKA NOSI BLOCZKI?
Stawiam bloczek na kanciku.
Obracam.
Stawiam na drugim kanciku.
Obracam.
I tak przesuwam.
Dalej wsuwam bloczek na platformę.
Wyrównuję.
Na platformę wchodzą 3 bloczki. Nie mniej i nie więcej.
Ten trzeci lekko podnoszę, lekko!, bo waży 20kg.


Powyższej procedury Mamę nauczyłem. Innymi słowy pokazałem i opisałem jej, jak robić, by się nie narobić. A mama, świeżo po powrocie do domu, pieczołowicie zanotowała to sobie na jakimś karteluszku, tę instrukcję. Nosiła ją przy sobie jako ściągę.



Dziennik w dzienniku. Back to the future. Jak emerytka buduje dom.
=================================================

7PAŹ2006. P. zamontował wciągarkę na stropie.



Tak, ten wynalazek opisałem we wcześniejszych postach. Mina kierownika budowy - bezcenna.

Około dwóch dni pracował sam. Sam sobie te bloczki układał na platformę, potem wchodził na górę. Wciągał. Schodził na dół, ładował i znów na górę po tej cholernej drabinie. Kiedy mi to wszystko opowiadał, zaproponowałam mu swoją osobę jako pomocnika murarza. Przecież może na coś się przydam. P. zgodził się.
Właściwie od tego dnia zaczęła się moja prawdziwa przygoda z budową.



7PAŹ2006. Rozcinałam folię z bloczków, które były złożone na działce. P. przywiązał platformę do wciągarki. Donosił mi bloczki w pobliże platformy, ja je przesuwałam na platformę, układałam równiutko i P. wciągał je na górę.

Linki stalowe i zblocza - wszystko z atestem!

Kiedy platforma jechała do góry, trochę ją podtrzymywałam, żeby się nie bujała. Kiedy już była nad moją głową, P. z góry wołał:
-Mamuńka uciekaj!
Przecież gdyby się urwała, to strach się bać.


Bardziej niecenzuralny był to zwrot. Z uwagi jednak na ogólnie przyjętą linię szacunku dla rodzicieli i by poziomu komunikacji nie zaniżać, zdecydowaliśmy się wraz z Mamą, że lekutką cenzurę obyczajowa wprowadzimy. Bo też jakby to brzmiało, gdyby w dzienniku stało jak byk: Mamuńka, s...j. Więc żeśmy zmienili.
Choć, by dać świadectwo prawdzie, to już nie wiem, czy to nie jest podkoloryzowane, bo coś mi się widzi, że do matki mej rodzonej tak bym ze stropu nie wołał.
Choć, z trzeciej strony, tajemnicą dla nikogo nie jest, że budowa swoje prawa ma, również językowe.[/i]

Kiedy odpowiednia ilość bloczków była już na stropie, P. schodził na dół i w betoniarce robił zaprawę. Wylewał do taczki 80l., podwoził pod platformę, na której już ustawił kastrę (to taka specjalna wanienka 80l na zaprawę murarską), a ja łopatą nakładałam zaprawę do kastry. P. wciągał na górę. I oczywiście:
-Mamuńka, uciekaj!




Oprócz bloczków dostarczałam cegły. To już lżejsza robota. Cegły dowoziłam na taczce. Układałam na platformę. P. wciągał na górę.

WCIĄGARKA i PLATFORMA

Pomysł z wciągarką i platformą jest wyjątkowo trafiony.
O ścianę domu warto oprzeć dwie listwy, wtedy wciągarka sunie po nich nie tłukąc o mur. Płynny ruch jest szczególnie istotny, gdy na dole stoi matka, wasza matka i to na nią mogą polecieć bloczki albo 80 litrów zaprawy wraz z całą kastrą.
Tym bardziej warto przypilnować płynnego ruchu, kiedy wciągamy cegły: mają one niezwykłą skłonność do wypadania.
Z cegłami jest o tyle trudniej, że luzem nie wciągniesz. Koniecznie trzeba mieć jakąś skrzynkę, np taką zieloną, plastikową na buraki, jakiej nie mam na żadnym zdjęciu.

Montaż platformy - zbitej z desek - polega na odpowiednim opasaniu jej od spodu, coś jakby huśtawka na pasach. Wyważyć trzeba i pasy przybić gwoździami.

Najgorszy jednak moment to samo lądowanie na stropie. Trzeba się wychylić, pociągnąć za linkę i następnie jednocześnie jedną ręką ciągnąć za linę, a drugą manipulować pilotem, żeby opuścić towar na strop.

Dodam, że wykonując ten manewr mama moja co robi? W emocji wynikającej z chęci pomocy, kiedy widzi, że ja ciągnę, wychylam się, wkurwiony jestem, bo sił brakuje i lęk wysokości mam, a jedną rękę zajętą pilotem wciągarki, matka moja rodzona chce podejść na dole pod wciągarkę, ręce w górę wyciągnąć i mi pomóc podsadzić ten towar! Mentalnie ze mną go wpycha na strop! Oto siła instynktu. I jak tu się nie drzeć z góry: "Mamuńka, ...uciekaj!"?

Ewamariusz, próbowałem zmienić rozdzielczość. Nic z tego. Jutro się zobaczy.

[edit: zaprowadziłem porządek formalny: dziennik w dzienniku jest kursywą.]
Link do komentarza
Dygresja: "Przeciwstawienie wysokiego miejsca jakości formalnych w hierarchii aksjologicznej oraz dewaluacji tychże na rzecz napięć tworzonych przez jukstapozycję elementów banału życia codziennego, ponownie, jest zestawieniem elementów pozbawionych wspólnej ramy odniesienia, która uczyniłaby zeń narzędzie wyjaśniające, relacjonujące, a nie tylko zestawiające pojęcia." Autor: P.W. , w: "Odkrywanie modernizmu. Antologia", s. 414-415

Moje pytanie brzmi: Czy to dotyczy również budowania? Intuicja podpowiada mi, że owszem.


Link do komentarza
FAFULEC
Pies Jaga miał burzliwe życie jeszcze zanim go poznałem. To był pies Olgi. A potem stał się naszym kundlem. A kiedy zaczęła się budowa Farfocel jeździł ze mną na budowę, od samego początku. Jest na blisko połowie zdjęć.
Mókł ze mną kiedy ściągałem humus.
Spał w blaszaku, czego cholernie nie lubił.
Organizował sobie wielokilometrowe wyprawy po okolicy. Znajomi widzieli ją hen daleko od nas. Niepokoiło mnie to, ale wołana wracała zawsze. Nieraz po 20 minutach, kompletnie mokra, zziajana i szczęśliwa. Gdzie ona znalazła wodę, skoro buduję dom na pustyni???
To był cholernie mądry Helmut.
Potrafił chodzić po świeżo wylanym betonie i odciskać ślady.
Pilnował betoniarki.
Obszczekał gruchę, ale odpuścił, gdy stwierdził, że to przesada, bo grucha jest za wielka, gdy wjeżdżała na posesję.
Obszczekał krowę, aż gospodyni ją obszczekała.
Przytaszczył pół układu kostnego przedpotopowego mamuta i systematycznie zakopywał mi to w dole, gdy kopałem fundamenty.
Robił podkopy pod paletami pełnymi bloczków szukając cienia.
Kopał pod stertami desek, w podobnym celu.
I kopał, kiedy mu się chciało.

Dżagissima była uzależniona od kijków. Wciąż trzeba je było jej rzucać.
Łamanie gałęzi podczas palenia ogniska nierozłącznie wiązało się z obowiązkiem rzucania co drugiej gałęzi Fąflowi.

Czasem przynosiła w prezencie cudze śmieci.
Normalnie można z nią było pogadać i puszczała nieraz strasznie śmierdzące bąki.
Dostała nowotworu sutków. Zostało toto wycięte, ale okazało się, że miała przerzuty do płuc.
I mogiła.
Nawet w awatarze mam Fafulca!
Fafulec jest jako nieliczne zwierzę na Google Earth, choć jest to sprzeczne z regulaminem - nie wolno zamieszczać zdjęć zwierząt i ludzi. A Jaga tam jest!


















Link do komentarza
W październiku mieliśmy piękną pogodę. Ciepło, słońce. Wyjeżdżaliśmy z domu o 5:00 rano.
Zajeżdżaliśmy na budowę o 6.10. Świtało. W połowie października wyjeżdżaliśy już o 5:30. Rozwidniało się dopiero około 7:00. Tak więc trochę popuściliśmy z tego rygoru.

ŚCIANY PODDASZA - KOLANKOWA, SZCZYTOWA

Od czasu, gdy mam na budowie pomocnika w postaci mamy, robota zaczyna iść.
Samodzielne taszczenie bloczków i zaprawy na strop to strasznie upierdliwa strata czasu. Nawet wciągarką.

Jak już pisałem, pierwszą warstwę bloczków na stropie stawiam z połówek czyli bloczków gazobetonowych grubości 12cm murowany na płask. Łatwiej wytyczyć linie ścian i poziom.



Demontaż blatów-szalunku stropu. Teraz będą robić za szalunek wieńca pod murłatę, a później - jako podesty do tynkowania i murowania ścian poddasza.

Pozostawiam puste miejsca na słupki betonowe.
W projekcie w ogóle nie ma tych słupków!
Wymurowanie ścianki kolankowej, zaszalowanie słupków i wieńca pod murłatę zajmuje mi cały miesiąc.



Papranina z oszalowaniem narożników jest kolosalna, bo nie wiem jak się za to złapać.
Nie mam na tyle wysokiego rusztowania, by to zrobić z zewnątrz, więc kombinuję wychylając się od góry. Od dołu sięgam ledwie do połowy wysokości tych narożników. Wychodzi z tego niezgorsza papranina-łatanina. Deska nad deską na deskę, dodatkowo ściągane drutem fi3. Trzyma się. Zalane, wyrównane.



Zanim wezmę się za dach, podciągam ściany szczytowe.


...na tym zdjęciu też jest Jaga. W środku okienka.

A na szczytach niebawem zaczynają się skosy. Z jednej strony przy samej ścianie mam mieć krokiew. Jak tu później się wychylić za obrys budynku? Strach.

20PAŹ2006. Przyjechał Zygmunt, żeby postawić komin na stropie.



24PAŹ2006. Przyjechała grucha, betoniara. Odbyło się zalewanie wieńca pod murłatę. Wiem już, co to jest murłata i wieniec. Ja z Zygmuntem wyrównywaliśmy zalany beton. P. walczył z wężem, którym lał się beton.



WIENIEC POD MURŁATĘ...

Oszalowanie wieńca, ukręcenie zbrojenia zajmuje mi caluteńki miesiąc! Po doświadczeniach ze stropem myślałem, że takie tam dwa koryta stali do zalania 2m3 betonu to pikuś. Bujda! Papranina podobna, bo przecież tu muszę zaszalować po obu stronach, a nie, jak przy stropie, po jednej. Trzeba to powiązać i przypilnować poziomu.

... A SPRAWA RYNNY

Podobno niektórzy szykując wieniec pod murłatę myślą już nie tyle o dachu, co o... rynnach.
Patent podobno jest taki, że robi się ten wieniec z lekkim spadkiem. Wtedy i murłata i dolna krawędź dachu w sposób naturalny będzie miała lekki spadek. Byle w odpowiednim kierunku to zrobić.
Ale ja staram się trzymać poziom


Mój sposób na osadzenie szpilek - gwintowanych prętów do przykręcenia murłaty. Zostały nierówności pod listewkami. Na to potem szła papa i miejscami kiepsko było z ułożeniem jej. Sądzę, że prostsze sposoby, jakie ludzie stosują są i mniej pracochłonne, i dają lepszy efekt. Cóż...





25PAŹ2006. Zygmunt zaczął stawiać komin. P. mu pomagał. Ja dostarczałam cegły i zaprawę. Pamiętałam też o tym, by robotników odpowiednio nakarmić.




W międzyczasie chodziłam na grzyby - maślaki. Było ich mnóstwo.





Kiedy wieczorem wracaliśmy z budowy, robiłam Zygmuntowi kolację (P. mieszka gdzie indziej), a potem do późna obierałam i przetwarzałam grzyby. Zygmunt powtarzał:

-Siostra, późno się położysz, wcześnie wstaniesz i wszystko się wyrówna.

On wstawał o 4:30, ja o 5:00. Prowiant na budowę szykowałam w nocy.
O 5:30 wyjeżdżaliśmy. P. czekał już na nas pod blokiem.

6PAŹ2006. Pierwszy mróz: - 2stC. Zimno. Najgorzej przebrać się w blaszaku. Syn włączył farelkę ? nadal zimno. Nie mogliśmy nabrać wody na herbatę ? zamarzł kran. Zaproponowałam rozgrzewkę. W blaszaku stała wódka weselna, z wesela siostrzeńca. P. nie chciał się rozgrzewać - bał się, że spadnie z komina. Ja z Zygmuntem wypiliśmy po pół szklanki.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek piła wódkę o 7:10 rano, o świcie. W październiku to świt.




Wiatr okropny. P. z Zygmuntem na kominie. Wiatr zwiewał im wszystkie listewki, sznurki, ołówki, ja non-stop zbierałam te narzędzia i im podawałam. Oczywiście wchodziłam po tej cholernej drabinie!



27PAŹ2006. Rósł komin. Ja dostarczałam cegły i zaprawę. Piotrek jeździł po cegły klinkierowe maluchem ? ostrożnie je wyładowywałam, aby nie poobijać i na platformę.

28PAŹ. Około południa komin gotowy, na tym etapie. Wyprowadzony nad linię dachu. Piękny, smukły. Bez czapy jeszcze. Słoneczna, ciepła pogoda. Po południu P. z Zygmuntem wciągali belki płatwie na strop.




Gdy uporali się z wciągnięciem okazało się, że belka powinna być z drugiej strony komina. Na stropie nie dało się jej odwrócić. Więc belka z powrotem na dół i wciągali od nowa. Zygmunt pięknie potrafi przeklinać - ulżył sobie.
Wciągnęli drugą płatew. Zakończyliśmy ten dzień spacerem po lesie i wróciliśmy do domu.
Zrobiłam obiad. Nazajutrz Zygmunt pojechał do domu ? do Opatowa.

2LIS2006. Pada deszcz. Zimno. Zbieram wodę ze stropu. Dosuszamy się farelką.
4LIS2006. Sypie śnieg. Byliśmy w Castoramie. Kupiliśmy piecyk. P. odwiózł mnie na działkę i pojechał na budowę, po drodze dokupił rury do kozy (w Castoramie były za drogie)
6LIS Poniedziałek. P zainstalował kozę. Rurę wpuścił w komin.


Może być taki klimacik...


...albo taki klimacik. No comments.


KOZA

Za 102 pln, a rury po chyba 20 albo 50pln za metr.
W lokalnym żelaźniaku te same rury po 6pln za metr.

Wpiąłem się w kanał wentylacyjny. Wejście do komina wciąż mam nieprzebite, bo wciąż nie wiem na jakiej docelowo wysokości lepiej wpuścić:
- tuż nad kominkiem.
Zaleta: tanio.
Wada: ciepło idzie w komin, a komina prawie nie ogrzewa

- albo gdzieś pod sufitem.
Zalety: Więcej rury grzeje, szybciej oddaje ciepło
Wada: drogo

Przenosimy się z garażu do kuchni. To było dla mnie coś wspaniałego! Przenosimy się do domu, gdzie jest widno! Dużo miejsca. Po prostu komfort.

Urządzamy się!
Koza. Plastikowy stół.
Stara szafka.
Stos drewna.
Pełna cywilizacja.

Rękawice będzie gdzie suszyć. Komin owijam resztkami siatki leśnej. Rewelacyjna suszarka i wieszak. Nieprzebrane ilości drewna odpadowego na opał. Będzie się działo. Są to bowiem poważne kroki ku całkiem nowemu etapowi budowy, czyli... stawianiu dachu.



7LIS2006. Przygotowujemy się do murowania szczytu od strony blaszaka. Ustawiamy rusztowanie. Cały dzień leje deszcz. Suszymy ciuchy, głównie rękawiczki i czapki. Wyjeżdżamy po 17-ej. Wcześnie robi się ciemno.
8LIS2006 środa. Piękna słoneczna pogoda. Dalej szczyty. Zalewamy nadproża.







Po ciemku ustawiamy rusztowania na drugim szczycie.

SKOSY

Nieźle muszę kombinować, bo ze skosami nie ma żartów. Źle osadzę okno i potem ocieplenia nie wcisnę. Za dużo się naczytałem o awariach związanych z dachem, np. że ludzie źle wstawili okno dachowe i im ściana działowa wypadła w połowie okna.
U mnie problem polega raczej na tym, że dorysowane przez architekta okno na papierze mieści się pięknie, ale w realu wypada tuż obok ściany na klatkę schodową. A jeśli czegoś nie wiem i okaże się, że 5cm to mało? A jak dam za dużo, to nie wcisnę ocieplenia, którego nie wiem ile będzie i nie wiem gdzie się będzie kończyć. Całe wojny budowlane się toczą o grubość ocieplenia w dachu!

Wtedy jeszcze nie wiem co to jest OZC. Na szczęście, tak, mam szczęście, robię zapas na ocieplenie, a okno się zmieści. Te 5cm między oknem a ścianą jest ok.

Kolejna sprawa to nadproże nad oknem. Skos! Blisko! A jak podparcie będzie za małe?
Tu się ten problem spotyka z drugim dylematem, który pojawił się lekko wcześniej: na jakiej wysokości ma być skos ściany szczytowej? Od którego momentu go zacząć? Jak obrobić ścianą murłatę. Bo murłaty już leżą.

W efekcie nie obmurowuję murłat. Po czasie okaże się to dobrą decyzją.
Jesienią AD2010 szczeliny wypełniam - styropianem! Ciepłe przejście, elastyczne. Gites. W narożnikach nic mi wiać nie będzie.



Ale dylemat skosu pozostaje. W efekcie popełniam błąd: muruję skos na równo z płaszczyzną desek, a ściślej: zostawiam szczelinę 3cm. A powinno być jakieś 10cm i warstwa styropianu na wierz.
Mostek!
Mostek Termiczny!
Moooosteeeek.
Że to błąd, dowiaduję się sporo czasu później. Pocieszeniem jest materiał, z którego buduję: beton komórkowy. Jest ciepły, więc mostek kolosalny jakiś nie jest. Ale jest!

Tymczasem, do dziś, a mamy już, ku chwale ojczyzny, luty AD 2011, decyzji co z tym babolem zrobić nie podjąłem. Wyjścia są trzy: olać. Albo ściąć. Albo olać... Ale gazobeton łatwo ciąć. Ale niewygodnie. Ale, jako że szykuję się do ocieplenia elewacji - kupiłem już styropian szary Izoterm grubość 20cm bez frezu lambda 0,038 w cenie 117pln brutto za 1 m3, na allegro (cena z lutego 2011), więc najprawdopodobniej moment decyzji można jeszcze odsunąć, do mniej więcej maja 2011! I tego się trzymam.

Pięknie, powoli zaczynam dobijać się do współczesności.

Wracając do skosu: skos wychodzi dość wysoko, więc szerokość podparcia nadproża też jest szeroka. Za szeroka! Gdybym ściął skos te 10cm niżej, miałbym miejsce na styropian, a tak, jeśli zdecyduję się ścinać skos, to będę się musiał przedrzeć również przez nadproże. A to już mi się niespecjalnie podoba.
Chyba że zostawię mostek...



Po drugiej stronie jest jeszcze mniej ciekawie.


Kierownik budowy nękany tym tematem, powiedział: naprawdę nie masz się czym przejmować? I faktycznie nie ma się czym przejmować. Stoi toto już kilka lat, okna się otwierają i zamykają, nic nie pęka. W nadprożu są 2 pręty fi12 i 2xfi16.

9LIS2006. Wyjeżdżamy o 6:00. Słońce wschodzi o 6:45., zachodzi 15:52. Śniadanie, kawa. P. czyta poradnik majstra, co i jak zrobić. Wiatr ogromny. Wicher. Na stropie, słupy z murłaty fruwają! Boimy się, że to rusztowanie, które przygotowaliśmy wczoraj do murowania szczytu, przewróci się. Kiedy wicher się nasila, trzymam te słupy. P. je umacnia - dobija, podpiera innymi belkami. Wiatr potworny. Ja już nie trzymam słupa, ja SIĘ trzymam słupa.

Orientujemy się, że kiedy słońce wychodzi zza chmury, wtedy wiatr ustaje, natomiast kiedy chmura przykrywa słońce - wicher zrywa się. Wicher jest taki, że sosny i inne drzewa w lesie pochylają się. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Przed wieczorem wiatr uspokaja się. Tego dnia nic konkretnego nie zrobiliśmy, ale uratowaliśmy rusztowanie.


WIATER

Bywa że na stropie wieje tak, że kozły fruwają. Jest to moje pierwsze doświadczenie z wiatrem w otwartej przestrzeni. Bo dom stoi w polu, otoczony lasami.
Później nieraz zobaczę pozwalane wiatrem drzewa.
Będę wracał z budowy do miasta okrężną drogą, bo wichura zatarasuje jezdnię.
Będę miał dach podziurawiony własnym moim wyłazem dachowym, który porwany przez wichurę wyfrunie i poleci po połaci tłukąc i robiąc dziury w papie.
Będę szukał na łące zlewu, który normalnie stoi pod kranem na podwórku.
Będę wybierał z oczu pył i kurz z bloczków.
I systematycznie będę stawiał przewracane rusztowania, i fruwające puste wiadra.
Na mojej działce niemal wszystkie drzewa są nachylone w kierunku wschodnim. Rosną z wiatrem, he he.

10LIS2006 Dość ciepło.Stawiamy szczyt. Zalewamy słupki przed wejściem do budynku.
Przed wieczorem bardzo zimno. Wyjeżdżamy z budowy o 17:20.
Link do komentarza
STAWIAM DACH
Tak, tak, już, jasne, oho, stawiam. Na jaką wysokość ma sięgać? W jaki sposób toto zrobić, od czego zacząć? Jakie zaciosy i jak? W którym miejscu podparcia? Od czego mierzyć? I co mierzyć?
Mierzę strop, mierzę belki: płatwie, krokwie, słupy, murłaty.
Nie ma bata: siadam do komputera i stawiam wirtualny dach.
Wszystko to dzieje się lekko wcześniej, ale w sumie jednocześnie.
Zanim zakupię drewno na więźbę, zastanawiam się ile drewna zamówić – ile odpadów, jak oszacować skalę własnych błędów, straty materiałowe.

W efekcie z bezwzględną premedytacją zamawiam o jedną krokiew więcej niż wynika z projektu, a nuż schrzanię, źle utnę, jedną deskę kalenicową, dodatkową, bo nie ma niczego takiego w projekcie. Och, jak ona później się przyda, i bodaj o jeden słup więcej. Murłatę wyliczam w dwóch kawałkach, dodaję zapas na zakład. W efekcie z materiału, który mi pozostanie, jestem później w stanie wybudować drewnianą konstrukcję schodów. Schody mam za pół darmo. Poza tym kiepska okazuje się jedna krokiew, jest chyba z wiatrołomu, a w zabudowanych drewnianych schodach może być.

Kolejne dylematy:
Wcześniej, analizując projekt więźby dopatruję się sprytnego rozwiązania: jedna murłata jest przykręcana do ściany od zewnątrz: ta, na której opiera się górna krawędź daszku nad wejściem. Bardzo sprytne rozwiązanie. Jak ją tam umieścić? Normalnie: trzeba podnieść, wychylić się z belką poza obrys budynku i nasadzić na szpilki. Pikuś.



Po internecie szukam informacji na temat sztuki ciesielskiej. Dupa blada. Same ogólniki.
Jadę do biblioteki ITB czy OCIB czy jakoś tak na Bartycką. W czytelni biorę książki i podręczniki dla cieśli. Przeglądam ze zdziwieniem, bo w tych książkach są mniej więcej te same informacje, co wszędzie i te same rysunki.
To wiedza ściśle praktyczna!
Telefon do kuzyna inżyniera konstruktora.

-Arek, jak się robi zaciosy?
-Wycinasz trójkąt i masz zacios.
-A jak płatew koszową zaciąć?
-Tak samo.
-Ale ona pod kątem idzie w dół i w bok.
-To zatnij w dół i w bok.
-Próbuję, nie pasuje.
-To nie wiem, ale cieśla to wie.

I bądź tu mądry.

NARZĘDZIA
Kupuję wyrzynarkę, piłę łańcuchową, komplet dłut.
I choć na zpt w podstawówce bawiliśmy się dłutami i drewnianymi młotkami, to dłubiąc pierwszy zacios w belce (słup na nim będzie oparty) napieprzam normalnym młotkiem. I rozwalam dość szybko dłuto. W drewnie pracuje się drewnem, ciulu!
Ogólnie robota fajna, jak kto lubi dłubać. A z pewnością wykonalna.
Wyrzynarka do zaciosów na krokwiach jest super. Z początku próbuję piłą łańcuchową na brudno, na desce. A wyrzynarka jest spoko.

Same zaciosy na słupach, czyli gniazda, trzpienie, te sprawy gdzie się jedno łączy z drugim, męski-żeński, miecze szykuję dłubiąc, wyłącznie dłubiąc, siedząc i dłubiąc, całymi dniami i zajmuje mi to bite siedem dni. Cały tydzień. Jak w pysk od poniedziałku do niedzieli. A to raptem trzy słupy + do nich w sumie 6 mieczy.
Fajnie się dłubie, wiadra trocin. Ładny zapach. Tylko szkoda że pada. Choć nie ciągle. I szkoda, że dłubię bez pewności, że robię dobrze. Ale jest dobrze, dziś już to wiem. Nic się nie skręciło, nie obsunęło. Nic nie skrzypiało!




Łączenie płatwi mam absolutnie zawodowe, ten skos jest liczony na przekrój belki, nawet te 'noski'. Do tego klej, głównie jako wypełniacz szczelin.

Obecność pomocnika w postaci mamy ułatwia wszelkie przymiarki zaciosów. Stawiam słup do pionu, rodzicielka trzyma, ja zaznaczam.
Już podczas kopania fundamentów doszedłem do odkrywczego wniosku, że zasadniczo WSZELKIE prace budowlane są przez naturę stworzone na cztery ręce, nie dwie i nie sześć. We dwóch robi się cztery razy szybciej.

Wniosek:
Najpełniejsza informacja na temat ciesielki jest w... Poradniku Majstra Budowlanego!
Są proporcje zaciosów względem wysokości krokwi, szerokość podparcia. Gites.
Nic tylko stawiać dach.
Ale zanim dach postawię, muszę mieć na czym płatwie podeprzeć. Opierać się będą na drewnianych słupach z mieczami i ścianach szczytowych.

20LIS2006. Ciepło +9stC. Wyjeżdżamy o 7:15.Przygotowujemy się do stawiania dachu. Ja oczywiście nie mam pojęcia, o co chodzi, ale słucham co mam robić. Trochę się cieszę, że tak wcześnie robi się ciemno, więc wcześniej będziemy wracać do domu. A syn na to: -Mamuńka, kupiłem lampy na strop, właśnie je zamontowałem.
Oniemiałam. Widno jak w dzień. Pracowaliśmy do 18:40.

OŚWIETLENIE ROBOCZE
Halogeny najtańsze, za statyw robi cokolwiek: deska, łata, kontrłata. Kabel 3x2,5mm2 z intencją wykorzystania go później w instalacji. Faktycznie później gdzieś go wykorzystam układając instalację, ale ostrożnie i nie wszędzie, bo pogięty, może złamany... Licho nie śpi. Pójdzie w mało strategicznych obwodach.

Gorące halogeny są bardzo wrażliwe na wstrząsy.
Po doświadczeniach z dachem, we wnętrzu coraz rzadziej używam ich, bo często się przepalają.
Krótko mówiąc: halogeny są do dupy. Lepiej zwykłą żarówką świecić.
Link do komentarza
Cytat

Za dobre serce, Moose, masz i za dużo cierpliwości i tolerancji. Łatwo mi gadać...



W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to wszystko może mnie wykończyć...Więc staram się podchodzić do budowy z większym dystansem .
Co do cierpliwości to mnie się już dawno okonciła...icon_wink.gif
Tolerancja tyż na wyczerpaniu...
Link do komentarza
Cytat

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to wszystko może mnie wykończyć...Więc staram się podchodzić do budowy z większym dystansem .
Co do cierpliwości to mnie się już dawno okonciła...icon_wink.gif
Tolerancja tyż na wyczerpaniu...


Moose, doczytałem, że z Labasem rozmawiałaś i coś ci tłumaczył. Oj, to może dałoby radę przy kolejnej wizycie twojej ekipy tak sprawę zgrać, żebyś pojawiła się z konsultantem-specjalistą-rzeczoznawcą? Dodatkowo niechby był twój kierownik budowy, oraz ze dwóch albo i trzech kolegów twoich. Niech się elegancko ubiorą (obowiązkowo elegancko), zawsze stoją dwa kroki za tobą i nigdy się nie uśmiechają. W tej okoliczności rozmawiaj z wynajętą ekipą. I przedstaw im ultimatum. I powinien być ich szef.
Nie wiem, nie znam się, ale twoja emocja, forma i treść komentarzy oraz oburzenie Labasa na widok kilku raptem fotek i kilku belek - moim zdaniem świadczy o tym, że to jest wojna, a nie jakieś niedogadanie.
Nie wiem, czy gościom już zapłaciłaś za całość. Nie wiem, jaką macie umowę spisaną, ale dwuletnia obsuwa z terminem to jest kryminał, a nie niedogadanie. Rozwaliłaś mnie...
Albo się mylę.
Link do komentarza

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.

Zaloguj się

×
×
  • Utwórz nowe...