Skocz do zawartości

Jerzy2

Uczestnik
  • Posty

    1
  • Dołączył

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Jerzy2

  1. 10. kwietnia 20010 roku elity polskie doznały kolejnego tragicznego uszczuplenia. Tym razem w okresie pokoju i niekwestionowanej niepodległości. Komisje śledcze poszukują przyczyn katastrofy samolotu, która pogrzebała 96 osób. Uważam, że obowiązkiem obywatelskim każdego z nas jest poszukiwanie odpowiedzi na jeszcze ważniejsze pytanie: dlaczego do tej tragedii doszło? Tym bardziej, że – jak wróży wielu polityków– w życiu publicznym Polski mogą w następstwie tej tragedii pojawić się scenariusze o dalekosiężnych konsekwencjach, które w ciągu ostatnich trzech lat uchodziły za nieprawdopodobne. Analiza komunikatów prasowych dotyczących przyczyn katastrofy, jaka się wydarzyła w Smoleńsku, pozwala wyodrębnić trzy błędy, z których każdy – nie popełniony – mógł zapobiec tej hekatombie a co najmniej w sposób radykalny ją ograniczyć. Najłatwiejszym do zapobieżenia był błąd zawiniony przez organizatorów pielgrzymki polegający na umieszczeniu wszystkich jej uczestników w jednym samolocie. Zwłaszcza w obliczu niedawnego rozbicia się samolotu Casa, w którym zginęło całe dowództwo polskich Sił Lotniczych. Ale jak widać Polak nie jest mądry nawet po szkodzie. W końcu brak samolotów nie powinien być - przy takich niewielkich odległościach do pokonania - decydującą przeszkodą do rozdzielenia uczestników na kilka podróżujących grup. Pociągi i autokary wywiązały by się bez trudu z takiego zadania. Niestety, ludzie zadufani, przekonani, że wiedzą najlepiej co jest dla kogo dobre, nie lubią korzystać z doświadczenia innych i sieją zbyt często nieszczęścia wbrew własnym życzeniom i planom. Szlachetne marzenia i dojrzałe koncepcje mogą wystarczyć do gloryfikacji poetów, filozofów i pisarzy, ale nie dowódców i mężów stanu. Ci powinni umieć korzystać z doświadczeń ludzi kompetentnych, mieć opanowaną niezbędną wiedzę o szczegółach, w których właśnie tkwi diabeł. Organizatorzy pielgrzymki do Katynia nie umieli wywiązali się z tego obowiązku. Niestety, nie było to pierwsze tragiczne dla polskiego narodu zaniedbanie. Gdyby przy podejmowaniu decyzji o Powstaniu Warszawskim w 1944 roku skorzystano z przestróg kompetentnych i doświadczonych w meandrach sprawowania władzy dowódców, substancja narodowa Polaków nie musiała by ponieść tak wielkiego uszczerbku. Niezależnie od wyniku prowadzonego komisyjnie śledztwa można z absolutną pewnością powiedzieć, że przy podziale pielgrzymki prezydenckiej na kilka grup, rozmiary tego nieszczęścia były by niepomiernie mniejsze a być może nawet by do niego nie doszło. Drugim błędem, który sprowadził na delegatów tragiczne konsekwencje było nie zamknięcie przez rosyjskie służby nawigacyjne lotniska Siewiernyj w Smoleńsku mimo pogody, która jednoznacznie kwalifikowała sytuację do takiej decyzji. O zamknięciu lotniska decyduje jego aktualny komendant i nikt go z tego obowiązku nie może zwolnić. Jeśli nie brać pod uwagę tak zwanej wyższej konieczności. Względy dyplomatyczne, nawet przy ówczesnych delikatnych relacjach polsko-rosyjskich, nie mogą być zaliczane do tej kategorii wyjątków. Przekazanie decyzji o lądowaniu w Smoleńsku w ręce załogi - nawet po uprzednim poinformowaniu jej o grożącej niebezpieczeństwem sytuacji pogodowej - i ograniczenie się do zalecenia zawrócenia samolotu na lotnisko zapasowe nie wyczerpuje znamion wypełnienia obowiązku. Nie sądzę, aby na lotniskach cywilnych gdziekolwiek na świecie negocjowano w takich sprawach z załogą samolotu. Gdyby takie wypadki miały miejsce, to przy okazji tej katastrofy było by o nich głośno. Lotnisko dla samolotów pasażerskich może być tylko „zamknięte” albo „otwarte”. Niezależnie od przytaczanej usprawiedliwiającej argumentacji, jedno jest pewne: gdyby lotnisko Siewiernyj było zamknięte, nie doszło by w Smoleńsku do katastrofy polskiego Tu-154M. I żadne, najbardziej skrupulatnie przeprowadzone śledztwo nie jest w stanie również prawdy zawartej w tym stwierdzeniu zmienić. Konsekwencją takiej decyzji byłoby niewątpliwie nie tylko przesuniecie o kilka godzin ceremonii w Katyniu, lecz również ciągnące się latami spory i podejrzenia o celowe wykorzystanie przez Rosjan niekorzystnych warunków klimatycznych do zakłócenia programu polskiej delegacji. Formułowanie takich zarzutów było by o tyle łatwiejsze, iż solidaryzujące się z nimi niedoszłe ofiary nie miały by pojęcia o nieuchronnym, alternatywnym, tragicznym losie, którego właśnie uniknęły. Uroczystości w Katyniu nie zainicjowały by w tak powstałej sytuacji przyspieszonych starań o poszukiwanie dróg do pojednania obu narodów. Ale czy za szansę pojednania musieliśmy rzeczywiście zapłacić tak wysoką cenę? I to zapłacić z góry, jeszcze przed sformułowaniem dokładnych jego warunków. Trzeci z tragicznych błędów został popełniony przez pilota samolotu. Jeden z najbardziej kompetentnych pilotów samolotów pasażerskich oświadczył w mediach, że polski kapitan mógł wykonując ostatni manewr poderwać jeszcze samolot do lotu i przeprowadzić go na lotnisko zapasowe, gdyby nie dokonał jednoczesnego skrętu w prawo, który spowodował zawadzenie skrzydłem o drzewo. Byłbym jednak daleki od zakwalifikowana tego błędu jako zawinionego przez pilota. Wiemy dzisiaj z całą pewnością, że po opuszczeniu przez samolot mgły pozostało do podjęcia decyzji o poderwaniu maszyny zaledwie 4 sekundy. Choć polski pilot był zapewne na równi profesjonalnie kompetentny jak amerykański kapitan, który awaryjnie swego czasu posadził szczęśliwie w Nowym Jorku samolot rejsowy na rzece Hudson, to jednak nie miał dość szczęścia, by zdążyć wykonać do końca życiodajny manewr. Może jednak nie należy oceniać katastrofy prezydenckiego samolotu według kryteriów nawigacyjnych. Może ta katastrofa zasługuje na odszyfrowanie jej aspektu mistycznego, jak zrobił to jeden ze słuchaczy, chyba Radia ZET. W rozmowie z redaktorem prowadzącym sformułował on swój pogląd następująco: „Powinniśmy przyjąć, że tak Pan Bóg chciał. A Pan Bóg wie najlepiej co jest dla Polski dobre. Wydarzyła się straszna katastrofa, ale należy potraktować ją ze zrozumieniem”. Nie zarejestrowałem elektronicznie tej wymiany zdań. Myślę jednak, że zanotowany przeze mnie jej sens oddałem bez zniekształceń. Ocena ta ma nieco pytyjski charakter, gdyż każda z praktycznie dwóch współzawodniczących o głos Polaka partii, mogła by interpretować tę przepowiednię na swoją korzyść. Aby się dowiedzieć, co „jest dla Polski naprawdę dobre” przyjdzie nam więc pewnie poczekać co najmniej do wyborów prezydenckich lub – dla uniknięcia jakichkolwiek złudzeń – do końca następnych kadencji, prezydenckiej czy nawet parlamentarnej. Wypowiedzi na temat celowego udziału Pana Boga w tragedii smoleńskiej, których sens był podobny, można było odnotować więcej. Nie tylko medialnych lecz również zawartych w homiliach. Nie jeden raz pojawiło się przekonanie, że „Ofiara tych, co zginęli w katastrofie nie poszła na marne”. Czy należy je odczytać, że Polska więcej zyskała na tej katastrofie niż straciła? Może więc rzeczywiście dajmy sobie spokój z poszukiwaniem racjonalnie wytłumaczalnych błędów, które i tak mogą - jak to często dotąd bywało – nie wejść do naszego almanachu doświadczeń i utonąć w zapomnieniu, zanim pojawi się kolejna okazja, by można było je wykorzystać. Tym bardziej, że analiza logistyki tej pielgrzymki mogła by wykazać niefrasobliwość tych, którzy właśnie w niej wzięli udział. Puentą moich rozważań chciałbym uczynić pomysł pochówku na Wawelu. Do majstersztyków politycznych trzeba zaliczyć samą koncepcję wystąpienia z taką propozycją w okresie ciszy wyborczej, jaką stanowił z natury rzeczy okres żałoby narodowej, bez narażenia się na zarzut upolitycznienia żałobnej atmosfery. Przyjęta w tej sprawie decyzja rozpoczęła przedwcześnie, i to mocnym akcentem, kampanię wyborczą. Jednak ze względu na termin wystąpienie to było moralnie naganne. Jego autorzy zdawali sobie bowiem sprawę, że szanse Wawelu jako miejsca pochówku docelowego, zwłaszcza w oparciu o konsultacje z przedstawicielami narodu, były by co najmniej równie duże, gdyby to życzenie zostało zgłoszone w późniejszym czasie, już po pogrzebie. Od początku nie byłem przeciwnikiem umieszczenia sarkofagu pary prezydenckiej na Wawelu. Tragedia, która w oczach wielu narodów uznana została za dramatyczne kuriozum cywilizacyjne, powinna być godnie upamiętniona, aby długo przetrwała w pamięci i to nie tylko Polaków. Takiej roli nie może jednak odegrać krypta prezydenta, ponieważ Lech Kaczyński nie zdążył w ciągu swego życia nagromadzić dostatecznej ilości zasług, aby mógł być na długo zapamiętany, nawet leżąc w nekropolii królów. Taką rolę może natomiast spełnić z powodzenie Krypta Smoleńska, ze zmarłym prezydentem jako symbolem, nie tylko eksponując na długo tragiczne wydarzenie lecz również przyczyniając się do wzmożonego odwiedzania Krakowa przez turystów z całego świata. P. s. Najbardziej zaskakującym, wręcz sensacyjnym ewenementem społecznym, okazała się od początku żałoby narodowej powszechność i głębokość jej przeżywania, sięgająca często egzaltacji. Opozycja była zrazu zagubiona w obliczu tej nieoczekiwanej reakcji. Ale wkrótce jej heroldowie ogłosili zwycięstwo: „Oto naród polski zrozumiał, że jego opinia była dotąd zawłaszczona przez media rządowe a tragedia pozwoliła mu odkryć prawdę”. Zabrzmiały wezwania do podjęcia bezpardonowej walki o władzę. A przecież lista ofiar katastrofy nie nasuwa żadnych wątpliwości, kto w Polsce jest mistrzem zawłaszczania. Liczba osób opcji niePISowskiej, które miały na zaproszenie organizatorów pielgrzymki prezydenckiej składać hołd zamordowanym w Katyniu, jest nie wiele większa niż liczba palców u jednej ręki.
×
×
  • Utwórz nowe...